wtorek, 8 maja 2018

Narzeczona księcia: Fantastyczny pastisz


Buttercup jest najpiękniejszą kobietą w swojej epoce. Gdy jej ukochany, ubogi parobek, ginie na statku złego pirata Robertsa, dziewczyna staje się narzeczoną księcia, którego tak naprawdę nie kocha. Wkrótce po zaręczynach zostaje porwana. 



Wydawnictwo Jaguar kojarzy mi się raczej z literaturą młodzieżową, dlatego do tej pory miałam z nim jedynie pojedyncze spotkania. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy ich świeżo wydana „Narzeczona księcia” stała się lekturą miesiąca według „Nowej Fantastyki”… Nie zwlekając za długo, zabrałam się za lekturę i jak się okazało, faktycznie jest to pozycja, która z młodzieżówką ma niewiele wspólnego.
Tytuł: Narzeczona księcia
Autor: Wiliam Goldman
Tłumaczenie: Paulina Braiter-Ziemkiewicz
Liczba stron: 464
Gatunek: fantasy przygodowe
Wydanie: Jaguar, Warszawa 2018
Książka Wiliama Goldmana to przede wszystkim fantastyczno-przygodowy pastisz, który ma za zadanie przede wszystkim rozbawić czytelnika. Niestety, mnie osobiście ten żart po prostu nie bawi: wprawdzie rozumiem go i wiem, że wielu osobom może przypaść do gustu… jednak najzwyczajniej w świecie nie jest czymś dla mnie. Dużo gorsze jednak od samej historii było dla mnie wszystko „wokół niej”.
Mianowicie, nim dojdziemy do głównej opowieści musimy przebrnąć przez około osiemdziesiąt stron wstępu Goldmana, a następnie znosić wtrącenia autora pomiędzy głównym tekstem. I dla mnie osobiście to najgorsze elementy tej książki, które – zwłaszcza we wstawkach w głównej historii – przede wszystkim wzbudzały we mnie zażenowanie. Autor „Narzeczonej księcia” cały czas udaje, że jego książka to tak naprawdę skrót lektury z dzieciństwa, którą czytał mu ojciec i najwyraźniej uznaje to za przezabawne. Niestety, ja zdecydowanie w tym przypadku jego zdania nie podzielam. Dlatego nie mam zamiaru nad tym aspektem dłużej się rozwodzić i chyba wolę uznać, że tych elementów w „Narzeczonej księcia” po prostu nie było.
Historia zaś to właściwie klasyczna powieść awanturniczo-romantyczna, tyle, że w całości utrzymana w komediowej, przerysowanej konwencji. W tej powieści wszystko jest bardzo podniosłe, bardzo mocno bazujące na przypadkach i znanych nam schematach, często po prostu wbijając im szpilki. Trudno tu mówić o konkretnych bohaterach: to raczej pewne figury, schematy, które z popkultury już prawdopodobnie znamy. W tym przypadku nie jest to jednak absolutnie żaden zarzut: to pastisz, to tak po prostu ma wyglądać. A że mnie humor Goldmana nie bawi? No cóż, zdarza się i tak.
Styl autora jest raczej prosty, czasem z podjętą próbą stylizacji, jednak niekoniecznie szczególnie udanej. Przez to powieść czyta się raczej szybko, o ile oczywiście czytelnik „kupi” zaserwowany przez Goldmana żart i świat, bo skłamałabym, mówiąc, że mi się ta pozycja wcale nie dłużyła. Jeśli miałabym podać jedną rzecz, która szczególnie mnie w tej pozycji irytowała to bezustanne wtrącenia w nawiasach dotyczące tego, że „tak, to już w tamtych czasach istniało”. Co najzabawniejsze, autor w swoich wtrąceniach nawet ten fakt zauważa, ale… jest tak „zajarany” swoim pomysłem i najwyraźniej uważa go za tak obłędnie doskonałego, że nie rezygnuje z takich komentarzy aż do końca powieści.
Co ciekawe, „Narzeczona księcia” zawiera w sobie też kontynuacje historii, czyli „Dziecko Buttercup”, niemniej… ja osobiście wolałabym całość traktować po prostu jako jedność. Bo w gruncie rzeczy to po prostu kontynuacja historii.
Powoli kończąc, muszę też wtrącić kilka słów co do tłumaczenia imienia głównej bohaterki, a właściwie – jego braku. Widok słowa „Buttercup” (czyli z angielskiego „Jaskier”) sprawia, że od razu nasuwa mi się na myśl „maślany kubek” i szczerze mówiąc, mam dziwne przeczucie, że nie jestem w tym przypadku osamotniona. A przecież wystarczyłoby zmienić „Jaskra” (który u nas kojarzy się i bardzo męsko, i raczej jednoznacznie) na jakiegoś polskiego kwiatuszka. Róża, niezapominajka, bławatek, chryzantema… na cokolwiek, byleby oddawało naturę imienia i po prostu ładniej wyglądało w tekście. Bądź co bądź, w przypadku głównego bohatera uważam to za coś całkiem istotnego.
Nim sięgniecie po „Narzeczoną księcia” albo przeczytajcie kilka stron, albo obejrzyjcie film Goldmana z 1987 roku, „Narzeczona dla księcia”, by sprawdzić, czy jego poczucie humoru Wam odpowiada: jeśli tak, myślę, że możecie po tę lekturę sięgnąć. Jeśli nie, myślę, że nie ma sensu czytać pozycji, która na nim bazuje. Niemniej, sama nie żałuje przeczytania tej powieści. Mimo wszystko, to była jednak ciekawa odmiana.

* * * 

(To było już po wynalezieniu podatków, jak zresztą wszystko na świecie. Podatki istniały nawet przed gulaszem.).
Fragment „Narzeczonej księcia” Wiliama Goldmana


Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytampierwszy.pl!
Czytam i recenzuję na CzytamPierwszy.pl

15 komentarzy:

  1. Ja zamierzam spróbować, bo wiele zagranicznych moli książkowych podaje jako jedną ze swoich ulubionych. Jednak właśnie tego poczucia humoru nie jestem pewna... Potraktuję to jak badania nad elementem popkultury :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie z tego powodu warto po nią sięgnąć :D

      Usuń
  2. Mnie się bardzo podobała ta książka :) Może to wina tłumaczenia, nie wiem. Czytałam w oryginale i szczerze mówiąc wszystko ładnie ze sobą grało. Może to też dlatego, że bardzo lubię tego typu historie, które na pierwszy rzut oka są pozbawione logiki lub nastawione tylko na dobrą zabawę czytelnika. Niemniej polecam spojrzeć na oryginał, może zmieniłabyś zdanie! :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądałam ten film :) Musiałam zerknąć na filmweb, bo nie byłam pewna ale tytuł mi sie kojarzył. Nie wiem czy jestem fanką ale nie był zły ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka nadal przede mną, ale film bardzo mi się podobał właśnie ze względu na humor. Wiadomo, każdy ma inne poczucie humoru, ale filmowa "Narzeczona księcia" wpasowała się w moje gusta. Ciekawam, jak będzie z wersją pisaną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film oglądałam w oryginale i odebrałam go niby trochę lepiej niż książkę, ale tak czy siak to nie było coś mojego ;p Na pewno nie dłużył mi się tak, jak niektóre fragmenty książki, bo wiadomo - jest krótszy.

      Usuń
  5. Mam tę książkę na swojej czytelniczej liście. Nie jest to pozycja, którą muszę koniecznie teraz przeczytać, ale myślę, że za jakiś czas po nią sięgnę. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ostatnio było sporo o tej książce w blogsferze. Nie jestem do niej do końca przekonana, ale może kiedyś sięgnę, aby przekonać się o czym właściwie mowa. :P

    OdpowiedzUsuń
  7. Muszę ją wreście przeczytać bo odkładam i odkładam ją na kiedy indziej :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Niue lubię kiedy wstęp do głównego wątku i właściwej fabuły jest za długi - męczy mnie to i irytuje a potem na koniec wychodzi, zę właściwej fabuły jest niewiele lub ona mnie nieciekawi. Widzę, ze tę powieść spokojnie mogę sobie odpuścić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym, że go akurat możesz pominąć i np. wrócić po lekturze :)

      Usuń
    2. To już chyba nie będzie to samo ;)

      Usuń
    3. Hmm... biorąc pod uwagę, że wstęp spoiluje treść książki to faktycznie, nie będzie to samo - będzie lepiej :D

      Usuń
  9. Może kiedyś, przy okazji spróbuję...

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony