sobota, 29 września 2018

Zabójczy księżyc: Senna baśń w egipskich klimatach



W skwarnym mieście-państwie Gujaareh króluje spokój. Pilnują go kapłani bogini snu zwani zbieraczami, leczący chorych i rannych, ale także odbierający życie tym, których czas nadszedł. Ehiru jest najsłynniejszym z nich. Mężczyzna dostaje zlecenie na pobranie snów ambasadorki z odległego kraju, przez co nieświadomie zostaje wplątany w polityczną intrygę.

Tytuł: Zabójczy księżyc
Tytuł serii: Sen o krwi
Numer tomu: 1
Autor: N. K. Jemisin
Tłumaczenie: Maciejka Mazan
Liczba stron: 448
Gatunek: high fantasy
Wydanie: Akurat, Warszawa 2014
Są pisarze, którzy zachwycają wartką akcją. Inni mocno skupiają się na bohaterach. Nora K. Jemisin skupia się w swoich dziełach jednak na czymś innym: w jej książkach to sam pomysł na świat oraz język jest tym, co wysuwa się na pierwszy plan. „Zabójczy księżyc” nie jest wyjątkiem: ta nominowana do Nagrody Nebula powieść jest niczym spokojna baśń, która snuje się leniwie, powoli odkrywając przed czytelnikiem historię.
We wstępie do powieści autorka przyznaje, że w trakcie pisania inspirowała się mocno mitologią starożytnego Egiptu. Choćby z tego powodu byłam naprawdę zadowolona, że sięgnęłam po ten tytuł. Nie dość, że lubię książki Jemisin to na dodatek starożytny Egipt jest czymś, co od dziecka mnie fascynowało, mimo że nie rozwijałam szczególnie swojej wiedzy na ten temat. Autorka jednak, choć z tego tematy jedynie czerpie inspiracje i ogólny klimat powieści wykonała swoją pracę naprawdę dobrze: przez jej barwny (choć przez to niekoniecznie najprostszy) styl magię tego państwa można poczuć na własnej skórze.
Na dodatek Jemisin wzięła na tapet – po raz kolejny z resztą – naprawdę ciekawy system magiczny. Autorka wrzuca nas do świata, który kontrolowany jest przez kapłanów władających snem. Skupia się przede wszystkim na zbieraczach, czyli osobach które przede wszystkim pobierają tak zwaną senną krew. To substancja pobierana w chwili śmierci – z ich ostatniego snu. Przy czym pisarka naprawdę wiele czasu poświęca na analizie tego zachowania: czy uśmiercanie ludzi, czasem wbrew ich woli, jest moralne? Czy to coś koniecznego, faktycznie potrzebnego do utrzymania spokoju w mieście-państwie?
„Zabójczy księżyc” jest powieścią stosunkowo powolną i tajemniczą. Jak pisałam już wcześniej, to nie fabuła, a sam świat przedstawiony w tej opowieści gra główne skrzypce. Jednocześnie tak samo jak w późniejszej powieści autorki, „Piątej porze roku”, tak i tutaj sens wszystkich słów i znaczeń odkrywamy stopniowo, powoli, przez co nie należy zniechęcać się od razu do opisów świata przedstawionego tylko dlatego, że nie każdy szczegół dostajemy od razu na tacy.
Sama fabuła pierwszego tomu z dylogii „Sen o krwi” jest przy tym wszystkim wyjątkowo prosta. Ehiru, nasz główny bohater, to postać bardzo praworządna i w pełni oddana swojej bogini. Dlatego też gdy okazuje się, że ma dokonać zbioru na kobiecie, której zepsucia niszczącego spokój nie jest pewien, postanawia najpierw sprawdzić, jakie ta naprawdę ma zamiary. W ten sposób wplątuje się w polityczną intrygę, która jednak nie należy do tych zbyt zawiłych i właściwie jest przede wszystkim wymówką do opowiedzenia nam o baśniowym, pełnym snów świecie, jaki zrodził się w głowie Jemisn.
Lubię snujące się powoli, baśniowe historie. Uwielbiam starożytny Egipt, kocham motyw snów w powieściach – nic więc dziwnego, że „Zabójczy księżyc” to opowieść, która naprawdę przypadła mi do gustu. Dobrze wiem jednak, że to nie historia dla każdego: osoby, które nie lubią leniwych opowieści oraz takie, które szukają jasnych, klarownych światów raczej nie znajdą w „Zabójczym księżycu” wiele dla siebie.


* * *

Nie pragnął podbojów. Jednak pożądał spokoju i dawno temu uwiadomił sobie, ze spokój jest naturalną konsekwencją porządku. Ten wspaniały sen, jakim był Gujaareh, udowadniał to raz po raz. (…) Reszta świata nadal zmagała się z nieporządkiem, więc na dłuższą metę na jaki spokój mógł liczyć Gujaareh z tak słabymi i małodusznymi sąsiadami? A oto rozwiązanie problemu: podbić świat, ale po to, by zaprowadzić spokój, nie aby zyskać władzę.
Fragment „Zabójczego księżyca” N. K. Jemisin


czwartek, 27 września 2018

5 filmów na spotkanie ze znajomymi!


Podczas ostatniego seansu „Legalnej blondynki” (o której moją opinię możecie przeczytać TUTAJ) nasunął mi się pomysł. Co powiecie na kilka propozycji filmów, które można przyjemnie obejrzeć ze znajomymi? Przygotowałam dla Was kilka raczej lekkich i przyjemnych propozycji, które – mam nadzieję – umilą Wam wspólny wieczór.

„Marsjanin” (2015)

Fani science-fiction wręcz musieli o tym filmie słyszeć. A jeśli nie o filmie, to o książce na bazie którego powstał. „Marsjanin” opowiada o Marku, który na wskutek wypadku zostaje sam na Marsie i stara się na nim przetrwać. Mimo raczej ponurej tematyki film wyłamuje się trochę ze swojego niekoniecznie radosnego gatunku i zapewnia dawkę bardzo sympatycznej zabawy. Na dodatek nie jest częścią serii, więc jeśli nie macie zbyt wiele czasu na oglądanie wierzę, że sprawdzi się znakomicie.

„Baby Driver” (2017)
Choć nie jest to mój ulubiony film to po prostu nie mogę go tu nie umieścić. Baby to doskonały kierowca. Chcąc zerwać z kryminalną przeszłością podejmuje się pracy dla bossa mafii. Jednocześnie chłopak ma dziwną dolegliwość: ciągle słyszy szum. Z tego powodu cały czas nosi słuchawki, w których leci muzyka. Twórcy filmu doskonale to wykorzystali: całość jest zmontowana właśnie pod nią. To ona wiedzie tu prym, jednocześnie doskonale uzupełniając całą historię. Jeśli szukacie pełnego akcji filmu, pełnego bardzo przyjemnej muzyki zdecydowanie musicie ten tytuł sprawdzić.

„Co robimy w ukryciu?” (2015)
Szukacie naprawdę dobrej komedii o wampirach? Mam, znalazłam! „Co robimy w ukryciu” to naprawdę przezabawny, choć nieco specyficzny film, który doskonale bawi się stereotypami dotyczącymi tego fantastycznego gatunku. Trudno tu streścić konkretną historię: w gruncie rzeczy obserwujemy po prostu rodzinę wampirów, która zgodziła się, by ludzie nakręcili ich poczynania w ramach stworzenia dokumentu. Całokształt naprawdę wypada bardzo dobrze: lepszego filmu w tej tematyce po prostu nie znam.

„Pokój” (2015)
Jeśli szukacie czegoś poważniejszego to zwłaszcza, jeśli spotykacie się w babskim gronie „Pokój” może okazać się doskonałym wyjściem. Film opowiada o Jacku, którego matka została porwana; mieszka razem z nią w Pokoju, nie wiedząc, jak wygląda świat na zewnątrz. Udaje się im jednak uciec. „Pokój” jest wręcz doskonale wyważonym filmem: choć porusza trudną tematykę to jednocześnie jest niezwykle ciepły i  radosny, głównie dzięki temu, że narratorem historii jest dziecko, które po prostu do wszystkiego podchodzi z nieco naiwnym optymizmem.

„Chappie” (2015)
Spotykacie się w męsko-damskim gronie i nie potraficie znaleźć wspólnego punktu, bo panowie chcą dużej ilości akcji, a panie wolałyby coś bardziej stonowanego? Naprawdę, zerknijcie na „Chappie”, bo ten film łączy te dwie kwestie. To opowieść o pewnym policyjnym androidzie, który przez zbieg okoliczności zmienia się w sztuczną inteligencję. Uprowadzają go gangsterzy, którzy próbują go wykorzystać do swoich celów. Mamy tu więc z jednej strony fantastyczno-naukowy film akcji, a z drugiej przeuroczego bohatera, jakim jest Chappie właśnie. To niezwykle uroczy robot, który naprawdę nadaje filmowi ciepłego charakteru.

wtorek, 25 września 2018

Kamień na szczycie: Przygoda rusza z pełną parą



Kamyk razem z przyjaciółmi zaszył się na Jaszczurze, uciekając przed Błękitnym Kręgiem. Po kilku latach beztroski magowie dowiadują się, gdzie znajdują się młodzi adepci magii. Grupę znów czeka ucieczka.

Tytuł: Kamień na szczycie
Tytuł serii: Kroniki Drugiego Kręgu
Numer tomu: 3
Autor: Ewa Białołęcka
Liczba stron: 350
Gatunek: młodzieżowe high fantasy
Wydanie: Jaguar, Warszawa 2018
To już moje trzecie spotkanie z „Kronikami Drugiego Kręgu”. Tak jak sądziłam „Drugi krąg” był tomem przejściowym. „Kamień na szczycie” to książka z o wiele wyraźniejszą akcją, skupiająca się nieco bardziej na innych bohaterach, niż Kamyk i Nocny Śpiewak. Nic więc dziwnego, że wypada po prostu lepiej, niż poprzednia część.
Trzon samej historii, a więc i moje generalne odczucia względem serii pozostają niezmienne. To dalej sympatyczna powieść młodzieżowa, z dobrze wykreowanym światem przedstawionym, która porusza wiele istotnych dla młodzieży (i nie tylko) tematów. Mam wrażenie, że naprawdę nie łatwo znaleźć inną tak kreatywną i przyjemną powieść skierowaną do tego targetu. Oczywiście, kolejna część nie jest jednak kopią poprzedniej. Co więc dokładnie ulega zmianie? Niby niewiele… a jednak – kilka istotnych „drobiazgów”.
Jak już wspominałam o ile w poprzednich tomach autorka kładła nacisk na samego Kamyka tak teraz opowiada nam także historie jego najbliższych przyjaciół. Większość z nich dostaje przynajmniej krótki wątek, w trakcie którego możemy ich lepiej poznać i zapamiętać. Ponadto każdy z naszych bohaterów ma jakieś swoje własne, prywatne problemy i dzięki temu Białołęcka rozszerza wachlarz trudnych tematów o jakich w swojej książce pisze. W „Kamieniu na szczycie” pojawi się więc choćby problem narkotyków wśród młodzieży, nieprzyjemnych rodziców, czy „niemęskiego” wyglądu chłopców, co nie raz jest przecież źródłem kompleksów. Jednocześnie tematy te wynikają naturalnie z historii, dzięki czemu czytelnik absolutnie nie ma wrażenia, że autorka próbuje go w jakiś sposób moralizować.
Poza tym historia Kamyka w końcu obrała konkretny kierunek. Do tej pory miotaliśmy się trochę po świecie: a bo bohater chce nauczyć się słyszeć, a bo ma kolegę smoka i chce z nim podróżować, a bo ma ochotę gdzieś się zabawić. W końcu jednak historia zaczyna być mocno ukierunkowana. Kamyk i jego przyjaciele są zbiegami i muszą po prostu sobie z tym poradzić. A dzięki temu, że już wcześniej związaliśmy się z przynajmniej częścią postaci naprawdę im kibicujemy.
Warto też zwrócić uwagę na to, że postacie właściwie przestały być dziećmi. W tym tomie mają około osiemnastu lat, co sprawia, że choć dalej mają problemy związane z dorastaniem to jednak są dorosłymi osobami, decydującymi o swoim losie. Dzięki temu w połączeniu z kierunkiem, w który zmierza historia dostajemy opowieść utrzymaną w nieco poważniejszym tonie, niż części poprzednie.
„Kamień na szczycie” to po prostu taka kontynuacja, jakiej mogłam się po Białołęckiej spodziewać: konkretna i niezwykle przyjemna.


* * *

Smocza rasa, jak przekonał się młody mag, była w równym stopniu amoralna, gdy chodziło o problem własności, cielesne zbliżenie czy religię.
 Fragment „Kamienia na szczycie” Ewy Białołęckiej



Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl!
Czytam i recenzuję na CzytamPierwszy.pl



niedziela, 23 września 2018

Ciemność płonie: Mrok nie ma wstępu tylko na dworzec

Gdy Natalia, młoda studentka, znajduje w swoim portfelu tajemniczą monetę, nie ma pojęcia, że to właśnie ona wkrótce odwróci jej życie do góry nogami. Dziewczynę zaczyna ścigać płonąca ciemność, a jedynym miejscem, które może ją przez nią uchronić jest katowicki dworzec.

Nie pamiętam najlepiej tego starego, katowickiego dworca. Byłam tam kilkukrotnie jako dziecko, ale wiem jedynie, że kojarzył mi się z plątaniną ciasnych, ciemnych uliczek z masą podejrzanych sklepików. Zdecydowanie nie było to przyjemne miejsce. To właśnie o nim postanowił napisać Jakub Ćwiek, najpierw spędzając pół roku jako bezdomny, aby móc w pełni oddać klimat tego miejsce.
No bo właśnie… autor wybrał sobie bardzo ciekawych bohaterów powieści. Zwykle postacie to osoby czyste, ładne i zadbane, które mają środki i możliwości do przeżywania przygód. Ale nie w tej książce! Poza Natalią, nasze postacie to grupa bezdomnych, która żyje w „umieralni”, jaką był stary dworzec w Katowicach. Nadaje to historii unikatowego charakteru i klimatu.
Tytuł: Ciemność płonie
Autor: Jakub Ćwiek
Liczba stron: 320
Gatunek: horror
Wydanie: SQN, Kraków 2016
Zwłaszcza, że „Ciemność płonie” zdecydowanie nie jest historią żartobliwą w swoim wydźwięku. Nie znajdziemy tu zbyt wielu żartów, co oczywiście jak najbardziej pasuje do przedstawionej sytuacji. Nie oznacza to jednak, że to ciężka powieść. Gawędziarski styl Ćwieka jak zawsze jest lekki i przyjemny, bardzo łatwy do przyswojenia. Przeczytanie jej w jeden dzień naprawdę nie jest żadnym problemem.
Szczerze przyznam, że mam problem z klasyfikacją tej książki pod względem gatunku. Wprawdzie zdecydowanie najbliżej jej do horroru, ale mimo że przez całość jest mowa o mroku, ja osobiście tej mroczności nie odczułam: ba, miałam wrażenie, że to bardziej przygodowa opowieść, tyle, że przeciwnikiem bohaterów jest po prostu bliżej nieokreślona ciemność, jakieś zło, które się na nich czai.
Wracając do bohaterów, muszę przyznać, że choć autor przedstawia nam ich całą gromadkę to opisuje ich na tyle zręcznie, że w trakcie czytania nie sposób się pogubić. Nie zlewają się w jedną całość. Po historii jednak niewielu z nich zapada na dłużej w pamięć. Liderem naszej grupy jest Literat, który po prostu jest pisarzem. Mamy też jednego alkoholika i jedną prostytutkę oraz policjanta – tyle osób z naszej głównej „ekipy” zapamiętałam na tyle, by nie zastanawiać się po przeczytaniu książki kto jest kim. A to naprawdę nie są wszyscy. Niemniej, to nie jest powieść psychologiczna i wydaje mi się, że istotniejszy jest tu sam pomysł i poprowadzenie historii, a nie bohaterowie.
Nie będę kłamać: w trakcie całkiem dobrze się bawiłam. Być może pomysł z ciemnością nie jest nadzwyczaj oryginalny, ale samo umiejscowienie historii i przedstawienie nam bezdomnej społeczności uważam za naprawdę wartościowe. Poza tym tę książkę po prostu dobrze się czyta, a czego można chcieć więcej, od powieści, która przede wszystkim ma zapewnić nam rozrywkę?

* * *

Gdy nastaje noc, parafrazując słowa Goi, budzą się potwory. Ale wystarczy trochę słońca, światła czy większe skupisko ludzi i jesteśmy już pewni, że facet z siekierą czatujący za kotarą to tylko wieszak na płaszcze, upiorna koścista dłoń skrobiąca w nasze okno to wyschnięta gałąź, a demon łypiący na nas z szafy to błyszczące guziki płaszcza.
"Tylko mi się zdawało" - myślimy i nie zastanawiamy się nawet, skąd wieszak się wziął akurat za kotarą ani jak to możliwe, że gałąź stuka nam w okno, chociaż najbliższe drzewo rośnie dwadzieścia metrów dalej.



Fragment „Ciemność płonie” Jakuba Ćwieka


piątek, 21 września 2018

Drugi Krąg: Szkoła dla magów

Ranny Kamyk przebywa na Jaszczurze wraz ze swoim smoczym przyjacielem oraz rodziną maga imieniem Słony. Gdy jednak dochodzi do siebie musi wrócić na ląd, aby odbyć konieczną dla osób obdarzonych niezwykłym talentem edukację. Gdy trafia do zamku poznaje Nocnego Śpiewaka – nietypowego Stworzyciela porośniętego bujną sierścią.

Tytuł: Drugi Krąg
Tytuł serii: Kroniki Drugiego Kręgu
Numer tomu: 2
Autor: Ewa Białołęcka
Liczba stron: 372
Gatunek: high fantasy
Wydanie: Jaguar, Warszawa 2018

Po „Naznaczonych błękitem” nie wiedziałam do końca, czego się spodziewać po kontynuacji. Trudno było mi określić, w jaką stronę poszła Białołęcka w „Drugim kręgu”. Okazało się, że tym razem postawiła na wysłanie swojego głównego bohatera do szkoły magów, tworząc historie o problemach właśnie z tym związanych.
Muszę przyznać, że mam z tym tytułem drobny problem, do czego zaraz dojdę. Zacznę jednak od tego, że cały czas podtrzymuje moją opinię, dotyczącą tego, że twórczość Białołęckiej to absolutnie urocza historia, z dobrze zbudowanym światem, której po prostu nie da się nie lubić. Jej opowieść jest niezwykle sympatyczna i poznawanie jej po prostu sprawia wiele radości. Ponadto to naprawdę mądra książka, która niewątpliwie może mieć dobry wpływ na młodego czytelnika.
Niestety, mam wrażenie, że ten tom jednak nieco stracił w stosunku do pierwszego, przynajmniej w moich oczach. Przede wszystkim w „Naznaczonych błękitem” najbardziej urzekły mnie dwa pierwsze krótkie teksty, których w drugim tomie po prostu nie ma. Ponadto po prostu ta historia nie ma jednego, konkretnego problemu do rozwiązania. Opowiada po prostu o życiu Kamyka, ale tak naprawdę w trakcie lektury nie mamy ani jednego konkretnego problemu, który spajałby całość. Tu nie ma zagadki do rozwiązania, tu nie ma przedmiotu, który mamy znaleźć, czy zła do pokonania. To sprawia, że cała historia – choć cały czas przyjemna i urocza – wydała mi się nieco… nieistotna. Pozbawiona konkretnego celu.
Być może jest to jednak też problem związany z tym, że drugi tom jest po prostu mocno przejściowy. Kamyk, by mógł jakkolwiek liczyć się w magicznym świecie, musi przejść szkolenie i dorosnąć. Wprawdzie cały czas przeżywa mniejsze, lub większe przygody, ale ten tom po prostu mocno skupia się na dorastaniu bohatera oraz przedstawieniu nam nowych postaci, które prawdopodobnie będą istotne dla kolejnych tomów. Ponadto dzięki zakończeniu „Drugiego kręgu” mam wrażenie, że kolejne części będą miały już konkretny cel i problem do rozwiązania i szczerze mówiąc naprawdę liczę, że to w tę stronę pójdzie historia „Kronik Drugiego Kręgu”.
W tej części poznajemy naprawdę wielu nowych bohaterów: rodzina Słonego, u którego mieszka przez pewien czas Kamyk to kochana gromadka, której nie da się nie lubić. W szkole bohater również poznaje sympatyczne postacie, które w pewien sposób są stereotypami z naszych szkół: mamy wrednego bogacza, nieśmiałego chłopca, czy zranionego przez los, a przez to nieco niegrzecznego Nocnego Śpiewaka. Mam wrażenie, że każdy (włącznie z osobami, które szkołę mają już za sobą) znajdzie wśród tej paczki kogoś, z kim mógłby się utożsamić.
Muszę dodać, że absolutnie uwielbiam ilustracje z okładki. Jagoda, córka Słonego i dość istotna bohaterka, wygląda na niej absolutnie ślicznie, a skryte za nią oczy świetnie wpasowują się w samą przedstawioną w książce historie.
„Drugi krąg” to książka, której czytanie sprawiło mi radość, choć przyznaję – nie tak dużą jak „Naznaczeni błękitem”. Niemniej, to dalej bardzo dobra młodzieżowa seria i na pewno będę kontynuować swoją przygodę z Kamykiem i spółką.


* * *

Czuję się w pewien sposób okradziony z własnego ciała. Jagodzie wyraźnie schlebiają względy okazywane przez Pożeracza Chmur. Łaskawie przyjmuje jego umizgi i drobne upominki w postaci owoców, kwiatów i bajecznie kolorowych piór. A dla mojego przyjaciela nie istnieje już prawie nic oprócz tej okropnej baby. Jest tak rozkojarzony, że nie potrafi się skupić na niczym. Po prostu zakochał się bez pamięci, kompletnie stracił rozum i nie nadaje się do niczego sensownego. To jest po prostu żałosne. Snuje się rozmarzony i nieprzytomny. Patrząc na niego można do końca życia stracić ochotę na miłość.
Fragment „Drugiego kręgu” Ewy Białołęckiej






Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl!
Czytam i recenzuję na CzytamPierwszy.pl

czwartek, 20 września 2018

Legalna Blondynka (2001): Przyjemny film na lato




Elle (Reese Witherspoon) jest ładna, bogata i otoczona ludźmi, którzy ją kochają. Gdy Warner (Matthew Davis) zamiast się jej oświadczyć, rzuca ją, dziewczyna postanawia pokazać mu, że jest warta jego uwagi i postanawia dostać się na studia prawnicze na Harvardzie.



Gdy przypadkiem wpadłam na piosenkę z musicalu „Legally Blonde” ta wpadła mi w ucho. Uznałam, że chce poznać ich więcej, ale by mieć kontekst, wolałabym najpierw poznać historię, którą konkretne utwory opowiadają. I w ten sposób włączyłam w tle „Legalną blondynkę” – film z 2001 roku, którego nigdy wcześniej nie było dane mi oglądać.
„Legalna blondynka”  (2001)
ang. „Legally blonde”
reż. Robert  Luketic
komedia
„Legalna blondynka” to komedia: przerysowana do granic, bardzo kolorowa i o bardzo radosnym, wręcz „letnim” klimacie. To film bardzo naiwny i niekoniecznie inteligentny, ale przy tym na swój sposób uroczy.
Nie jest to najbardziej zabawna komedia, zwłaszcza teraz: większość żartów po prostu już dawno wyszła z użycia, a przynajmniej ja miałam takie wrażenie. Widzieliśmy je już tyle razy, że po prostu trudno jest dać się nimi zaskoczyć. Bo w końcu kogo śmieszy choćby stereotypowa blondynka z pieskiem, który bezustannie jej towarzyszy? To tak ograny motyw, że może wzbudzić co najwyżej sympatię i nostalgię, a nie śmiech.
Sama postać Elle była dla mnie bardzo przerysowana i jednocześnie trochę niekonsekwentna. Gdy wydawało się, że dziewczyna już zmądrzała i przestała być na zawsze głupiutką studentką to nagle wracała do starych zwyczajów. Niemniej, jeśli przymknie się na to oko i spróbuje „usunąć” przerysowanie, dostajemy całkiem ciekawą postać: dziewczynę, która za bardzo przejmuje się tym, co myślą o niej inni. Osobę, która myśli, że jest pewna siebie, ale tak naprawdę wiele jej do tego brakuje, zaś droga, którą musi przejść ma doprowadzić właśnie do zdobycia pewności siebie i zrozumienia swojej wartości.
Nie oszukujmy się: to historia bazująca na stereotypach. Oczywiste jest, że student prawa, czyli były Elle musi być nudnym i wrednym ślicznym chłopcem, a na Harvardzie wszyscy cię nienawidzą, jeśli nie jesteś kujonem z doktoratem. Niemniej, ze swojego założenia ten jeden, „główny” stereotyp przełamuje: w końcu mimo wszystko Elle nie jest wcale tak głupia, jak wszystkim wokół się wydaje.
„Legalna blondynka” to film o bardzo prostej, czasami nieco naciąganej konstrukcji. Wprawdzie kreatywnie korzysta z umiejętności Elle i pokazuje, że wiedza z zakresu mody, czy pielęgnacji może przydać się w każdej możliwej sytuacji życiowej, ale często wszystko szyte jest dość grubymi nićmi. Niemniej, lekki klimat filmu i jego brak pretensjonalności sprawiają, że… właściwie nie mam mu tego za złe.
Przy okazji film absolutnie nie jest romansem, choć można byłoby się tego spodziewać. Choć owszem, pojawia się nam tu drugi pretendent do ręki Elle, co bez problemu da się wyczuć od razu, gdy tylko pojawi się na ekranie, to tak naprawdę film absolutnie nie na tym się skupia, co sprawia, że relacja dziewczyny z owym panem wypada naprawdę całkiem uroczo. Zwłaszcza, że Elle wcale nie jest typem postaci, która skacze z kwiatka na kwiatek: ona jest naprawdę bardzo mocno zaangażowana emocjonalnie w związek z Warnerem.
„Legalna blondynka” wydaje mi się doskonałym filmem na letni, babski wieczór. Nie zapewni może nadzwyczaj dobrej rozrywki i absolutnie nie jest kinem wybitnym, ale przy okazji po prostu jest w swojej formule bardzo sympatyczny.

środa, 19 września 2018

Premiera „Obserwuję Cię”!


 
19. września 2018 roku to nie jest byle jaka data! To właśnie dziś swoją premierę ma książka „Obserwuję Cię” Teresy Driscoll – światowego bestsellera, który w Polsce pojawił się nakładem wydawnictwa SQN. To thriller, który na pierwszym miejscu stawia analizę zachowań bliskich zaginionej osoby.

O czym jest ten tytuł?

Kiedy Elle Longfield spotyka w pociągu dwóch młodych mężczyzn rozmawiających z nastoletnimi dziewczynami, nie widzi w tym nic niepokojącego, dopóki nie dowiaduje się, że właśnie opuścili więzienie. Natychmiast odzywa się w niej instynkt macierzyński, ma syna w podobnym wieku. Ostatecznie przenosi się do innego wagonu, nie chcąc się wtrącać. Nazajutrz okazuje się jednak, że jedna z dziewczyn, Anna, zaginęła. Elle zgłasza się na policję.

Po roku Anna ciągle jest uznana za zaginioną, a Elle zaczyna dostawać anonimowe pogróżki. Tropy prowadzą do matki zaginionej dziewczyny, jednak podejrzenia wynajętego detektywa skupiają się na innych członkach rodziny i przyjaciołach, którzy najwyraźniej mają coś do ukrycia. Za to wszyscy bacznie obserwują Elle.

Świetnie skonstruowana intryga i znakomicie zarysowani bohaterowie, którym mamy okazję zajrzeć na samo dno duszy. Wydarzenia pokazane są z punktu widzenia różnych osób, relacje z toku myślenia powodują, że czytelnik zaczyna się zastanawiać, jak sam postąpiłby w tej sytuacji.
(opis wydawcy)

Co ja sądzę o książce?

Moją pełną opinię o niej znajdziecie TUTAJ.
Zapraszam też na oficjalną stronę książki: www.obserwujecie.pl 

poniedziałek, 17 września 2018

Woda na sicie: Zeznania czarownicy


La Vecchia zostaje oskarżona o zabójstwo mnicha i okrzyknięta wiedźmą. Próbując ratować swoje życie w trakcie przesłuchań zaczyna snuć opowieść o swojej przeszłości.
  
Tytuł: Woda na sicie Apokryf czarownicy
Autor: Anna Brzezińska
Liczba stron: 352
Gatunek: historyczne fantasy
Wydanie: Literackie, Kraków 2018
Nazwisko Anny Brzezińskiej już dawno obiło mi się o uszy: łączy mnie z tą autorką wspólne nazwisko, w związku z czym od dawna kusiło mnie, aby zobaczyć, co ta pisarka książek fantastycznych ma w swoim dorobku. Po lekturze jej najnowszej książki, „Wody na sicie” muszę przyznać, że powinnam chyba po jej twórczość sięgnąć zdecydowanie szybciej, bo… ta pani po prostu potrafi dobrze pisać.
Podtytuł tej powieści, czyli „Apokryf czarownicy” dość dobrze pokazuje, co znajdziemy wewnątrz. Konstrukcja tej powieści zdecydowanie nie jest typowa. „Woda na sicie” to zapiski z przesłuchania La Vecchiy w trakcie których bohaterka opowiada o swoim życiu. Przez to wewnątrz nie pojawia się ani jeden dialog. Postać nie podaje nam bezpośrednio rozmów, które kiedyś usłyszała, a jakiekolwiek  słowa kierowane do niej w trakcie przesłuchania zostają wycięte. Wprawdzie w trakcie czytania doskonale widać, że ktoś się o coś La Vecchię pyta (przez sformułowania pokroju „Skoro pytacie mnie o mego brata to już wam odpowiadam), jednak ponieważ nie są konieczne do popchnięcia fabuły autorka po prostu nie zawarła ich w tekście.
Specyficzna konstrukcja nie jest jednak wszystkim, co „Woda na sicie” ma czytelnikowi do zaoferowania. Styl Brzezińskiej wręcz czaruje: autorka ma doskonałe wyczucie, jeśli chodzi o dobór odpowiednich słów. Jej tekst jest więc z jednej strony nieco stylizowany, poetycki i bardzo klimatyczny, a z drugiej – stosunkowo lekki i przyjemny, zdecydowanie nie męczący, o ile czytelnik nie odbije się od samej konstrukcji historii oraz jej powolnego tempa.
Bo owszem, tego nie da się ukryć – „Woda na sicie” nie jest powieścią akcji. To raczej opowieść skrzywdzonej przez los kobiety, która naprawdę wiele w swoim życiu przeszła, niż przygodowa historia o wielkich czynach. Na dodatek sam ton opowieści La Vecchii też raczej należy do poważnych: nic z resztą dziwnego, w końcu za popełnione zbrodnie grozi jej śmierć.
Mam wrażenie, że ta pozycja spodoba się nie tylko fanom fantastyki. Ta powieść to historyczne fantasy, osadzone w okresie średniowiecznym, które opowiada bardzo prawdziwą i wbrew pozorom wciąż aktualną historie. Występujące w niej elementy fantastyczne są jedynie tłem. Wprawdzie w opowieści bohaterki pojawiają się smoki, magiczne substancje i czary, ale równie dobrze można uznać, że La Vecchia zmyśla, albo źle interpretuje otaczającą ją rzeczywistość (co nie jest niczym dziwnym, biorąc pod uwagę, jak zabobonnym okresem było średniowiecze). Zwłaszcza, że choć „wiedźma” niewątpliwie ma gawędziarski dar to jednak od początku lektury czytelnik ma wrażenie, że w jej historię nie można tak do końca w pełni wierzyć.
„Woda na sicie” to naprawdę pięknie napisana książka, którą warto poznać. W tej chwili mogę ze spokojnym sumieniem przyznać, że to jedna z lepszych polskich pozycji fantastycznych wydanych w tym roku, które dane było mi poznać. Naprawdę życzyłabym sobie, aby wszystkie powieści wychodzące spod piór naszych rodzimych twórców były przynajmniej tak dobre, jak książka Brzezińskiej.

* * * 
Opowiadam dalej, że wieczór, kiedy zobaczyłam smoka, był niezwykle ciepły i z migdałowców sypało się okwitłe kwiecie, gdy szliśmy przez błonie na przedmurzu wioski, odprowadzani obelgami dzieci vermigliani. Bo wiedzcie, panie,  że nasi sąsiedzi nigdy nie przepuszczali okazji,  by przypomnieć mojej matce, że jest jedynie grudką łajna, przyczepioną do podeszew butów swych nabożnych i ciężko pracujących ziomków.
Fragment „Woda na sicie” Anna Brzezińska



Za możliwość zapoznania się z książką dziękują Wydawnictwu Literackie!


sobota, 15 września 2018

Moja Jane Eyre: Młodzieżówka zachęcająca do sięgania po klasykę


Jane zaczęła pracę w szkole. Charlotte, jej przyjaciółka, wciąż się w niej uczy. Dziewczyny są nierozłączne. Charlotte zauważa jednak, że Jane często dziwnie się zachowuje, mówiąc do samej siebie. Wkrótce odkrywa, że jej przyjaciółka widzi duchy.

Tytuł: Moja Jane Eyre
Tytuł serii: Ladyjanistki
Autorzy: Cynthia Hand, Brodi Ashton, Jodi Meadows
Tłumaczenie: Maciej Pawlak
Liczba stron: 512
Gatunek: historyczne fantasy
Wydanie: SQN, Kraków 2018
Gdy trzy panie biorą się za napisanie jednej książki efekt końcowy może być naprawdę różny. Dlatego za „Moją Lady Jane”, poprzednie dzieło autorek „Mojej Jane Eyre” nawet się nie zabierałam. Skoro jednak stworzyły kolejną książkę utrzymaną w tej samej konwencji (choć historie fabularnie są zupełnie rozdzielne) uznałam, że może warto spróbować? Zobaczyć, co takiego wyszło spod ich pióra?
„Moja Jane Eyre” to książka bardzo mocno oparta na powieści Charlotte Bronte, „Dziwne losy Jane Eyre”. Autorki, czyli Cynthia Hand, Brodi Ashton oraz Jodi Meadows uznały, że nie zgadzają się z oryginalną wersją i napiszą własną, opisującą to, co według nich przydarzyło się zarówno Charlotte, jak i Jane. A to, co się wydarza, jest absolutnie szalone i sprzeczne z jakimikolwiek zasadami panującymi w realnym świecie.
Nie ma co się oszukiwać: ta pozycja to przede wszystkim komedia. To nie jest poważny utwór, który jest sens analizować pod względem sensu świata przedstawionego. W pewnym sensie kojarzy mi się z książką Marii Krasowskiej, „Bandą niematerialnych szaleńców” – obydwa utwory poruszają tematykę duchów, są niezwykle lekkie, dość rozrywkowe i niepoważne. Z tą różnicą, że „Moja Jane Eyre” jest raczej pozycją przeznaczoną dla nieco starszego czytelnika.
Skłamałabym jednak mówiąc, że w pełni pasuje mi konwencja, którą obrały twórczynie tej pozycji. Nie dość, że po prostu nie przepadam za komediami (bo po prostu bardzo trudno mnie rozbawić) to na dodatek narracja prowadzona przez te trzy panie nie do końca mi odpowiada. Autorki zdecydowały się, że co jakiś czas będą wtrącać nam jakieś spostrzeżenia od siebie, chyba uznając to za śmieszne, jednak mnie takie zabiegi co najwyżej wybijają z rytmu i przyprawiają o zażenowanie.
Samą przedstawioną historię mogę określić słowami: uroczo niedorzeczna. W tej opowieści wszyscy zdają się być niespełna rozumu w słodki sposób – główne postacie występujące w „Mojej Jane Eyre” są przerysowane, ale sympatyczne. Jednocześnie ci negatywni bohaterowie są źli do szpiku kości i praktycznie od początku tej historii jesteśmy w stanie ich wskazać. Przy tym wszystkim wiele wydarzeń (a akcji w tej książce nie brakuje!) sprawia wrażenie irracjonalnych i sprzecznych z jakimikolwiek zasadami działania ludzi, ale mimo tego całość wydaje się lekka i niewymuszona. Muszę jednak przyznać, że absolutnie nie rozumiem w jaki sposób główni bohaterowie są w stanie rozmawiać o tajemnicach dotyczących danej osoby tak, aby ten człowiek tego nie usłyszał, mimo że stoi obok nich. Jak już jednak wspominałam, to nie jest książka, której fabułę powinno się dokładnie analizować, bo po prostu coś takiego nie skończyłoby się dobrze.
Niewątpliwie dużą zaletą tej powieści jest nawiązanie do klasyki literatury. Jestem przekonana, że dzięki sięgnięciu po niej wiele młodych osób zajrzy do „Dziwnych losów Jane Eyre” choćby z czystej ciekawości, a to w przypadku powieści dla młodzieży jest naprawdę olbrzymia zaleta: w końcu takie książki mają uczyć młodsze pokolenie czytania dłuższych tekstów i przygotować je na trudniejsze lektury.
„Moja Jane Eyre” nie jest książką w żaden sposób odkrywczą, ale jednocześnie może być całkiem wartościową lekturą dla nastoletniego czytelnika. Choć humor autorek nie ukradł mojego serca dobrze wiem, że wiele osób naprawdę go polubi. Dlatego jeśli czujecie, że to jest lektura dla Was nic nie stoi na przeszkodzie, by po nią sięgnąć.



* * *

Nie odpowiedział. Zamiast tego uniósł zegarek i stuknął nim ducha w skroń.
(Zdajemy sobie sprawę, szanowni czytelnicy że to dość prostackie określenie mrożącego krew w żyłach egzorcyzmu rodem z horroru, ale po wielu sczytaniach i przeciągających się konsultacjach z tezaurusem stwierdziłyśmy, że to najtrafniejsze określenie. Stuknął ją w skroń i tyle).
Fragment „Mojej Jane Eyre” Cyntii Hand, Brodi Ashton i Jodi Meadows


Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl!
Czytam i recenzuję na CzytamPierwszy.pl
Nomida zaczarowane-szablony