Regularnie dochodzą do mnie głosy mówiące, że w literaturze brakuje postaci kobiecych. Że jest ich za mało, że dziewczynki nie mają skąd brać przykładu także w trakcie dorastania. Osobiście nigdy nie odczuwałam takiego dyskomfortu. Może dlatego, że „przypadkiem” sięgałam po książki z bohaterkami w roli głównej? Zaczęłam się więc zastanawiać nad tym, czy aby przypadkiem to marudzenie nie wynika właśnie ze złego doboru lektur i generalnie – tworów kultury.
Choć
może osoby urodzone przed latami 80. miałyby problem ze znalezieniem żeńskich
postaci w dziecięco-młodzieżowych dziełach kultury (nie dorastałam w tamtych
czasach), tak dzieci lat 90. niekoniecznie mają powody, by na to narzekać! Żeńskich
bohaterek naprawdę nie brakuje i pozwólcie, że po prostu przedstawię Wam kilka
z nich.
Serial/Film
„W. I. T. C. H.”
„H20 – wystarczy kropla”
Do
dziś uważam, że serial o syrenkach (który dziś w całości można obejrzeć na
Youtube!) miał jedne z najładniejszych sztucznych ogonów, które kiedykolwiek
pojawiły się w tego typu produkcji. Może dlatego, że nie były wynikiem efektów
specjalnych, a grające główne role dziewczyny naprawdę nosiły przebrania na
planie.
O
ile „W. I. T. C. H.” skupiało się na walce ze złem, o tyle ten serial opowiadał
po prostu o nastolatkach. Tyle, że dziewczyny miały dodatkowy problem w postaci
swojej wielkiej, syreniej tajemnicy. Był obyczajowy, lekki, czasem zabawny. I
na pewno poruszał wyobraźnię. Nie oszukujmy się, fajnie byłoby móc swobodnie
pływać pośród rafy koralowej!
„WINX”
Ten
serial był dla mnie istotny niekoniecznie przez to, że namiętnie go oglądałam,
a przez to, że był dla mnie swoistym świętym Graalem. Nie byłam w stanie go swobodnie
oglądać, a wszystkie dziewczyny w szkole o nim mówiły. Zbierałam więc
informacje na jego temat jak tylko mogłam, byleby tylko nie poczuć się
wykluczoną.
Ostatecznie
niekoniecznie wywarł na mnie olbrzymie piętno, ale na pewno dał możliwość do
snucia kolejnych historii związanych z posiadania nadprzyrodzonej mocy. Dziś
jednak, zapytana, czy wolę „W. I. T. C. H.” czy „WINX” wybrałabym to pierwsze
dzieło. Mimo wszystko, było i jest bardziej „moje”. Nie do końca podoba mi się
koncept międzyplanetarnej szkoły czarodziejek.
„Czarodziejki”
To
był dopiero serial! Trzy siostry, należące do rodziny czarownic, muszą przejąć dziedzictwo
i zająć się ochrony świata przed złem. Byłam tą historią naprawdę oczarowana i gdy
tylko leciała w telewizji, ja musiałam ją obejrzeć. Niestety, serial nie
przetrwał próby czasu. Około roku temu próbowałam do niego wrócić, ale plany spełzły
na niczym. Z ledwością wytrzymałam kilka pierwszych odcinków.
Książka
„Żadnych chłopaków! Wstęp tylko dla czarownic!” Thomasa Breziny
O
tym cyklu usłyszałam po raz pierwszy, gdy wracałam z koleżanką ze szkoły.
Pamiętam, że było dość ciepło (kwiecień? Maj?), a ja chodziłam do podstawówki.
Zaczęła mi o tej serii opowiadać, a potem przyniosła mi książeczkę z tej serii.
To trochę takie dziecięco-młodzieżowe urban fantasy. Opowiada o dwóch
dziewczynach, które przypadkiem dziedziczą stary dom oraz magiczne talenty.
Nie
poznałam wielu książek z tego cyklu, ale naprawdę zapadł mi w pamięć. Sama
chciałam być na miejscu tych bohaterek. Przecież to niezwykłe: masz naście lat i
własny dom! I na dodatek czarujesz! Z tego, co pamiętam, seria jednocześnie w
lekki sposób poruszała dość trudne problemy, takie jak połączenie się dwóch
rodzin przez ślub rodziców (z których każde ma dorastające dzieci).
„Opowieści z Narnii” C. S. Lewisa
Na
spotkaniu autorskim z Samanthą Shannon autorka wspomniała o tym, że obraziła
się na Tolkiena i fantasy po tym, gdy w „Władcy Pierścieni” nie znalazła adekwatnej
dla siebie, żeńskiej postaci. Szkoda, ze wtedy nie sięgnęła po klasykę Lewisa,
która powstała przecież w zbliżonym czasie.
Głównymi
bohaterami pierwszych części jest czwórka rodzeństwa: dwie siostry i dwóch
braci. W kolejnych tomach pojawiają się także kolejne żeńskie postacie, a
niezaprzeczalnie z całej tej ekipy wyróżnia się Łucja. Ta, która wierzy
najbardziej, ta najodważniejsza i ta, która najbardziej kocha Aslana. Wydaje mi
się, że wiele dziewczynek, które tę serię poznają lub poznały w jakiś sposób
utożsamiły się z którąś z sióstr. Jak na dłoni więc widać, że nawet w tak leciwej
literaturze fantasy można znaleźć wzory do naśladowania przez nastolatki… które
wcale nie siedzą w wieży, czekając na księcia.
„Heartland” Lauren Brooke
Heartland
to schronisko dla koni, wtulone między wzgórza Wirginii, ale i coś więcej – tak
zaczynał się opis każdej z tych książek, który pamiętam do dzisiaj. Choć może
ta seria nie jest mistrzostwem świata to dla nastoletniej mnie była lekturą
idealną. Były konie? Były. I właściwie to już mi wystarczało. Na dodatek (jako
że to książki skierowane jednak głównie do dziewczynek) główną bohaterką jest Amy.
Poznajemy ją jako szesnastolatkę po traumatycznym przeżyciu, która musi poradzić
sobie i z samą sobą, i z opieką nad schroniskiem. Wprawdzie im dalej w las, tym
seria bardziej zmienia się w skupiony na romansie, taśmowy „serial”, ale
pierwsze książki poruszają naprawdę istotne problemy. Ponadto młody czytelnik
dostaje stosunkowo silną, główną bohaterkę, która może nie jest ideałem, ale
naprawdę stara się walczyć o to, co kocha.
„Kroniki Świata Wynurzonego” Lici Troisi
Nie
pierwszy raz wspominam na tym blogu o tej serii. To chyba było jedno z pierwszych
high fantasy, które poznałam. To trylogia opowiadająca o dziewczynie, która
przede wszystkim chce stać się jeźdźcem smoka. Mamy tu elfy, wielkiego złego,
potężny świat, magię, przygody, smoki… i oczywiście tę główną, żeńską
bohaterkę. Do dziś wydaje mi się, że romans w tej trylogii był jednym z
ciekawszych (bo bazujących na przyjaźni), które poznałam w okresie nastoletnim.
Choć wolę więcej tych książek nie otwierać to mimo wszystko myślami wracam do
nich dość regularnie.
Cykl „Martynka”
Teraz
możecie mnie wyśmiać, ale ja naprawdę o tym cyklu muszę wspomnieć! Wydawana
chyba do dzisiaj seria książeczek o Martynce towarzyszyła mi od lat. Przygody
dziewczynki, która w każdej odsłonie musi coś nowego poznać i z czymś się
zmierzyć były czymś, do czego naprawdę wracałam. A do tego te urocze
ilustracje! No i oczywiście, żeńska główna bohaterka, która uroczy się, jak
opiekować się rodzeństwem, pieskiem, króliczkiem, osiołkiem… cóż, nie oszukujmy
się, miałam w swoim domu odsłony głównie związane ze zwierzątkami.
Jak
widzicie – tych żeńskich bohaterek, które poznawałam do mniej-więcej końcówki
szkoły podstawowej (12 lat) było naprawdę sporo, a to przecież na pewno jeszcze
nie wszystkie! Być może dlatego daleko mi do narzekania na tę kwestię?
Dziewczyn w nastoletniej literaturze czy serialach naprawdę nie brakowało,
przynajmniej w moim odczuciu. A obecnie mamy przecież cały wysyp takich
postaci. W końcu paranormalne romanse, czy fantasy z żeńską główną bohaterką to
wręcz norma. Mam czasem wrażenie, że dziś przeciwnie: trudniej znaleźć jest
urban fantasy z panem w głównej roli.
Uwielbiałam serial "Czarodziejki"! I też nie mogę narzekać na brak żeńskich wzorców. Może to nie jest kwestia mediów, tylko tego, kto nam takie książki czy seriale podpowiada, gdy jeszcze sami nie umiemy zorganizować sobie czasu jako dzieci.
OdpowiedzUsuńGdybym tylko była w stanie do nich wrócić. :( Dla mnie za mocno się zestarzały. Pewnie to też trochę ta kwestia. ;)
UsuńJest nowa wersja "Czarodziejek" - próbowałam obejrzeć.. nie dałam rady. Nie ma tego klimatu co kiedyś.
UsuńO tym to nawet nie wiedziałam. :P Ale raczej nie będę próbować oglądać.
UsuńNormalnie jakbym czytała o sobie! Wszystkie te rzeczy mi sie przewinęły, choć Winx leciał w czasach, gdy ja już kończyłam przygodę z bajkami, więc obstawiam, że jestem ciut starsza od ciebie. Lici Troisi miałam kiedyś podejście, ale nie wyrobiłam się w czasie wypożyczenia z bibliotek i musiałam oddać. Wciąż chcę spróbować! Martynkę kojarzę, bo sporo osób miało młodsze rodzeństwo i ta książka była wszędzie!
OdpowiedzUsuńW sumie u mnie Winx też leciał stosunkowo "późno": gdzieś pomiędzy WITCH, a Disney Channel. Ale pewnie masz rację, w tym przypadku rok czy dwa robi ogromną różnicę.
UsuńOczywiście, że są w fantasy wyraziste postacie kobiece ;). Zachęciłaś do sięgnięcia do dzieł pani Troisi, tak w ogóle, od dawna się do tego zbieram.
OdpowiedzUsuńAle wydaje mi się, że osoby, które narzekają w ten sposób ja opisałaś, naprawdę chyba nie mają większych problemów xD. Po pierwsze, są dobre postaci kobiecie w literaturze, po drugie - sam nie miałem problemów z sympatią i czerpaniem wzorców z postaci kobiecych, więc czemu nie vice versa?
PS. A co do tej pani narzekającej na Tolkiena - słabo go chyba czytała. Erendis z "Niedokończonych Opowieści", mądra Andreth, waleczna Haletha - trochę tego jest. Już nie wspominając o kompletnym niezrozumieniu jego pisarstwa (przynajmniej takie odniosłem wrażenie, czytając o tej wypowiedzi).
Z Troisi uważaj, to mocne młodzieżówki. Ja mam wrażenie, że ludzie często narzekają na brak kobiet w kulturze, a nawet tego nie zweryfikują: media podały im jakieś procenty czy "fakty" i już, wystarczy, by wydać osąd.
UsuńShannon (recenzja jej książki tu będzie niedługo) mówiła o tym w kontekście LOTRa i swojego dzieciństwa, więc wierzę, że mogła zareagować dość emocjonalnie. Ale jednocześnie, znając jej książkę, nie wydaje mi się, by pogłebiła mocno wiedzę w zakresie klasyków fantastyki i poważniejszej literatury z tegoż gatunku. Osoba, która by to zrobiła chyba podeszłaby do tematu rzetelnej, mniej z takim "Omg mam cudowny pomysł, muszę to napisać TERAZ".
Słyszałem. Ale włoskich autorów generalnie lubię, także jak w dobrej cenie znajdę, to zapewne spróbuję.
UsuńAno, prawda, ludzie w ogóle mało sprawdzają cokolwiek. Ostatnio szczególnie mocno zauważyłem to przy jednej sprawie. Inna sprawa, że mi się to w ogóle wydaje nieco głupie - albo książka (czy też film/inny wytwór kultury) jest dobra, wszystko tam przedstawione jest sensowne, albo nie.
Z całym szacunkiem dla pani Shannon (której nie kojarzę), to tak mi właśnie wygląda. Ale w związku z tym, ciekaw jestem recenzji, co tam powypisywała.
"Kroniki..." może być trudno znaleźć, a szczerze mówiąc od nich chyba najlepiej zacząć. "Wojny..." (z tego co pamiętam) da się obecnie kupić za gorsze, ale to kontynuacja historii.
UsuńW sumie widząc Shannon widzę dziewczynę, nie "Panią" - ona ma 28 lat dopiero, a przy tym jest bardzo miła i dziewczęca. Napisała dystopiczną serię dla młodzieży, której nie znam, a teraz próbowała z high/epic fantasy. Jak by co to na moim profilu na LC już recenzja wisi. Żółta książka, zwraca uwagę kolorem okładki, więc łatwo ją znaleźć. :P
Kiedyś widziałem w dobrej cenie trzy tomy na Allegro. Do dzisiaj sobie pluje w brodę, że nie kupiłem :P.
UsuńDzięki, rzucę okiem, chociaż chętnie poczytam i tutaj :P. Przyznam, że ze współczesną fantastyką nieraz nie jestem do końca na bieżąco, dlatego jestem ciekaw tym bardziej :P
Jak tak to niedługo będzie też o dość świeżej autorce urban fantasy. Ciekawej jak na polski rynek, choć niekoniecznie w ten najlepszy sposób. :P Ja w sumie jestem bardziej na bieżąco, niż mniej, ale przez to z czasem na klasyki jest u mnie trochę gorzej. :(
UsuńJa właśnie też mam wrażenie, że dzieł z panami jest trochę mniej, ale z drugiej strony pewnie dlatego, że sama również obracałam się w tej dziewczęcej kulturze. Sama nawet nie pamiętam książek z mojego wczesnego dzieciństwa, po prostu chodziłam do biblioteki i szukałam ciekawych pozycji w dwóch wielkich skrzyniach, zapewne kusiły mnie księżniczki, dziewczynki czy zwierzątka. :P
OdpowiedzUsuńWiesz co, ostatnio pracowałam przy wymianie książek. Mieliśmy też mały dział dla dzieci i uwaga, chłopcy nie potrafili sobie nic znaleźć. Literatury dla dziewczynek było od groma i trochę, a dla chłopców może 3-4 książki na raz, z tym, że to była taka literatura "neutralna", np. przygodówka o grupie dzieciaków (więc mamy różne płcie). Prawie nic o typowo chłopięcych sprawach. :(
Usuń