Są takie książki, które posiadam przez
przypadek. Czasem to był konkurs, czasem świetna oferta cenowa, albo księgarski
„wypadek przy pracy”. Wiele z tych tytułów to książki, które przynajmniej trochę
lubię, bo zwykle pozwalają mi po prostu poznać nieco inny punkt widzenia od
tego, do którego przywykłam w literaturze na co dzień. Zdarzają się jednak
koszmarki…
Koszmarki, których najchętniej nie
widziałabym u siebie na półce. Z drugiej – sprzedaż to jeszcze gorsze wyjście
(nikt tego nie powinien poznawać!), a wyrzucić mimo wszystko też żal. To to,
jakby nie patrzeć, książka, którą lubię za fakt bycia tym przedmiotem. Jakie pozycje
właśnie przez to zalegają na moich półkach? Już je Wam przedstawiam. I jednocześnie:
absolutnie nie polecam.
O. S. Winterfield, „Kobieta w czerni”
Idziecie do kiosku kupić sobie „Fantastykę”
(bo to jedyne, co tam kupujecie). Oczywiście przy okazji sprawdzacie, czy nie
ma przypadkiem jakiś ciekawych promocji, bo jednak czasem się zdarzają. W oczy
rzuca się Wam wyjątkowo cienka i tania książeczka. Cena to może 3-4 złote (a
może i mniej?). Ani ona, ani okładka nie sugerują niczego dobrego, ale… to
przecież grosze. Więc kupujecie, czytacie. Książka długa nie jest i wszystko w
niej sugeruje, że to powieść dla starszych, niedowidzących pań, ale dajecie jej
szansę.
Wkrótce okazuje się, że jednak
niepotrzebnie. Jakość tekstu kulała, powieść nie wniosła w Wasze życie żadnych
konkretnych emocji i właściwie nadaje się doskonale do podarcia i wyrzucenia do
śmietnika. Ale Wam szkoda, więc zalega na waszej półce. No cóż. Czasem tak
bywa. U mnie tak było z „Kobietą w czerni”. To po prostu kiepska i niepotrzebna
książka, która jednocześnie niczego nie obiecuje więc… po prostu to, że jest
zła chyba nikogo szczególnie nie obchodzi.
Felix J. Palma, „Mapa czasu”
Ta książka to akurat nie przypadek. Ja
CHCIAŁAM by do mnie przyszła. Widziałam ją na wielu blogach. Zainteresowała
mnie. Stała się „książkowym celem”, czyli następnym tytułem, który na 100%
trafi do koszyka, gdy będę robiła porządne (a nie przypadkowe) zakupy.
Niestety, jej aktualny pobyt na mojej
półce też jest raczej wymuszony. Nie chcę tej książki; nie podobała mi się. Mam
z nią tylko negatywne skojarzenia. Czemu? Teraz nawet do końca nie wiem. Czy
nie zrozumiałam treści? Czy ta naprawdę nie ma sensu? Nie jestem w stanie teraz
tego ocenić, jako że czytałam ją w sierpniu 2016 i… absolutnie nie pamiętam, o
czym była. I chyba nie chcę wiedzieć.
Nie oddam jej – bo nie uważam, że jest czym
się tu dzielić. Nie wyrzucę – bo ma twardą oprawę i jest całkiem ładna. Więc
sobie stoi… jako przestroga, że to co pojawia się w blogsferze niekoniecznie
będzie mi się podobało. Nawet, jeśli wydaje mi się, że jest inaczej.
Krzysztof Kochańczyk, „Mageot”
Nie wiem, czy Wy też tak macie, ale ja,
często w trakcie zamawiania książek online, szukam przy okazji jakiś tanich
książek (do 10zł), które mogę dorzucić do koszyka, aby sprawdzić ich zawartość.
Na „Mageota” natrafiłam właśnie w ten sposób. Polskie dzieło, nieznany
człowiek, ale całkiem sensowny wydawca – pomyślałam, że to może być dobre spotkanie.
Może dzięki mnie ktoś usłyszy o Kochańczyku, który stworzył epickie dzieło… czy
coś?
Nie, nie usłyszy, a przynajmniej nie w
pozytywnym sensie. Pamiętam, że w tej książce chodziło o coś związanego ze
zbroją. I że nie była najgorszą książką, jaką czytałam, ale na pewno mnie przy
tym wymęczyła. To naprawdę wszystko co mogę o tym tytule powiedzieć bez
przypominania sobie i jej, i swojej opinii, którą wtedy napisałam. „Mageot”
jest niewielki, więc nie zajmuje mi na półce wiele miejsca, ale gdy przeglądam
swoje książki nie raz przychodzi mi do głowy myśl: „ale w sumie po co mi to?”.
Tomasz Lis, „Polska, głupcze!”
Nie wiem, czy wiecie, ale studiuje
dziennikarstwo. W związku z tym obracam się wśród ludzi, którzy doskonale znają
topowych dziennikarzy i reportażystów. Ja zaś nie jestem do końca na bieżąco
zainteresowana całym tym światkiem. Staram się wiedzieć jak najwięcej, ale czas
ludzki jest ograniczony, a ja zwykle spędzam go przy fantastyce i popkulturze,
a nie grzebiąc przy mocno upolitycznionych dziennikarzach. Dlatego gdy w kosztu
z książkami za 2zł trafiłam na książkę Tomasza Lisa po prostu ją wzięłam.
Liczyłam, że dowiem się czegoś o tym panu, że poszerzę horyzonty i będę mogła
to z kimś przedyskutować.
Nigdy nie przeczytałam jej w całości. Przejrzałam,
zorientowałam się o co chodzi – i zostawiłam. Przede wszystkim wydało mi się,
że ta pochodząca z 2006 roku książka jest już mocno przestarzała. Jeśli ktoś
nie interesował się wtedy polityką (a że miałam wtedy 9 lat to raczej nie było
o tym mowy) raczej nie do końca się w niej odnajdzie. Ponadto miałam wrażenie,
że Tomasz Lis raczej po prostu pisze bzdury. I serio, nie chodzi mi o poglądy
polityczne, ani nic z tych rzeczy – dobrze uargumentowany pogląd to wszak dobry
pogląd, bo otwiera drogę do dyskusji – to po prostu wydawało mi się głupie.
Więc odłożyłam. Czytanie tej książki w całości nie miało sensu. No i tak sobie
stoi… mój nieudany romans z dziennikarską książką.
Macie na półkach jakieś swoje złe wybory? A może znacie jakiś z tych tytułów i możecie podzielić się zupełnie odmiennym zdaniem niż moje?
U mnie zwykle pokusą okazują się kosze z tanimi książkami w supermarketach. Niby wiem, że znaleźć tam coś porządnego, to niemal cud, a jednak próbuję. Z koszmarków teraz sobie przypominam "Czarownice z Arnes" - nie do końca pamiętam o czym to było, ale pamiętam, że nie mogłam znaleźć w tym sensu i miałam wrażenie, że pisał to przedszkolak.
OdpowiedzUsuńChyba każdy ma na swoich półkach takie czytelnicze koszmarki, z którymi nie wiadomo co zrobić... Ja o żadnej z wymienionych przez Ciebie książek na szczęście nie słyszałam, ale za to sama mam kilka takich złych wyborów, np. "Na pokuszenie" T. Cullinan - powieść, którą wygrałam w konkursie, a która była tak okropnie nudna, że czytałam ją wyjątkowo długo i ostatecznie nie dokończyłam, czy biografia Jane Austen autorstwa Emily Wollaston, którą wygrzebałam z kosza z tanią książką :).
OdpowiedzUsuńKażdy chyba w swoim życiu trafia na te gorsze książki, które później zalegają na półce. Ale gdyby nie one nie docenialibyśmy tych dobrych oraz nie odnajdowali "perełek" w literaturze. ;) A taka książka to zawsze przestroga przed nieprzemyślanymi zakupami, gdzie moglibyśmy kupić coś lepszego. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ;**
P.
www.zycie-wsrod-ksiazekk.blogspot.com
Najgorsze jest to, że takich koszmarków ani nie oddasz, ani nie sprzedasz, bo nikt ich nie chce :)
OdpowiedzUsuńJa trochę nie mam co zrobić z moimi papierowymi koszmarami, nawet z tymi, które powszechnie i obiektywnie nimi nie są. Więc tylko zajmują powierzchnię i nawet nie dorzucają się do czynszu :/
OdpowiedzUsuńNajgorzej jak się człowiek nastawi na dobrą literaturę i jeszcze zainwestuje, ale tak naprawdę bardzo się pomylił. Między innymi dlatego niewiele książek kupuję, bo chcę mieć tylko takie naprawdę warte miejsca na półce. Dlatego pewnie nie ma w tym nic dziwnego, że jeszcze nie mam takiego potworka w swojej biblioteczce. :P
OdpowiedzUsuńSwoje złe wybory sprzedaję - nie mam skrupułów w tym względzie (no, do biblioteki staram się jednak oddawać te lepsze książki, o których przynajmniej wiem, ze mają sporo fanów, nawet jeśli ja się do nich nie zaliczam). Dlatego nic mi na półkach nie zalega, ale jest kilka takich, co czekają, aż je wystawię gdzieś na sprzedaż (albo nikt ich nie chce kupić).
OdpowiedzUsuńNa przykład "Templariusz" Doherty'ego. Książka mająca być ambicję realistyczna powieścią historyczną, a będąca nudnym i powierzchownym podręcznikiem z doklejonymi tu i ówdzie rachitycznymi strzępkami fabuły. Albo "Korpożycie świnki morskiej" - opis sugeruje powieść humorystyczną ze świnką morską w roli obserwatora dziwnego ludzkiego świata, tymczasem dostajemy niedorobioną groteskę z humanoidalnymi świnkami żyjącymi pośród ludzi, nudną, drętwą i ze śladowymi tylko ilościami humoru. Albo "Mały brat", niby nominowany do najważniejszych nagród, ale będący kretyńską wydmuszką...