Wyjaśnijmy sobie jedno: Black Friday i
książki to żart. Księgarnie reklamują się, że u nich są TAKIE duże promocje, a
gdy człowiek przegląda ofertę okazuje się, że… jest taka jak zawsze. Ceny wcale
nie są niższe. „Niedzielny” czytelnik może się na to nabierze, ale ja zbyt
często przeglądam ofertę, aby nie wiedzieć, jaki wyglądają ceny większości
interesujących mnie tytułów. Dlatego też generalnie nie miałam zamiaru nic
kupować, ale po prostu coś mnie tknęło i… no kupiłam. Chociaż właśnie bardziej
przez „natchnienie” niż zachłyśnięcie się promocjami, bo dobrą „wyczaiłam”
tylko w jednym przypadku.
I ten przypadek to było wydawnictwo
Media Rodzina. Generalnie nie jestem zainteresowana ich ofertą: jedyna naprawdę
interesująca mnie książka od nich jest już u mnie, „odrobinkę interesujące” już
też, a reszta w tej chwili jest mi kompletnie obojętna. W każdym razie, mieli
-50% na cały asortyment z darmową wysyłką. To jest naprawdę dobry „deal”, więc
skorzystałam.
Pozostałe dwa przypadki zakupów to żadne
promocje. Ot, książki z księgarni i z antykwariatu. Jak widzicie po zdjęciach,
nie ma tego z resztą nie wiadomo ile. Od poprzedniego wpisu z nowościami też
kilka innych rzeczy do mnie przybyło, ale niektórych nawet nie mam już przy
sobie, więc po prostu nie mam jak ich pokazać (a z resztą – będą/już są na
blogu ich recenzje). Jeśli chcecie być z moją biblioteczką bardziej na bieżąco
po prostu zapraszam na mój Instagram. No to teraz czas na drobne omówienie
nowości! Lecimy od boku, a potem od góry.
· „Trylogia snów”, Kerstin Gier – to właśnie te „odrobinkę interesujące” książki z
Media Rodziny. „Trylogię czasu” znam od dawna, choć nie mam jej u siebie (Recenzje z 2016: 1, 2, 3). Miała
ciekawy koncept, choć koniec końców była dość sztampowym, młodzieżowym romansem
fantasy. Tyle, że mam obecnie na półce sporo cięższego SF i wiem, że będę
potrzebowała czegoś pomiędzy, a to ma ładne okładki i było sprzedawane w
pakiecie (54zł za trzy książki w twardej oprawie, które naprawdę są dobrze
wydane). Nie spodziewam się niczego wybitnego, ale Gier to niemiecka autorka,
więc jej twórczość ma nieco inny „vibe” niż masowo pisane, amerykańskie
fantasy.
· „Pożeracz szarości”, red. Maciej
Parowski – pierwsza z używanych rzeczy. Wydana w 1991 roku antologia
zawierająca wyróżnione w drugim konkursie „Fantastyki” opowiadania. Chętnie
sprawdzę i przeczytam, a co! Nie ma w nim jedynie „Wiedźmina”, bo w podobnym
czasie zostało wydane w książce Sapkowskiego.
· „Trzeci najazd Marsjan”, Marek Oramus – to główny powód zakupów u Media Rodziny. Nie miałam
pojęcia, że wydali coś Oramusa, a chciałam go od dawna sprawdzić. Niewiele o
książce wiem, a samo wydanie wygląda bardzo tanio (stockowa okładka, miękka
oprawa, bez żadnych udziwnień), ale liczę na dobre wnętrze.
·
„Peryferal”, William Gibson – gdy znajdę po taniości Ucztę Wyobraźni to nie mogę
jej nie wziąć! A że Gibson to bardzo kluczowa dla gatunku postać to po prostu
muszę go w końcu poznać. Nie jest to żadna z jego sztandarowych powieści, ale
po prostu chętnie go sprawdzę. Używana, choć stan niemal jak nowy.
· „Kwantowy złodziej”, Hannu Rajaniemi – fińska hard SF; jakiś czas temu kupiłam po
taniości drugi i trzeci tom trylogii, więc w końcu przyszedł czas na zakup
pierwszego. Właściwie to przez niego zaczęłam szukać używanych książek.
Zapłaciłam za tą konkretną 12zł, a książka jest w niemal idealnym stanie. Choć
to i tak więcej, niż kosztowały mnie pozostałe części (dałam po dyszce).
· „Sinobrody”, Kurt Vonnegut – nic nie
wiem o tym pisarzu poza tym, że jest dobry i sporo osób go czyta. Więc kupiłam
z ciekawości. I nie miałam pojęcia, że to jest tak ładnie wydane. Oprawa
przypomina złotą „Diunę” z Rebisu: pod obwolutą znajduje się szara i
minimalistyczna, twarda oprawa.
· „Niewidzialna korona”, Elżbieta Cherezińska – pierwszy tom tego cyklu czytałam w 2015 roku.
Książka była realizacją mojej nagrody za licealny konkurs fotograficzny i w
tamtym czasie nie miałam po prostu finansów, aby ot tak sobie kupić kolejny
tom, a potem o tym zapomniałam. Dopiero co jednak miał premierę finał cyklu i
tak jakoś… wzięła mnie nostalgia. Chcę sprawdzić, jak wyjdzie mój powrót do
Cherezińskiej.
Przy okazji przygotowywania tego wpisu musiałam – oczywiście – wejść w podlinkowane, stare posty i przyznaję, że mam drobne flashbacki z przeszłości. „Trylogie czasu” czytałam chyba po pierwszym powrocie do domu na studiach (zaczęłam w październiku, a do domu wpadłam na chwilę w listopadzie). Nie pamiętałam też, że aż tak narzekałam na brak flaków i krwi w „Koronie śniegu i krwi”, bo dziś jakimś cudem wspominam ją bardzo miło, myśląc raczej o urokliwym języku Cherezińskiej. :D
Ciekawe propozycje. Czekam z niecierpliwością na opinie.
OdpowiedzUsuńNa pewno prędzej czy później się pojawią. :)
UsuńGier od wieków wisi na mojej liście do przeczytania, ale ciągle o niej zapominam. O Cherezińskiej słyszałam dużo dobrego, ale ta objętość mnie przeraża! Może jak się uporam z Martinem się za nia wezmę :)
OdpowiedzUsuńGier to raczej nie jest taki must read, więc na spokojnie! A Cherezińska fakt, ma na swoim koncie niezłe cegły. Też się trochę boję tej objętości. XD
UsuńCiekawi mnie ten Rajaniemi. Jeszcze nie czytałem fińskiej science-fiction, jak fajne, to też poszukam. Tytuł sugeruje, że to pozycja albo bardzo dobra albo kompletny bullshit.
OdpowiedzUsuńPodobno trzeba przebrnąć przez pierwsze 3/4 pierwszego tomu i potem jest OK. Ale to się dopiero okaże w praktyce.
UsuńJestem ciekawa jak Ci podejdzie Rajaniemi. Dla mnie to otwarcie cyklu było bardzo toporne.
OdpowiedzUsuńJestem już po lekturze, także opinia pewnie niedługo się pojawi na blogu. ;)
Usuń