czwartek, 10 grudnia 2020

Era Zero: absurdalna przyszłość i zbuntowana nastolatka


Nie łatwo jest być zbuntowaną nastolatką. Zwłaszcza, gdy jakaś tajemnicza siła przenosi cię do świata przyszłości, w którym – przynajmniej w teorii – wszystko jest idealnie i wszystko wolno. Spika prędko odkrywa, że w tym niezwykłym świecie coś jest nie tak. Ludzie będący jednością ze wszystkim, co ich otacza, okazało się czymś niemożliwym do zrealizowania.

 

Gdy usłyszałam tytuł tej powieści – „Era Zero. Ego: Ostatnie starcie” miałam w głowie przede wszystkim: „Znowu?!”. Znowu kolejny pisarz-amator, próbuje stworzyć Epicką i Długą Sagę, Której Tytuł Jest Zbyt Długi, Ale Dlatego Wspaniały. Na szczęście okazało się, że w sporej mierze się myliłam, chociaż jednocześnie nie powiedziałabym, aby sama lektura przyniosła mi wiele dobrej rozrywki.

Era zero. Ego: ostatnie starcie
Michalina Olszańska-Rozbicka
wyd. Nowa Baśń, 2020
Autorka, Michalina Olszańska-Rozbicka, jest młodą aktorką, która ma na swoim koncie w sumie trzy powieści. Dwie pierwsze zostały wydane kolejno w 2009 i 2011, nakładem wydawnictwa Albatros (2009) oraz (jeśli dobrze się doszukałam) prywatnym (2011).  Młoda  powieściopisarka miała więc wtedy kolejno 17 i 19 lat, a same książki mają na Lubimy Czytać raczej mierne opinie (poniżej 6/10). W teorii więc „Era zero” nie jest debiutem, w praktyce: trudno mi o niej myśleć inaczej. Nie dziwcie się z resztą, że początkowo nie byłam do lektury przekonana.

W praktyce jednak to całkiem kompetentna powieść, która przy tym posiada sporo problemów i przynajmniej w moim przypadku – te przeważyły nad zaletami. Niemniej, wydaje mi się, że muszę zaznaczyć: w porównaniu do amerykańskich powieści dla młodzieży ta dalej wypada dobrze, przynajmniej jeśli chodzi o większość takiej literatury z USA. Ponadto, nie jestem targetem tej książki, a osoby, które się w niego wpisują powinny przynajmniej po części przy tej książce dobrze się bawić. Skoro to jest odhaczone – lećmy dalej!

Zacznijmy od głównej bohaterki. Spika jest absolutnie perfekcyjnie przedstawioną nastolatką. I przez to jest – równie perfekcyjnie – wkurzająca. Ona zawsze idzie pod prąd. Zawsze narzeka. Zawsze robi innym na złość. Jest niemiła i wie o tym, ale właściwie to woli być nie miła. Jej życie składa się głównie z focha na wszystkich i wszystko wokół. Jest melodramatyczna, zakochuje się od ręki i na wszystkich istniejących i nieistniejących bogów: jak ja nie lubię takich charakterów. Rozumiem i akceptuje wybór takiej postaci na bohaterkę, ale jeśli macie uczulenie na tego typu postacie to „Era zero” nie jest czymś, po co chcecie sięgnąć. Serio. Nie jest.

Jeśli chodzi o postacie poboczne: one są, ale nie mają w sobie właściwie nic poza głównymi cechami. Przystojny chłopak numer jeden, przystojny chłopak numer dwa (bo zauroczenie musi być w obydwu), psiapsia, niby-nie-niby-wredna-ale-jednak-psiapsia i młodsza psiapsia – ot, dostajemy od autorki dość sztampowy, młodzieżowy „team”, który w gruncie rzeczy zbyt istotny nie jest, bo w „Erze zero” nacisk jest położony na coś nieco innego.

Olszańska-Rozbiska postawiła na mocno współczesną i pełną anglikanizmów, potoczną narrację pierwszoosobą. To kolejny zabieg, który rozumiem, ale który nie do końca mi się podoba. To słownictwo jest po prostu zbyt młodzieżowe, zbyt… brzydkie. Szczególnie w tej pierwszej części powieści, gdy autorka raczy nas ekspozycją i porównuje obydwa światy do siebie.

No i właśnie… może tu przejdziemy zarówno do świata, jak i języka autorki na raz, bo to wydaje mi się dosyć istotne. Olszańska-Rozbicka próbuje kreować nam świat absurdalny. Inny od naszego, niezrozumiały, pełen duchowości i dziwnych zasad. Porównałabym go trochę do tego, co działo się w „Pułapce czasu” L’Engle. Tyle, że pod tym kolorowym absurdem kryje się bardzo mocna schematyczność i sztampowość typowa dla powieści młodzieżowych. Choć przenosimy się tysiące lat w przyszłość, zachowania ludzi wcale nie uległy szczególnej zmianie. Jednocześnie niemal cała pierwsza połowa książki (~300 stron) to bezustanna, bardzo twardo podana ekspozycja, która mogłaby być skrócona co najmniej o połowę, bo właściwie wciąż czytamy o tym samym, tylko podanym innymi słowami. Na dodatek sama narracja jest jednocześnie bardzo prostacka i uduchowiona. Co chwilę mamy analizę ego, grzechów, harmonii w przyrodzie i tego typu ważnych tematów, ale podanych w sposób po prostu dosyć… głupi. Nie oszukujmy się.

Fabularnie też nie jest – moim zdaniem – szczególnie dobrze. Po pierwszej ekspozycyjnej połowie dostajemy nieco więcej akcji, ale sama linia fabularna jest bardzo prosta. Nasi bohaterowie, aby dotrzeć do celu, muszą po kolei zmierzać się z własnymi lękami/ego/grzechami/itd., a my musimy to obserwować. W kółko i w kółko. Jak w typowej powieści przygodowej, tylko tu te przygody są po prostu bardzo wtórne, a przez to dosyć nudne. Jedynie absurdalna otoczka próbuje to wszystko ratować, ale jako, że ja ani nie przepadam za absurdem, ani to nie jest dla mnie wielka nowość… No cóż. To chwilami była trudna przeprawa.

Wróćmy może do kwestii tytułu. „Era zero. Ego: Ostatnie starcie” mogłaby być po prostu „Erą zero” i właściwie książka tylko by na tym zyskała. Pewności mieć nie mogę, ale ta powieść wygląda konstrukcyjnie na solowe dzieło. Dodatkowe podtytuły są niepotrzebne. Tak zupełnie niepotrzebne.

Jeśli jesteście lub szukacie książki dla zbuntowanej nastolatki, która ma już dosyć sztampowych rzeczy – „Era zero” może być dobrym wyborem. Jeśli nigdy ale to nigdy nie mieliście do czynienia z absurdem w SF – może to będzie ciekawa pozycja na początek. Ja koniec końców czuje się tą lekturą po prostu zmęczona. Przeczytałam te sześćset stron jak najszybciej, by po prostu mieć ją już z głowy. „Era zero” jest zbyt przefilozofowana, jest zbyt potocznie napisana, a główna bohaterka ma wszystkie cechy, które doprowadzają mnie do szału. Może być całkiem kompetentną książką na tle innych podobnych, ale mi jedno spotkanie z nią wystarczy do końca życia.




Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Nowa Baśń!


4 komentarze:

  1. Sądzę, że ten długi tytuł to de facto tytuł + podtytuł, czyli ma to (niestety) rozwinąć się w cykl.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to ma takie zakończenie, że kontynuacja wydaje się niemal niemożliwa. A jeśli nawet to byłaby bardzo naciągana.

      Usuń
  2. Ja tam podziękuję. Ten cytat mnie zniechęca szczególnie wybitnie:
    "Olszańska-Rozbiska postawiła na mocno współczesną i pełną anglikanizmów, potoczną narrację pierwszoosobą. To kolejny zabieg, który rozumiem, ale który nie do końca mi się podoba. To słownictwo jest po prostu zbyt młodzieżowe, zbyt… brzydkie. Szczególnie w tej pierwszej części powieści, gdy autorka raczy nas ekspozycją i porównuje obydwa światy do siebie. "
    Dostatecznie mnie wkurza, że mam z tym podobnym, językowym ściekiem nieraz do czynienia w mediach społecznościowych. Nie mam ochoty katować się jeszcze tak pisaną literaturą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, to typ książki z bardzo klarownym targetem i jeśli nim nie jesteś - to ten język będzie bardzo irytujący.

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony