Konrad
Romańczuk zawitał do nowego domu wraz z Lichem, utopcem oraz stadem królików. I
choć zamieszkujący posiadłość wiking – Turu – stara się być pomocny to pisarz
nie potrafi się poczuć w tym klaustrofobicznym budynku jak u siebie. A gdy pod
jego dach trafia potężny anioł sprawiedliwości i skromności oraz Camilla, jego agentka,
zaczyna mu się wydawać, że już nigdy nie wyjdzie na prostą.
Marta
Kisiel oraz jej cykl „Dożywocie” to chyba jedne z najbardziej ciepłych i uroczych
powieści, jakie znam. Nie jest to literatura w żadnym razie wybitna, wnosząca
do czytelnika nową jakość artystyczną, czy cokolwiek w tym rodzaju. To po
prostu bardzo kompetentna literatura fantastyczno-obyczajowo-komediowa, która w
przewrotny sposób porusza proste, codzienne tematy. Nic dziwnego z reszta, w
końcu to właśnie za nie odpowiada nieustannie ingerująca w nasze życie „Siła
niższa”, nigdy nie dająca nam spokoju!
To,
co jest charakterystyczne zarówno dla pierwszego, jak i drugiego tomu tego
cyklu to brak skonkretyzowanej linii fabularnej. Choć w kontynuacji historii
jest mimo wszystko więcej to autorka w żadnym razie nie sili się na stworzenie
skomplikowanej historii z pogoniami i wybuchami. Skupia się zaś na zwyczajnych
czynnościach dnia codziennego. Na wycieczce do sklepu. Na irytacji domownikami.
Na smutkach powiązanym z odejściem bliskich. Dodaje do tego jednak sporą dawkę
magii i żartu, czyniąc z nudnej powieści obyczajowej coś wybuchowego i
nieprzewidywalnego.
Bo
choć styl Marty Kisiel jest bardzo potoczny to na w sobie zaskakujący element.
Jej porównania i nawiązania do popkultury potrafią sprawić, że zatrzymuje się w
trakcie czytania, kiwam głową i myślę sobie, że na to bym nie wpadła! Autorka
uwielbia słowne zabawy i korzysta z nich, jak tylko może, pokazując, jak
kreatywnym można być używając, bądź co bądź, prostego języka.
Gdybym
miała wybrać, który z dwóch tomów wolę powiedziałabym, że nie wiem. Uwielbiałam
klimat Lichotki. I bardzo lubiłam nieszczęsnego Szczęsnego, którego w tym tomie
jest zdecydowanie mniej. Dlatego też na początku lektury czułam się
przynajmniej trochę zagubiona. Z resztą, tak samo jak Konrad czułam po prostu
pewne zagubienie i poczucie, że choć to, co czytam niby jest miłe i przyjemne,
ale… chyba po prostu tęskniłam nieco za „starymi czasami”. Im dłużej jednak
czytałam i im bardziej nowy dom Dożytowników stawał się ich domem naprawdę
zaczynałam łapać bakcyla i bawić się coraz lepiej. Szczególnie, że autorka
koniec końców zostawia czytelnika z bardzo prostą, ale taką prawdziwą, szczerą
myślą. Bez wątpienia grzejącą duszę.
„Siła niższa” to dobra kontynuacja i doskonała książka na zły nastrój. Jeśli człowiek jest zmęczony i poirytowany, szuka odskoczni oraz nowych, książkowych przyjaciół to chyba trudno o lepszy wybór lektury, niż zapoznanie się z tym cyklem. Bo on może nie wnosi do literatury nie wiadomo jakiej nowości. Nie jest tez czymś, o czym warto pisać długie dysputy filozoficzno-lingwistyczne. Tyle, że czasem to po prostu absolutnie niepotrzebne. I w tym przypadku – nie jest.
Dużo dobrego słyszę o książkach Marty Kisiel i, choć na ogół nie sięgam po fantastykę, to na nie nabieram powoli ochoty. Jednak wciąż boję się, że nie odnajdę się w fabule.
OdpowiedzUsuńNo jednak ona jest mocno obyczajowa, więc nie ma co się stresować. Fabuły tu wiele nie ma z resztą. :P
UsuńDużo dobrego słyszałam o twórczości Marty Kisiel i mam zamiar sięgnąć po jej książki. Mam nadzieję, że jakoś znajdę dla nich czas;).
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się uda! :)
UsuńKsiążki Kisiel zawsze podnoszą na duchu <3 Chętnie sobie odświeżę tę serię!
OdpowiedzUsuńOwszem. <3 Je można czytać choćby fragmentami.
UsuńPieknie napisałaś. Chętnie poznam ten cykl
OdpowiedzUsuńDziękuję. <3 Sprawdź, to naprawdę dobre rzeczy na zły nastrój. ;)
Usuń