czwartek, 24 września 2020

Kraina Lovecrafta: czy groza wdarła się do USA?

 


Lata 50. XX wieku. Młody Atticus Turner jest ciemnoskórym weteranem wojennym, który podróżuje przez Stany do swojej rodziny. Gdy okazuje się, że jego ojciec wyjechał, rusza jego śladem. W ten sposób natrafia na tajemniczą sektę, która nie przestanie go prześladować.

 

O serialu na podstawie tej książki słyszałam już dawno, gdy tylko zaczęły pojawiać się pierwsze zapowiedzi i zwiastuny. Temat nie zainteresował mnie jednak wtedy na tyle, aby zacząć o produkcji samodzielnie czytać, dlatego o tym, że „Kraina Lovecrafta” jest właściwie adaptacją powieści Matta Ruffa o tym samym tytule dowiedziałam się dopiero pod koniec sierpnia 2020. Jako, że H. P. Lovecrafta naprawdę bardzo lubię to nie zawahałam się sięgnąć po kolejne dzieło, które bawi się jego twórczością. Niestety, trudno mi ocenić tę książkę inaczej, niż jako stosunkowo przeciętną. Ale może po kolei!

Zacznijmy od tego, że „Kraina Lovecrafta” nie jest do końca powieścią. To raczej zbiór opowiadań, który próbuje udawać dłuższą formę. Każdy rozdział to odrębna historia, biorąca na tapet oddzielny motyw. Łączą je wprawdzie bohaterowie, ale ten główny często się zmienia. Są też chyba ułożone w porządku chronologicznym i nawiązują do siebie nawzajem, tworząc ostatecznie w miarę spójną całość, jednak pod katem konstrukcji ta książka przypomina dwa pierwsze tomy „Wiedźmina” Sapkowskiego czy „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” niż pełnoprawną powieść. Wydaje mi się, że to naprawdę warto mocno zaznaczyć, bo wiem że z tego powodu niejeden czytelnik zdążył się od tego tytułu „odbić”. Należy jednak zaznaczyć, że Lovecraft pisał przecież właśnie opowiadania i być może autor próbował i w ten sposób odnieść się do jego tekstów.

Jak to zwykle w przypadku opowiadań bywa i te w u Ruffa są dość nierówne. Niektóre intrygują bardziej, inne po chwili umykają z pamięci. Chyba najbardziej zapadł mi w pamięć rozdział/tekst pierwszy („Kraina Lovecrafta”) oraz „Jekyll w Hyde Parku”, opowiadający o wcielaniu się w kogoś, kim się nie jest. Niektóre z nich dość mocno mnie jednak nudziły, a choć mitologia Lovecrafta pojawia się w pewnych motywach to właściwie Tego klimatu, dla którego sięgam po opowiadania grozy tego pisarza wcale w tej powieści nie wyczułam.

Dlaczego? Wydaje mi się, że przez sam styl Matta Ruffa. Lovecraft w swoich tekstach przykładał dużą uwagę do słowa. Jest bardzo poetycki i choć straszy obrzydliwościami robi to w sposób piękny, wywołując u czytelnika na równi ciarki oraz zachwyt tym, co „widzi”. Język w „Krainie Lovecrafta” jest zaś tą bardzo prostą sieczką, która w żadnym razie nie przywiązuje uwagi do porównań czy eleganckich opisów. Przez to być może tę książkę łatwo się czyta i bez wątpienia trafi do dość szerokiego grona odbiorców, ale jednocześnie w moim odczuciu traci ten kluczowy dla Lovecrafta element. Liczyłam, że czytając książkę Ruffa poczuję choć odrobinę grozy… a jednak nie zdarzyło się to ani razu.

Ponadto, prawdopodobnie znów przez język, niektórych bohaterów wyobrażałam sobie jako nastolatków. Co z tego, że to postacie, które pracują i są wyraźnie dorosłe, zarządzają pewnymi majątkami. Choćby jedna z głównych bohaterek, Letycja czy jej siostra, Ruby – te podacie zachowują się czasami jak młodziutkie dziewczynki, a nie kobiety, które muszą o siebie zadbać.

Dość istotnymi elementami tych tekstów jest rasizm oraz popkultura, wiec i o nich muszę tu wspomnieć. Zacznijmy od tego drugiego. Ruff bardzo często nawiązuje do książek, które czyta główny bohater. Na początku pojawia się dość dużo znanych tytułów, tak jakby autor próbował pokazać nam, jak bardzo oczytany jest i on, i jego charakter. Ostatecznie jednak te nawiązania nie wnoszą niczego do fabuły, a w kolejnych tekstach temat trochę się ucisza.

Tematyki razismu nie jestem w stanie w ocenić. Wiem, że w USA w latach 50. czarnoskóre osoby nie miały łatwo. Znam ten temat jednak jedynie z popkultury i właściwie to, co przeczytałam w „Krainie Lovecrafta” pokrywało się z tą moją kompletnie nienaukową wiedzą. Wydaje mi się jednak, że przez dodanie do tego elementów lovecraftowskiej twórczości Ruff mitologizuje ten naprawdę ważny i trudny temat. A nie wydaje mi się to dobre. Po pierwsze, sprawia, że staje się on mniej namacalny i bardziej baśniowy. Po drugie, wywołuje emocje, niekoniecznie ciągnąc za sobą chęć analizy sytuacji. Od ostatecznych sądów w tym względzie wole się jednak powstrzymać, bo nie czuję, aby moja wiedza była wystarczająca.

Czy tę książkę można czytać? Tak, niewątpliwie. „Kraina Lovecrafta” potrafi być chwilami przyjemną lekturą i ma w sobie parę naprawdę fajnych konceptów. Ma jednak sporo cech, które przynajmniej ja uznaje za wady. Bez wątpienia nie jest dziełem idealnym i nie sądzę, aby zapadła mi na dłużej w pamięć. Ale ja jestem przecież dość wymagającym czytelnikiem i wydaje mi się, że osoba, która po prostu szuka lekkiej rozrywki, która porusza przy tym jakiś ważny społecznie temat znajdzie w niej całkiem przyjemną odskocznie.




Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu W. A. B.!Premiery Wydawnictwa W.A.B. - zazyjkultury

8 komentarzy:

  1. Cóż, to ja sobie daruję. Jest sporo znakomitych książek, które mam ochotę przeczytać. A niezbyt mam ochotę czytać coś, co nawiązuje do twórczości samotnika z Providence, napisane prostackim językiem. Już prędzej sięgnę po to studium nad Lovecraftem autorstwa Houllebecque'a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to jest takie pisane pod masy. :( W ogóle czytając to miałam wyobrażenie o autorze jako o ciemnoskórym debiutancie. A to biały człowiek z latami w pisarstwie. Od kogoś, kto od tylu lat tworzy jednak chciałabym czegoś zdecydowanie więcej.

      Usuń
    2. Ja takowych wyobrażeń nie miałem :P. Ale opis nie zachęca tak, czy siak. Szkoda czasu, moim zdaniem. Dzięki za ostrzeżenie.

      Usuń
    3. No ja nie sprawdziłam autora przed czytaniem, a w trakcie lektury brzmiało mi to jak debiut. :D Spoko, polecam się czy coś. :P

      Usuń
  2. Wydaje mi się, że po obejrzeniu serialu książka nie zaoferuje już nic nowego. I ten Lovecraft w tytule to taki typowy wabik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno mi powiedzieć - bo nie oglądałam. Ale w przypadku książki jest trochę nawiązań, rozumiem skąd tytuł. Chociaż bez tego też by się mogła spokojnie obyć.

      Usuń
  3. Książkę i serial sobie daruję, więc trudno mi się odnieść, ale okładka - fuj. Tak się zastanawiam, czy wydawcy robią te okładki filmowe/serialowe, bo dostają kasę za reklamę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. One są chyba tańsze w wykonaniu (bierzesz plakat i przerabiasz, co z problem) plus takie książki mogą się lepiej sprzedawać. No nie podoba mi się też raczej, ale co poradzić.

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony