Tysiące lat po katastrofie, Ziemię
przemierzają potężne ruchome miasta. Tom jest mieszkającym w Londynie sierotą
bez grosza przy duszy. Pewnego dnia, gdy spędza czas z naczelnym historykiem,
ten zostaje zaatakowany. Tajemnicza dziewczyna zostaje wyrzucona poza miasto na
pewną śmierć, a tuż za nią jest wypchnięty Tom. Czy chłopcu uda się przetrwać?
Nie wiem czemu, ale kupując „Zabójcze
maszyny” Philipa Reeve spodziewałam się raczej fantastyki niższej klasy,
trudnej w przyswojeniu i skierowanej raczej dla dorosłego czytelnika. Dlatego
pierwsze strony tej powieści niezmiernie mnie zdziwiły, bo… to w gruncie rzeczy
młodzieżówka, i to przeznaczona raczej dla tych młodszych nastolatków do 15
roku życia. Moje przeczucia nie myliły mnie jednak co do jednego: to powieść,
która nie należy do literatury najwyższych lotów.
Zabójcze maszyny Philip Reeve wyd. Amber, 2018 Żywe maszyny, t. 1 |
Reeve przekazał w ręce czytelników
bardzo prostą opowieść. To powieść drogi, w której dwójka bohaterów próbuje
dotrzeć do celu. Zarówno Tom, jak i towarzysząca mu Hester zostają wyrzuceni z
Londynu i próbują do niego powrócić, choć każdy z nich ma nieco inni powód. To nastolatkowie
w podobnym wieku, którzy są raczej dość typowym bohaterem dla tego typu
książki. Tom jest przewodnikiem czytelnika, który wprowadza go w świat, ale nie
ma zbyt wiele charakteru, zaś Hester to ta skrzywdzona i butna nastolatka.
To, czym ta książka chyba powinna stać
to świat przedstawiony. Koncepcja miast, które bezustannie mkną przed siebie i
pożerają inne miasta jest szalona, ale może nawet całkiem ciekawa. Tyle, że
przy tym nie ma kompletnie sensu. I o ile czytający powieść nastolatek pewnie
kupi ją w całości, tak ja po prostu musiałam tu regularnie zawieszać niewiarę.
Choć ten świat ma pewien „swój klimat” to naprawdę po prostu nie ma możliwości,
aby mógł istnieć i funkcjonować.
Warto też chyba dodać, że to jedna z
tych opowieści, w której niemal wszyscy dorośli bohaterowie są tymi złymi, z
jednym wyjątkiem. Nie ma ich tu zbyt wiele (to naprawdę prosta w konstrukcji historia),
ale jednak – jak już się pojawiają to raczej są tymi knującymi złe plany
osobami. Nie przepadam za takim motywem, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę z
tego, że jest typowy w takich powieściach.
Tak naprawdę chyba nie ma tu nawet więcej do dodania. „Zabójcze maszyny” w swojej niszy są książką raczej poprawną. Przeciętną i zwyczajną właściwie pod każdym względem, ze średnio skonstruowanym światem i lekkim językiem. Niby mamy tu nawiązania do fantastyki steampunkowej, ale szczerze mówiąc, ja kompletnie nie czułam tu klimatu wieku pary. Do swojego targetu być może ta historia trafi, być może spodoba się też tym, którzy powieści młodzieżowe po prostu lubią. Dla mnie to było po prostu czytadło na jeden wieczór, do którego raczej więcej nie wrócę.
"Zabójcze maszyny" chcę przeczytać już od dawna i są moim ogromnym wyrzutem sumienia. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć na nie czas w przyszłym roku.
OdpowiedzUsuńCzemu wyrzutem? Nie ma co sobie wyrzucać nieprzeczytania jakiejś książki, zwłaszcza jeśli to tego typu historia. ;)
Usuń