niedziela, 27 września 2020

Wieża: W obronie Królestwa, niczym pionki rozstawione na szachownicy

 


Myfanwy budzi się w parku. Otacza ją scena wyjęta z horroru: wokół niej roztaczają się martwe ciała. Kobieta jednak nie ma pojęcia, kim jest i w jaki sposób znalazła się w tym miejscu. Na swoje szczęście w kieszeni znajduje list. W nim osoba, podająca się za poprzednią mieszkankę tego samego ciała, zaczyna zdradzać jej tajemnice z przeszłości.

 

„Wieża” kusiła mnie, odkąd została wydana. Nie przez recenzje (bo tych nawet nie próbowałam czytać, huh), a przez okładkę, która krzyczała do mnie: „CZEŚĆ, JESTEM DOBRĄ ZABAWĄ!”. Ale jak to bywa, zawsze były do przeczytania inne rzeczy, inne powieści trafiały na moją półkę… aż tu w końcu upolowałam debiut Daniela O’Malleya za drobną kwotę. Efekt? No średni. Gdybym czytała tę powieść w chwili premiery może miałabym bardziej pozytywne odczucia. Teraz – choć nie uważam jej za „kompletny gniot” to sama bawiłam się na niej co najwyżej średnio.

Początek nie zapowiadał się źle. Gdy główna bohaterka budzi się, nie pamiętając kim jest, poczułam się zaintrygowana. Nie wpadam na motywy związane z amnezją zbyt często, a listy, które pisze do postaci „Myfanwy z przeszłości” zapowiadały kryminalne urban fantasy z zagadką kryminalną w roli głównej, a to jest coś, co po prostu lubię. Im jednak było dalej w las, tym właściwie było gorzej.

Nie dlatego, że jest to książka ciężka czy tragicznie napisana. Owszem, mam wrażenie, że tłumaczenie nie wypada najlepiej i że przez to wiele dialogów brzmi płasko, czasem wręcz infantylnie. Ale ogółem „Wieża” to powieść, która bardzo lekko wchodzi. Ot, typowe czytadło, bez wybitnego języka. Neutralne pod kątem samego stylu autora. Choć nie wszystkie jego wybory mi odpowiadały, ale o tym napiszę za chwilę.

Chyba jednak mój główny problem z tą powieścią polega na tym, że z czegoś pozornie unikatowego prędko robi się sztampowa historia o agencji chroniącej zwykłych ludzi przed magicznym światem. Przy czym ta agencja to mocno komiksowy, przerysowany twór, który ma swoich Największych na Świecie Wrogów oraz Często Wrednych i Aroganckich Agentów.

Na domiar złego, estetyka świata O’Malley’a kompletnie do mnie nie przemawia. Kojarzy mi się ona z jakimiś powieściami fantasy dla nastoletnich chłopców pokroju „Tuneli” albo z trailerem „Artemisa Fowla” (bo ani filmu nie oglądałam, ani nie czytałam książek). To ten typ świata, w którym im dziwniejsze i brzydsze są magiczne stworzenia (a przynajmniej te złe z nich), tym lepiej i ciekawiej, przynajmniej według twórcy. A ja tego typu glutowato-obrzydliwej estetyki nie lubię. I to akurat jest moim osobistym problemem z tym tytułem: rozumiem, jeśli komuś coś takiego bardzo się podoba.

Dodać jednak muszę, że bardzo podobało mi się samo nawiązanie do szachownicy. Bo członkowie organizacji są nazywani nazewnictwem z tego sportu. Nie jest to wykorzystane wystarczająco mocno ani wystarczająco dobrze, ale sam pomysł naprawdę zasługuje na pochwałę.

I tu wracamy na chwile do narracji powieści. Mianowicie, Daniel O’Malley „nie umie w ekspozycję”. Listy z przeszłości stają się swego rodzaju podręcznikiem. Jeśli jakiś temat pojawia się w fabule, dostajemy zaraz długi list do „drogiej Ty” z wyjaśnieniem, co to takiego jest, do czego służy, jaka jest tego historia i tak dalej. A połowa z tych informacji czytelnikowi wcale potrzeba nie jest. Z resztą, Myfanwy regularnie prosi inne postacie, aby opowiedziały, jak wspominają ją z dzieciństwa albo z lat nastoletnich, bo ma ochotę tego posłuchać. I owe postacie po prostu się jej słuchają, serwując nam monolog o rzeczach, których bliskie bohaterce postacie powinny uznawać za oczywiste dla swojej towarzyszki.

Odnoszę też wrażenie, że historia z poprzednią Myfanwy w roli głównej byłaby ciekawsza, bo ta postać miałaby do przejścia zdecydowanie lepszą drogę. Dlatego że poprzednie wcielenie naszej bohaterki to dziewczyna zahukana, niepewna siebie, zdolna, ale cicha. Geniusz, który musiałby się przemóc aby dowiedzieć się kto i dlaczego chce go zabić. Główna bohaterka „Wieży” jest jednak aż do bólu typowa. To ta stereotypowo silna kobieta, która po spojrzeniu w lustro uznaje, że ma zbyt mało seksowne ciało. Która jest liderem, jest głośna, kopie tyłki i generalnie – od samego początku nie ma do przejścia żadnej drogi. Bo właściwie musi jedynie odnaleźć się w sytuacji, a gdy już to zrobi będzie mogła tylko czekać na awans.

Jest tu też sporo innych elementów, po których wyraźnie widać, że to debiut. Mamy tego złego, który robi długi monolog o tym, czemu kogoś chciał skrzywdzić. Mamy też nagłe pojawienie się rodziny Myfanwy, która jej oczywiście nie pamięta, ale od razu czuje się za nią odpowiedzialna. Mamy też budowane na siłę damskie przyjaźnie, w których nie ma szczególnej chemii. Nie brakuje oczywiście sekretarek, które nagle staja się bojowymi narzędziami w rękach Myfanwy.

„Wieża” jest powieścią przeciętno-rozrywkową. I jako taka powinna sprawdzić się tym, którzy po prostu szukają czytadła. Jakiejś powieści sensacyjno-magicznej, osadzonej we w miarę współczesnych realiach. Dlatego przeciętny czytelnik powinien być z tej lektury w miarę zadowolony. Gorzej jednak, jeśli na debiut O’Malley’a trafi ktoś taki jak ja, mający na swoim koncie wiele przeczytanych powieści i starający się je w miarę dokładnie analizować. Wtedy… coż, wtedy to spotkanie może być dużo gorsze, co widać chyba po powyższym tekście.



5 komentarzy:

  1. o, a mi się bardzo podobała. Fakt, że ogólnie co do kryminalnych urban fantasy nie mam szczególnie dużych wymagań i co do pewnej sztampowości niektórych motywów mogę się zgodzić. Wydaje mi się, że to trochę jak z romansami: część czytelników szuka właśnie tych powtarzalnych, sztywnych motywów, których należałoby się spodziewać po konwencji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No a ja właśnie nie szukam konkretnego gatunku, a po prostu - dobrej książki. Takiej, która mi się spodoba. ;) I dla mnie to nie jest za bardzo kryminalna powieść w sumie. Ma taka być, autor stara się wmówić, że jest - ale ja postrzegam ją bardziej jako sensację jednak.

      Usuń
  2. Kurczę - najgorzej jest jak dobrze zapowiadająca się powieść nas rozczarowuje. Ja sobie więc odpuszczę, bo mogłaby mnie zirytować.

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony