Grupa osób na statku kosmicznym
przedostała się do Pustki, tajemniczego miejsca na krańcu galaktyki. Nie mogąc
z niej wrócić, osiedliła się na zdatnej do zamieszkania planecie. Kilka tysięcy
lat później Pustkę odwiedza Nigel Sheldon, jeden z założycieli Wspólnoty, aby
sprawdzić, co dzieje się w tej okrytej tajemnicą przestrzeni.
Dopiero,
gdy zaczęłam czytać „Otchłań bez snów” zorientowałam się, że to nie moja
pierwsza powieść Petera F. Hamiltona. Już wcześniej dane było mi się z nim
spotkać w „Judaszu wyzwolonym” z którego niewiele zrozumiałam, sięgając po środkową
część z serii. W każdym razie kolejne spotkanie z autorek okazało się lepsze,
choć nie zawsze miłe. „Otchłań ze snów” to książka, która potrafiła nudzić mnie
i ciekawić jednocześnie i już chyba dawno nie byłam tak rozbita po przeczytaniu
jakiejkolwiek książki.
Zacznijmy
może od pozytywów. Przede wszystkim „Otchłań bez snów” nie jest książką wyjątkowo
trudną. Co prawda styl Hamiltona jest dosyć surowy, jednak nie nazwałabym go
wyjątkowo męczącym: znam wiele powieści z tego gatunku, które potrafią być pod
tym względem mniej klarowne.
Poza
tym sam motyw Pustki oraz problemu, który nęka planetę zamieszkaną w niej przez
ludzi jest po prostu ciekawy, a wątek Nigela z drugiej połowy książki jest
naprawdę dobry. Szczególnie, jeśli spojrzymy na niego przez pryzmat relacji z pojawiającą
się w nim, damską bohaterką. To były fragmenty książki, które czytało mi się
naprawdę dobrze i którymi byłam naprawdę zainteresowana.
Problem
polega na tym, że po ok. 1/3 książki aż do jej połowy dostajemy bardzo
rozbudowany wątek polityczny, który dla mnie okazał się po prostu niezwykle
nużący. Hamilton nie zbudował świata przedstawionego na tyle dobrze, aby ten
był w stanie mnie interesować. Miałam wrażenie, że większość rzeczy mi umyka,
że nie pamiętam o czym czytałam dnia poprzedniego, że muszę zmuszać się do
czytania. Ostatecznie ten fragment dosłownie męczyłam przez dwa tygodnie nie
potrafiąc przez niego przebrnąć. To była naprawdę duża tortura, która niemal
zniszczyła mi lekturę „Otchłani bez gwiazd”, szczególnie że początkowo książka przypomina
trochę post-apo z wątkiem polowania na zombie i po pierwszej części naprawdę
liczyłam właśnie na to.
Właściwie
trudno mi tu cokolwiek dodać. „Otchłań bez snów” jest dla mnie powieścią mocno
nierówną, z fragmentami, które naprawdę do mnie przemawiały i z takimi, do
których naprawdę nie chcę już nigdy wracać. Zobaczymy, co przyniesie kontynuacja
– ta seria to dylogia, z której drugi tom ma około dziewięćset stron. I jeśli
tam także pojawi się tak samo fascynujący wątek polityczny to chyba utknę w
lekturze na dobre.
*
* *
Wątpię
w każdą ideologię, która nie ujawnia swoich celów i oferuje tylko obietnice
lepszego jutra. No ale ja jestem tylko starym, tysiącletnim cynikiem.
Fragment
„Nocy bez snów” Petera F. Hamiltona
Pomimo plusów i minusów chciałabym się kiedyś zapoznać z twórczością Hamiltona, bo słyszałam o niej dużo pozytywnych opinii. Aczkolwiek rozumiem twoje znudzenie, bo polityczna scena nie zawsze wciąga, mnie też często to dotyka.
OdpowiedzUsuńmrs-cholera.blogspot.com
Nużący wątek polityczny - oh no! Zdecydowanie nie dla mnie
OdpowiedzUsuńRaczej nie przeczytam, nie mój styl.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ;**
P.
www.zycie-wsrod-ksiazekk.blogspot.com