Nie łatwo jest być zbuntowaną
nastolatką. Zwłaszcza, gdy jakaś tajemnicza siła przenosi cię do świata
przyszłości, w którym – przynajmniej w teorii – wszystko jest idealnie i
wszystko wolno. Spika prędko odkrywa, że w tym niezwykłym świecie coś jest nie
tak. Ludzie będący jednością ze wszystkim, co ich otacza, okazało się czymś
niemożliwym do zrealizowania.
Gdy usłyszałam tytuł tej powieści – „Era
Zero. Ego: Ostatnie starcie” miałam w głowie przede wszystkim: „Znowu?!”. Znowu
kolejny pisarz-amator, próbuje stworzyć Epicką i Długą Sagę, Której Tytuł Jest
Zbyt Długi, Ale Dlatego Wspaniały. Na szczęście okazało się, że w sporej mierze
się myliłam, chociaż jednocześnie nie powiedziałabym, aby sama lektura
przyniosła mi wiele dobrej rozrywki.
Era zero. Ego: ostatnie starcie Michalina Olszańska-Rozbicka wyd. Nowa Baśń, 2020 |
W praktyce jednak to całkiem kompetentna
powieść, która przy tym posiada sporo problemów i przynajmniej w moim przypadku –
te przeważyły nad zaletami. Niemniej, wydaje mi się, że muszę zaznaczyć: w
porównaniu do amerykańskich powieści dla młodzieży ta dalej wypada dobrze,
przynajmniej jeśli chodzi o większość takiej literatury z USA. Ponadto, nie
jestem targetem tej książki, a osoby, które się w niego wpisują powinny
przynajmniej po części przy tej książce dobrze się bawić. Skoro to jest
odhaczone – lećmy dalej!
Zacznijmy od głównej bohaterki. Spika jest
absolutnie perfekcyjnie przedstawioną nastolatką. I przez to jest – równie perfekcyjnie
– wkurzająca. Ona zawsze idzie pod prąd. Zawsze narzeka. Zawsze robi innym na
złość. Jest niemiła i wie o tym, ale właściwie to woli być nie miła. Jej życie
składa się głównie z focha na wszystkich i wszystko wokół. Jest
melodramatyczna, zakochuje się od ręki i na wszystkich istniejących i
nieistniejących bogów: jak ja nie lubię takich charakterów. Rozumiem i
akceptuje wybór takiej postaci na bohaterkę, ale jeśli macie uczulenie na tego
typu postacie to „Era zero” nie jest czymś, po co chcecie sięgnąć. Serio. Nie
jest.
Jeśli chodzi o postacie poboczne: one
są, ale nie mają w sobie właściwie nic poza głównymi cechami. Przystojny
chłopak numer jeden, przystojny chłopak numer dwa (bo zauroczenie musi być w
obydwu), psiapsia, niby-nie-niby-wredna-ale-jednak-psiapsia i młodsza psiapsia
– ot, dostajemy od autorki dość sztampowy, młodzieżowy „team”, który w gruncie
rzeczy zbyt istotny nie jest, bo w „Erze zero” nacisk jest położony na coś
nieco innego.
Olszańska-Rozbiska postawiła na mocno
współczesną i pełną anglikanizmów, potoczną narrację pierwszoosobą. To kolejny
zabieg, który rozumiem, ale który nie do końca mi się podoba. To słownictwo
jest po prostu zbyt młodzieżowe, zbyt… brzydkie. Szczególnie w tej pierwszej
części powieści, gdy autorka raczy nas ekspozycją i porównuje obydwa światy do
siebie.
No i właśnie… może tu przejdziemy
zarówno do świata, jak i języka autorki na raz, bo to wydaje mi się dosyć
istotne. Olszańska-Rozbicka próbuje kreować nam świat absurdalny. Inny od
naszego, niezrozumiały, pełen duchowości i dziwnych zasad. Porównałabym go
trochę do tego, co działo się w „Pułapce czasu” L’Engle. Tyle, że pod tym
kolorowym absurdem kryje się bardzo mocna schematyczność i sztampowość typowa
dla powieści młodzieżowych. Choć przenosimy się tysiące lat w przyszłość,
zachowania ludzi wcale nie uległy szczególnej zmianie. Jednocześnie niemal cała
pierwsza połowa książki (~300 stron) to bezustanna, bardzo twardo podana
ekspozycja, która mogłaby być skrócona co najmniej o połowę, bo właściwie wciąż
czytamy o tym samym, tylko podanym innymi słowami. Na dodatek sama narracja
jest jednocześnie bardzo prostacka i uduchowiona. Co chwilę mamy analizę ego,
grzechów, harmonii w przyrodzie i tego typu ważnych tematów, ale podanych w
sposób po prostu dosyć… głupi. Nie oszukujmy się.
Fabularnie też nie jest – moim zdaniem –
szczególnie dobrze. Po pierwszej ekspozycyjnej połowie dostajemy nieco więcej
akcji, ale sama linia fabularna jest bardzo prosta. Nasi bohaterowie, aby
dotrzeć do celu, muszą po kolei zmierzać się z własnymi lękami/ego/grzechami/itd.,
a my musimy to obserwować. W kółko i w kółko. Jak w typowej powieści
przygodowej, tylko tu te przygody są po prostu bardzo wtórne, a przez to dosyć
nudne. Jedynie absurdalna otoczka próbuje to wszystko ratować, ale jako, że ja
ani nie przepadam za absurdem, ani to nie jest dla mnie wielka nowość… No cóż.
To chwilami była trudna przeprawa.
Wróćmy może do kwestii tytułu. „Era
zero. Ego: Ostatnie starcie” mogłaby być po prostu „Erą zero” i właściwie książka
tylko by na tym zyskała. Pewności mieć nie mogę, ale ta powieść wygląda konstrukcyjnie
na solowe dzieło. Dodatkowe podtytuły są niepotrzebne. Tak zupełnie
niepotrzebne.
Jeśli jesteście lub szukacie książki dla zbuntowanej nastolatki, która ma już dosyć sztampowych rzeczy – „Era zero” może być dobrym wyborem. Jeśli nigdy ale to nigdy nie mieliście do czynienia z absurdem w SF – może to będzie ciekawa pozycja na początek. Ja koniec końców czuje się tą lekturą po prostu zmęczona. Przeczytałam te sześćset stron jak najszybciej, by po prostu mieć ją już z głowy. „Era zero” jest zbyt przefilozofowana, jest zbyt potocznie napisana, a główna bohaterka ma wszystkie cechy, które doprowadzają mnie do szału. Może być całkiem kompetentną książką na tle innych podobnych, ale mi jedno spotkanie z nią wystarczy do końca życia.
Sądzę, że ten długi tytuł to de facto tytuł + podtytuł, czyli ma to (niestety) rozwinąć się w cykl.
OdpowiedzUsuńAle to ma takie zakończenie, że kontynuacja wydaje się niemal niemożliwa. A jeśli nawet to byłaby bardzo naciągana.
UsuńJa tam podziękuję. Ten cytat mnie zniechęca szczególnie wybitnie:
OdpowiedzUsuń"Olszańska-Rozbiska postawiła na mocno współczesną i pełną anglikanizmów, potoczną narrację pierwszoosobą. To kolejny zabieg, który rozumiem, ale który nie do końca mi się podoba. To słownictwo jest po prostu zbyt młodzieżowe, zbyt… brzydkie. Szczególnie w tej pierwszej części powieści, gdy autorka raczy nas ekspozycją i porównuje obydwa światy do siebie. "
Dostatecznie mnie wkurza, że mam z tym podobnym, językowym ściekiem nieraz do czynienia w mediach społecznościowych. Nie mam ochoty katować się jeszcze tak pisaną literaturą.
Niestety, to typ książki z bardzo klarownym targetem i jeśli nim nie jesteś - to ten język będzie bardzo irytujący.
Usuń