Po
tysiącu lat pokoju ze snu budzi się pradawny zły. Sabran IX, pozbawiona dziedziczki
władczyni Inys, musi stawić czoło niebezpieczeństwu wraz ze swoim dworem. Nie
ma pojęcia, że jedna z jej dam, Ead, skrywa magiczną tajemnicę. W tym samym
czasie na drugim końcu świata młoda Tane jest gotowa zrobić wszystko, aby dostąpić
zaszczytu i stać się smoczym jeźdźcem.
Tytuł: Zakon
Drzewa Pomarańczy
Autor: Samantha
Shannon
Tłumaczenie: Maciej
Pawlak
Liczba
stron: 1104
Gatunek: high
fantasy
Wydanie: SQN,
Kraków 2019
|
Samantha
Shannon to młoda (bo zaledwie 28-letnia) pisarka, która niewątpliwie jest bardzo
sympatyczną osobą. Dane było mi ją spotkać jeszcze przed przeczytaniem „Zakonu
Drzewa Pomarańczy” i muszę przyznać, że ta autorka niewątpliwie uwielbia swój
pomysł na tę historię, jak i po prostu: swoje dzieło. Jak sama mówi, ta powieść
to jej próba napisania własnej wersji legendy o świętym Jerzym zabijającym
smoka, choć sama książka czerpie z wielu różnych kultur. Sama widzę w powieści
jednak największe wpływy krajów Azjatyckich oraz europejsko-brytyjskiej
kultury. Po lekturze odnoszę jednak wrażenie, że zakręcenie na punkcie tematyki
i własnego dzieła to jednak trochę za mało. Shannon zabrakło umiejętności, aby
z „Zakonu Drzewa Pomarańczy” zrobić coś więcej, niż tylko kolejną powieść.
Nim
jednak przejdę do wymieniania błędów czy nieścisłości, muszę powiedzieć jasno.
To nie jest zła powieść. „Zakon Drzewa Pomarańczy” czyta się szybko i bez
większego bólu. Przy tym przez dość młodzieżowy klimat całości naprawdę wierze,
że wielu osobom ta książka po prostu niezwykle się spodoba i przyjmą ją w
całości. Próg wejścia książki Shannon nie jest wysoki i wydaje mi się, że
szczególnie młode dziewczyny powinny się w niej odnaleźć. Wydaje mi się też, że
ta powieść może być doskonałą książką przejściową pomiędzy romansami fantasy, a
nieco poważniejszymi treściami. Jeśli więc czegoś takiego szukacie nawet nie
czytajcie tego tekstu dalej, tylko bierzcie się za lekturę. Na pewno będziecie
zadowoleni.
Teraz
może przejdźmy do nieco głębszej analizy. Choć „Zakon Drzewa Pomarańczy” ma
wyraźny, młodzieżowy klimat to nie wątpię, że autorka w trakcie pisania myślała
o niej szerzej. To, podobnie jak „Marzyciel” Taylor, najpierw literatura
fantastyczna, a dopiero potem młodzieżowa. Target ma w jej przypadku drugorzędne
znaczenie, przynajmniej w moim odczuciu. Dlatego też pozwalam sobie tę książkę
traktować właśnie w ten sposób. I niestety, wtedy ta młodzieżowość trochę tę
powieść zaczyna gubić.
Shannon
próbowała odwrócić niektóre ze znanych nam tropów i w typowo męskich rolach
osadziła kobiety. Silne, wojownicze, pewne siebie… i zachowujące się jak
nastolatki. O ile Tane jestem w stanie to wybaczyć (bo poznajemy ją w naprawdę
młodym wieku), o tyle Ead absolutnie na taryfę ulgową nie zasługuje. Ta
bohaterka to z założenia wyszkolona czarodziejka, która w tym co robi, powinna
być profesjonalistką. Niestety, popełnia często głupie błędy i naprawdę nie
zachowuje się jak ktoś po wieloletnim szkoleniu. W książce Shannon narracja
często mówi nam o postaci jedno, a jej zachowanie i sposób mówienia coś
zupełnie innego. Przy okazji, mam wrażenie, że w kulturze ogółem im bardziej „feministyczna”
próbuje być książka, tym bardziej postacie kobiece są rozlazłe i irytujące.
Wprawdzie w tym przypadku aż tak źle nie jest, ale jak wspominałam, młodzieżowość
postaci tę książkę gubi. Ta kwestia dotyczy też innych bohaterów (np. nadwornego
szpiega), ale w przypadku postaci pierwszoplanowych to najbardziej zwraca
uwagę.
Ponadto
„Zakon Drzewa Pomarańczy” wydaje mi się powieścią niedokładną. Niedopracowaną.
Jakby autorka, ciesząc się własnym pomysłem, leciała czasem na łeb na szyję,
nie zwracając uwagi na pozornie drobne, ale istotne elementy. Mamy tu zarówno
problemu konstrukcyjne świata, jak na przykład fakt, że piraci mają pistoletu,
gdy na lądzie nikt o nich nie słyszał, jak i problemy z nazewnictwem (wprawdzie
to akurat może być częściowo winą tłumacza). Autorka osadza swoją książkę w
okolicach „naszego” XVII wieku. Mimo tego jej postacie używają kosmetyczek (nie
sądzę, by wtedy istniały w obecnej formie), a przy królowej zwracają się do
własnych matek per „mamo”. Językowi tej książki brakuje po prostu pewnej
oficjalności tamtych czasów, co też wpływa na jej odbiór. Ponownie, jeśli
traktujemy tę powieść jako młodzieżową, to nie jest problemem, ale gdy chcę ją
ocenić po prostu jako fantastykę… już nim zaczyna być.
Na
szczęście w nieszczęściu moja najgorsza obawa dotycząca tej powieści nie
została spełniona. Obawiałam się tego, jak Shannon wyjaśni fakt zasiadania na
tronie Inys tylko przez królowe, a akurat to wyszło jej całkiem nieźle.
Wprawdzie nie wszystkie kobiece role są tu doskonale rozpisane i uzasadnione,
ale ponieważ ta najważniejsza rzecz w miarę trzyma się kupy to nie mam zamiaru
szczególnie narzekać.
Jeśli
spojrzymy na samą fabułę, „Zakon Drzewa Pomarańczy” nie jest niczym
szczególnym. Ot, mamy wielki świat, wielkie legendy (które są chyba tu
najciekawszym elementem), wielki zły i dążenie do wielkiej bitwy, w której
trzeba pokonać wroga. Autorka tylko pozornie odwraca pewne schematy,
ostatecznie tworząc historię na bazie doskonale znanych nam tropów. I tu się
pojawia mój kolejny drobny problem z tą powieścią. Ja, jako czytelnik, mam
świat przedstawiony w czterech literach, więc nie jestem w stanie czerpać pełnię
satysfakcji z przedstawionej historii. Już wyjaśniam, o co mi dokładniej chodzi!
Wiele
„potężnej” fantastyki zaczyna od drobnych historii. Tolkien najpierw stworzył „Hobbita”.
Sapkowski i Wegner – zbiory opowiadań. Nawet „Gra o tron” Martina wprowadza nas
w świat powoli i stopniowo. Shannon zaś śpieszy się, by natychmiast opowiedzieć
nam największą z możliwych historii, zamiast powoli odkrywać świat
przedstawiony. [SPOILER] To niestety w tego typu fantasy nie działa najlepiej i
zamyka autorce szanse na stopniowe budowanie napięcia u czytelników. Wszak
największe zło obecne w świecie przedstawionym zostaje pokonane już w tym
tomie. [KONIEC SPOILERA].
Powtórzę
to jeszcze raz: to naprawdę nie jest zła książka. „Zakon Drzewa Pomarańczy”
czyta się prędko i sprawia pewną radość. Nie żałuję sięgnięcia po nią, mimo że to
jest jednak kawał powieści, który zajął mi dłuższą chwilę. Doskonale sprawdzi
się jako literatura dla pewnego targetu. Odnoszę jednak wrażenie, że Shannon
zabrakło umiejętności, aby zrobić to tak, jak tego by chciała. Oby autorka z
wiekiem się rozwinęła i w przyszłości dała nam coś naprawdę ponadczasowego, bo
wierze, że naprawdę byłaby w stanie to zrobić. Tylko jeszcze nie teraz.
*
* *
–
W ciemności jesteśmy nadzy [...] Przeobrażamy się w swoją najprawdziwszą
postać. To w nocy przychodzi do nas największy strach, bo wówczas nie możemy
się przed nim bronić. – A on zrobi wszystko, by wsączyć się w nasze serce.
Czasem mu się to udaje. Ale strach ma wielkie oczy, królowo. Sam tchórzy przed
promieniami słońca.
Fragment
„Zakonu Drzewa Pomarańczy” Samanthy Shannon
Oooo, a dopiero co zastanawiałem się nad zakupem. Dzięki - zaoszczędziłem parę groszy :D
OdpowiedzUsuńI trochę miejsca na półce też, to jest naprawdę długa książka. XD
UsuńRaczej wypożyczę, ale jestem ciekawa. Świadoma błędów autprki pewnie z większym dystansem podejdę do lektury ;)
OdpowiedzUsuńGrunt, to nastawiać się na coś dla młodzieży. :)
UsuńSłyszałam same dobre opinie o tej książce i tak czułam, że gdzieś musi być haczyk! Całą tą młodzieżowością i feminizmem wplatanym na siłę autorka mogła sobie strzelić w kolano. Szkoda, że nie jest to debiut, któremu można byłoby wybaczyć brak warsztatu.
OdpowiedzUsuńAle sam fakt, że Shannon tak bardzo ekscytuje się swoim dziełem widzę jako coś pozytywnego! Nie znoszę zblazowanych autorów, którzy nie cieszą się z wydawanej właśnie pozycji.
Na książkę pieniędzy nie wydam, skoro takie kwiatki się w niej znajdują. Ale jako fanka smoków jednak gdzieś ją dopisuję na marginesie listy książek do przeczytania.
Odnoszę wrażenie, że Shannon po prostu pisanie dla młodzieży przychodzi naturalnie - to wygląda tak, jakby nigdy się nie nauczyła tworzyć dla dorosłego czytelnika. Ale kto wie, może kiedyś.
UsuńTa ekscytacja jest jak najbardziej pozytywna. Tyle tylko, że naprawdę chciałabym, aby za tym szedł warsztat. Jak by co - nadmiaru smoków w tej książce w sumie nie ma. Pojawiają się, ale to nie tak, że są głównymi bohaterami.
Masz rację, jak warsztat jest dobry to i inne mankamenty się wybaczy. Muszę się sama zapoznać z jej twórczością i zobaczymy, co mi z tego wyjdzie ;) A smoki, nawet w tle, i tak kupię ;)
UsuńChyba sobie daruje - zwłaszcza, że nachalny feminizm ciężko mi podchodzi (a mam wrażenie, że z tym właśnie mamy tu do czynienia). Inne braki o których wspomniałaś, również nie zachęcają :P. Ale będę autorkę obserwował - może się wyrobi, to wtedy sięgnę.
OdpowiedzUsuńW sumie, może i po to sięgnę. Ale z biblioteki, jak już, bo własnych pieniędzy to mi szkoda :P.
Co tu kryć, trochę tu tego nachalnego feminizmu faktycznie jest, co w polskim tłumaczeniu dodatkowo negatywnie się wybija. Np. w powieści występuje słowo "Queendom", co w języku angielskim ma w sumie sens - skoro królowe zawsze władały państwem to oczywiście, że nie dostało oficjalnej nazwy od króla. W Polsce mamy... królowiectwo. Co w moich uszach brzmi jak wymyślone na siłę słowo, które wcale z królową mi się nie kojarzy. Co gorsza, tam gdzie w oryginale jest "royal" (ponoć), tam w Polskiej wersji jest "królowiecki".
UsuńSprawdzić możesz, tragedii nie ma, czyta się to naprawdę całkiem płynnie. Ale to w dalszym ciągu nowoczesna powieść młodzieżowa.
Aj, straszne potworki :P. Nawet u Jordana, gdzie też było królestwo, w którym było dziedziczenie po kądzieli, nie było czegoś takiego jak "Queendom". Nawiasem mówiąc, Jordana bardzo polecam ;)
UsuńWiesz, on wyraźnie nie był aż tak przełomowy. XD Może kiedyś się uda, ale popkultury jest za dużo, by znać wszystko. :( Zauważyłam, że ostatnio z "nowych" autorów sięgam albo po rzeczy, które trafiają do mnie trochę z przypadku (recenzenckie, promki itd.), albo jak się z kimś przez dłuższy czas opatrzę i stopniowo rodzi się we mnie chęć poznania twórczości. A tak zbieram cykle, które mam rozpoczęte.
UsuńNie był, chociaż jak na amerykańskiego, białego faceta, który, o zgrozo, ćmił fajkę, to i tak jego cykl jest bardzo kobiecy :P. Strzelam, że mógłby może nawet spodobać się pani Shannon (jak feminizm nie wszedł za mocno).
UsuńW tym sensie, że jest sporo silnych charakterem kobiet. Jednak, trzeba też dodać, że są zróżnicowane - są w tym gronie zarówno idiotki, ale mające przebicie, jak i rzeczywiście bardzo inteligentne i pełnokrwiste postacie.
Powiedziałbym, że Jordan to już bardziej klasyka fantasy (na pewno anglosaskiej). Teraz Zysk wznawia, jak coś :P
Nawet feministyczny Martin ma przecież takie bohaterki. Danki chyba nawet on nie lubi do końca. W ZDP podział jest niestety za prosty na odcienie szarości.
UsuńMoże być klasykiem, ale nie zwróciłam na niego uwagi wcześniej, więc jest wśród tych "nowych". :P
Mam problem z tą książką - z jednej strony masa pozytywnych opinii, z drugiej już nie tak bardzo. Mimo wszystko jestem na tyle ciekawa, że chyba po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuń