czwartek, 15 grudnia 2022

Triumf Endymiona: nie wiem, co Simmons sobie myślał

Raul spędził z Eneą cztery spokojne lata na Starej Ziemi. Szesnastoletnia dziewczyna zdradza mu jednak, że muszą ponownie wyruszyć w podróż. Tym razem jednak konieczne będzie rozdzielenie się. W tym czasie armia Paxu próbuje ich odnaleźć i zabić.


Triumf Endymiona
Dan Simmons
wyd. Mag, 2018
Cykl Hyperion, t. 4
Gdy zaczynałam czytać „Hyperiona”, nawet nie przypuszczałam, jak kiepsko skończy ten cykl. Już „Endymion” nie wypadał najlepiej, ale „Trium Endymiona” jest nie tylko ogólnie kiepską powieścią, ale również jej główny wątek sprawia, że myślę o tej dylogii ze sporą dawką obrzydzenia. 

Zacznijmy może od tej kwestii, bo ona po prostu dla mnie przysłania wszystkie inne elementy książki. [Możliwe SPOILERY] W tej dylogii Dan Simmons przedstawia niczym swoją największą fantazję coś, co dziś określamy mianem child groomingu. Już w tomie pierwszym relacja Raula i Enei sugerowała, że pomiędzy 12-latką, a prawie 30-letnim pojawia się coś więcej, niż tylko przyjaźń, ale gdy ona ma lat 16, jego myśli coraz częściej zbaczają na tory romantyczne, zaś gdy w wyniku podróży kosmicznej ona starzeje się o 5 lat, a dla niego mijają 4 miesiące (z czego większość przespał) nie ma żadnego zawahania, aby po prostu się z nią przespać. A to wszystko przedstawione jest w najlżejszy i niefrasobliwy sposób, z dość dokładnym opisem zbliżeń. 

Twórca ma prawo pisać o wszystkim. Jednakże jeśli w taki sposób przedstawia naprawdę okrutną zbrodnię, tworząc na jej bazie fantazję i to na niej opierając bazę fabularną książki (choć to NIE byłoby potrzebne: po prostu narrator skupia się na tej relacji) to osobiście zaczynam żałować, że dopiero co zamówiłam jego kolejną powieść…

Jeśli to jest już wyjaśnione, przejdźmy do innych, jednak mimo wszystko dla mnie pomniejszych kwestii. „Triumf Endymiona” jest ponownie przegadaną powieścią przygodową, w której dzieje się niemal dokładnie to samo, co w tomie pierwszym. Jedynie autor dodaje trochę pseudofilozoficznej narracji, która przy tym, jak wyglądały dwa pierwsze tomy, brzmi naprawdę… słabo. Simmons niczego nie wyjaśnia w sposób satysfakcjonujący. 

Paradoksalne jest dla mnie to, że o ile wątek Raula czytało się płynnie, o tyle fragmentu z innych perspektyw były dla mnie już po prostu męczące. Na jakimś etapie w ogóle przestałam interesować się otoczką, biorąc pod uwagę mój główny zarzut do tej książki. Simmons naprawdę NIE MUSIAŁ tworzyć żadnego romansu. Miał do wyjaśnienia masę wątków, wyjaśnił miernie co najwyżej część, a zamiast tego skupił się na naprawdę niesmacznych opisach, które sprawiały, że w trakcie lektury raczej myślałam o tym, czy autor nie powinien przypadkiem udać się na terapię.

Czuje się rozczarowana i zawiedziona. Naprawdę nie sądziłam, że tak ceniony cykl fantastyczno-naukowy może kończyć się w taki sposób…



1 komentarz:

  1. Oj ciągnął się ten tom okrutnie, bardzo trudna walka. O ile pierwsza część jeszcze mi się podobała w miarę, tak Triumf jest przegadany jak już wspomniałaś.
    A o relacji Roula i Enei to nawet nie chcę wspominać, fuj :|

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony