Lata
spędzone w szpitalu psychiatrycznym zdają się ciągnąć w nieskończoność. Alicja
jest w stanie przetrwać ten czas tylko dzięki towarzystwu Topornika: człowieka
z celi obok, który w przeszłości podobno dopuścił się licznych mordów, choć sam
tego nie pamięta. Gdy szpital zaczyna płonąć, udaje im się uciec. Wtedy też
jednak na świat zostaje uwolnione potężne zło.
Nigdy
nie przeczytałam w całości „Alicji w krainie czarów”. Animacje odrzucają mnie
skutecznie od lat i nigdy nie było mi z tym tytułem po drodze. Rzecz jasna znam
jednak główne motywy z tej klasycznej książki i miałam już styczność z
retellingami, z których najbardziej zapadło mi w pamięć opowiadanie Andrzeja
Sapkowskiego – „Złote popołudnie”. Ten wstęp w tym przypadku wydaje mi się
absolutnie konieczny, jako że „Alicja” Christiny Henry jest właśnie w pewnym
sensie próbą ponownego opowiedzenia powieści Lewisa Carolla.
Jednak
z powodu mojej nieznajomości oryginału mogę jedynie powiedzieć, że autorka
regularnie odnosi się do motywów z oryginału. Bierze z nich jednak tylko to, co
jest jej potrzebne dla samej fabuły, bawiąc się trochę konwencją i przede
wszystkim tworząc własną wersje historii. Nawet, gdybym znała oryginalną wersje
nie mam nic przeciwko takiemu podejściu. Ta książka jest dziełem Christiny
Henry i autorka ma prawo pisać o czym chce i jak chce.
Szczególnie,
że radzi sobie naprawdę bardzo dobrze. „Alicja” to książka napisana naprawdę
ładnym językiem. Mimo sporej brutalności świata przedstawionego w żadnym razie
nie czułam obrzydzenia spowodowanego zbyt dokładnymi, czy obleśnymi opisami, bo
ich tu po prostu nie ma. Henry stawia na piękne porównania, na to poczucie
zawieszenia między baśnią a rzeczywistością, malując słowem świat fantastyczny,
któremu dość blisko do realizmu magicznego. Jednocześnie „Alicja” ma w sobie
nieco młodzieżowy klimat, co w jej przypadku jest też właściwie tylko pewną
cechą, którą ja oceniam raczej pozytywnie.
Mam
wrażenie, że w tej powieści naprawdę wiele elementów jest umownych. Na przykład
niektóre z dialogów w książce sprawiają to jakby sztuczne, oniryczne wrażenie.
Są bardziej pewnym symbolem drogi postaci, niż faktyczną rozmowa. Gdyby autorka
przyjęła jakąkolwiek inną konwencje uznałabym to za wadę, jednak do „Alicji” to
po prostu niezmiernie pasuje. Podobnie jak niektóre wybory autorki związane z
fabułą. Ona nie zawsze ma w pełni sens, samo światotworzenie też jest dość
umowne. Ale przecież mówimy tu o retellingu „Alicji w Krainie Czarów” – to
naprawdę nie jest rodzaj historii, w którym to ma aż takie znaczenie.
Jeśli
chodzi o samą historię, autorka serwuje nam w tym przypadku powieść drogi.
Bohaterowie muszą dostać się do ostatecznego punktu, przeżywając spotkania z
kolejnymi postaciami i wydostając się z tarapatów, które przydarzają im się
bardzo regularnie. Dość istotną postacią jest w tej historii, poza Alicją i
Topornikiem, jest (bo jakby inaczej) Kot z Cheshire (choć w przerobionej przez
autorkę wersji). Przyznam, że to chyba jedna z najciekawszych postaci w tej
powieści w ogóle, ale to chyba nie powinno dziwić. W końcu to chyba w ogóle
najbardziej znana i lubiana postać z oryginalnej powieści.
Choć
tematycznie „Alicja” trochę skacze, bo każda nowa przygoda skupia się na nieco
innym aspekcie to jest jeden motyw, który powtarza się przez całokształt. Henry
dużo mówi o kobietach i tym, jak źle traktowane są w jej świecie. Często przy
tym porusza tematykę nadużyć i przestępstw związanych z molestowaniem czy nawet
morderstwem. Jak już jednak wspomniałam wcześniej – jej styl jest tak piękny i
na tyle taktowny, że te opisy w żadnym razie nie wzbudzają obrzydzenia przez
to, w jaki sposób są przedstawione. Obrzydzają same czyny, obrzydzają oprawcy,
ale nie opisy torturowanych czy krzywdzonych osób. Trudno osiągnąć taki efekt,
a autorce „Alicji” to się jak najbardziej udaje.
Gdybym
miała ocecnić gatunek tej książki określiłabym go jako połączenie urban i dark
fantasy, które chwilami lekko przechodzi w horror. Aczkolwiek chcę tu
zaznaczyć, że to „urban fantasy” jest książką bardziej w stylu „Grimm city”
Jakuba Ćwieka, niż na przykład świata tworzonego przez Anetę Jadowską czy
Martynę Raduchowską. Mamy tu odrębną rzeczywistość, osadzoną w bliżej nie
określonym czasie, chociaż miasto jako takie niewątpliwie odgrywa ważną role w
powieści.
Samo
polskie wydane tej książki jest naprawdę, naprawdę cudowne. Twarda oprawa z
bardzo przyjemną dla oka ilustracją, do tego kilka grafik wewnątrz, dobrej
jakości papier – Vesper naprawdę się tu postarał. Jedynie na samym początku
natrafiłam na dość dziwny zlepek w dwóch akapitach (na trzynastu linijkach
pojawiły się chyba z pięć czy sześć razy słowa „stare miasta”), ale w
kontekście całokształtu nie ma to dla mnie szczególnego znaczenia.
„Alicja”
nie wnosi do świata literatury czegoś nadzwyczaj nowatorskiego. Mimo tego
czuje, że jest pewnym powiewem świeżości. Ma w sobie pewną lekkość i radość,
mimo że opowiada czasem o brutalnych i okrutnych czynach. Jest oniryczna,
barwna oraz bardzo kreatywna. Dobrze bawiłam się w trakcie lektury i miło wraca
mi się do niej myślami, dlatego gdy pojawi się kolejny tom z tego cyklu
naprawdę chętnie do niego zajrzę.
Ta książka chodzi za mną od dawna. Jestem jej naprawdę ciekawa i mam nadzieję, że będę miała okazję ją przeczytać!
OdpowiedzUsuńSpróbuj, to miła rzecz! ;)
UsuńMiałam podobne wrażenia z lektury i też sięgnę po kontynuację jeśli się ukarze.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Vesper nas "nie porzuci". :P
UsuńOstatnio retellingi cieszą się coraz większa popularnością, z tego co zauważyłam. Sama lubię dość ten typ literatury a "Alicji" tyleż samo jestem ciekawa, co nie mam na nią ochoty. Ale w ogóle z klasyczną "Alicją" mam pewien problem. Jakoś nie przemówiła do mnie nigdy ta historia. Ani gdy byłam dzieckiem, ani gdy sięgnęłam po nią już jako dorosła. Trochę mam chęć przekonać się jak będzie w tym przypadku.
OdpowiedzUsuńJak napisałam w poście - sam oryginał mnie też odrzuca. Ale ten tytuł jet naprawdę fajny.
Usuń