Jestem
bardzo wytrwałym czytelnikiem. Robię wszystko, aby mój czas spędzonych z książką
nie był zmarnowany nawet, jeśli ta jest dla mnie bardzo męcząca. W związku z
tym każdy tytuł staram się przeczytać od deski do deski, a potem napisać o nim
swoją opinię, tak, aby posegregować swoje myśli i dać znać innym, co znajdą we
wnętrzu konkretnej pozycji.
Czasem
jednak nie daję rady. Książka mnie z jakiegoś powodu przerasta – wtedy odkładam
ją i czekam, aż dojrzeję, by po nią sięgnąć. Bywa też, że czytana przeze mnie
rzecz jest tak męcząca i jednocześnie wcale nie wydaje się dobra, że uznaje ją
za „przeczytaną”, mimo że nie doczytałam jej do końca. Wtedy oczywiście nie
tworzę pełnej opinii, ewentualnie pisząc o tym na moim profilu na Instagramie.
Dziś
jednak przedstawię Wam trzy książki, które w taki sposób „porzuciłam” i do
których wracać nie zamierzam.
Tomasz Lis, „Polska, głupcze!”
Jak
część z Was wie, studiuję dziennikarstwo. W związku z tym gdy widzę na dużej
promocji jakąś książkę związaną z tematem po prostu po nią sięgam. Tak było w
przypadku tego tytułu Tomasza Lisa: trafiłam na nią w wielkim koszu z książkami
za 2 złote. Grzechem byłoby takiej książki nie wziąć, prawda?
No…
właśnie nie. Grzechem był zakup tego… czegoś. To książka, którą właściwie tylko
przejrzałam, nie czując potrzeby, aby czytać ją w całości. Już po kilku
stronach zorientowałam się, że po pierwsze, to rzecz bardzo przestarzała.
Realia Polski w 2006 były nieco inne, niż obecnie, więc wszystkie kwestie
polityczne (a to bardzo polityczna książka) już dawno przeszły do historii. Nie
uważam się za specjalistę od tego tematu, a w roku wydania tej pozycji miałam 9 lat – w związku z tym nie
do końca orientuje się, co wtedy w naszym kraju się działo i już samo to
skreśliło tę książkę w moim przypadku.
Drugą
kwestią jest samo podejście Lisa. Wprawdzie miałam tę książkę w rękach już
jakiś czas temu, ale dalej pamiętam jak wielkim krzykaczem wydał mi się autor.
Oczywiście kojarzę go z mediów i niby wiedziałam, po kogo sięgam, ale jednak spodziewałam
się, że jednak dostanę merytoryczną treść. Niestety, nie odczułam tego.
W
związku z powyższymi: „Polska, głupcze!” została przeze mnie przejrzana i
uznana za przeczytaną, po czym trafiła na półkę. Nie widziałam najmniejszego
sensu w poznawaniu czegoś takiego od deski do deski.
Rafał A. Ziemkieiwcz, „Śpiąca królewna. Pieprzony los Kataryniarza”
Na
Pyrkonie 2018 udało mi się dorwać kilka książek od Fabryki Słów w cenie 10zł. Wśród
tych tytułów była pierwsza „Dora Wilk”, był Ćwiek i jego „Dreszcz”, a także to
dzieło Ziemkiewicza. Byłam naprawdę szczęśliwa, że udało mi się ją dorwać: uważam,
że warto znać książki nagrodzone Zajdlem, a ten tytuł zawiera aż dwie takie
pozycje! Ponadto lubię poznawać kolejnych polskich autorów, a o Ziemkiewiczu
jednak słyszałam już nie raz. No więc kupiłam. I nic ciekawego z tego faktu nie
wniknęło.
Miałam
do tej książki dwa podejścia. Pierwsze podczas mojego wyjazdy do pracy za granicę
latem 2018. Wtedy tekst wydał mi się raczej ciężki i nieprzystępny, ale byłam
też przemęczona, więc uznałam, że zapoznam się z Ziemkieiwczem po powrocie. Po
paru miesiącach faktycznie otwarłam książkę ponownie i przetrwałam tylko przez „Śpiącą
królewnę” oraz kawałek „Pieprzonego losu Kataryniarza”.
Obydwa
teksty zawierały pomysły, które teoretycznie naprawdę mogły mi się spodobać,
ale w sposobie pisania Ziemkieiwcza jest coś, co niezwykle mnie nużyło i
odrzucało. Robiłam wszystko, by tej książki nie czytać, co wywoływało u mnie
wyrzuty sumienia, bo naprawdę chciałam przebrnąć przez całość. Po ponad
tygodniu męczenia się z tym tytułem powiedziałam sobie: „dosyć”. Nie czytam
dalej, to nie ma sensu – lepiej skupić się na ciekawszych (dla mnie) książkach
z mojego stosiku.
Sławek Michorzewski, „Urzędnik”
Lubię
kryminały. Nie w nadmiarze, ale chętnie po nie sięgam. Nigdy jednak nie
czytałam komedii kryminalnej, dlatego gdy na portalu Czytam Pierwszy pojawił
się „Urzędnik” od razu zaczął mnie kusić. Nie wzięłam go jednak od razu, myśląc
nad tym, czy ja faktycznie tę książkę chcę u siebie mieć. W końcu jednak się
zdecydowałam. „A co mi tam” – pomyślałam i uznałam, że przecież mogę dać jej
szansę.
I
to był błąd.
Z
recenzji innych wiem, że „Urzędnik” może się w jakiś sposób podobać, ale mnie
ta kwestia kompletnie nie dotyczy. Nie wiem dokładnie, co tu nie zagrało, ale
ta książka po prostu niezwykle mnie odrzuca. Nie interesowała mnie ta historia,
nie widziałam tu jakiejkolwiek komedii. W tydzień przeczytałam ledwo sto stron
(gdzie u mnie to nie jest nawet norma dzienna przy ciekawej lekturze!), a za
każdym razem gdy wracałam do powieści czułam, że nie mam pojęcia, co się działo
w tej historii wcześniej.
Mimo
tego… próbowałam brnąć dalej. Całą sobotę spędziłam co chwilę zmuszając się do
przeczytania chociaż jednej strony. Liczyłam, że jeszcze się wciągnę, że
jeszcze mnie ta opowieść „kupi”. Niestety, nic takiego nie miało miejsca i w
niedzielne popołudnie po prostu zdecydowałam, że chyba jednak wolę zabrać się
za jedną z kuszących mnie pozycji z mojego stosiku nieprzeczytanych.
Znacie którąś z tych książek? Jakie macie o nich zdanie? A może sami znacie jakieś tytuły, przez które nie czuliście się na siłę przebrnąć… z takiego, czy innego powodu?
Nie znam tych książek, ale sama mam takie pozycje, które mimo proby, nie dalam rady skończyć. Dla mnie z książką jest jak z fryzjerem - dla jednych bedzie ok, innym nie będzie odpowiadal. Nie powinnas miec wyrzutów, ze nie skonczylas tych lektur :-) lepiej zabrac sie za cos przyjemnego :-)
OdpowiedzUsuńChyba każdy mol książkowy zetknął się z książkami przez które nie przebrnął.
OdpowiedzUsuńJa nie dałam rady doczytać Niezgodnej... Bueh.
OdpowiedzUsuńMi raczej takie młodzieżówki łatwo wchodzą, nawet jeśli są bardzo złe. xD
UsuńZetknęłam się tylko z książką Tomasza Lisa, ale nie czytałam. Niestety albo i stety, bywa, że nie da rady przebrnąć przez coś. Ja takie książki uważam za mniej udane po prostu, choć oczywiście znajdą się zwolennicy tego, co akurat mi nie podpasowało. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTa książka Lisa nawet tych 2 zł nie jest warta. Szkoda miejsca na półce ;-)
OdpowiedzUsuńByć może prędzej czy później gdzieś ją oddam, zobaczymy. Tylko pytanie, czy ktokolwiek by ją chciał...
UsuńUfff! Żadnej z tej książek nie czytałam :) Ale mam na swojej liście jedną książkę, którą wszystkim odradzam. Mowa o "Niebo jest wszędzie". Piękna okładka, intrygujący tytuł, a wnętrze to jakaś masakra! Główna bohaterka traci ukochaną siostrę, a myśli tylko o seksie z chłopkiem swojej zmarłej siostry! Totalne dno. Później poznaje fantastycznego kawalera i niby się w nim zakochuje bla bla bla, a i tak myśli o seksie. Masakra.
OdpowiedzUsuńCóż... literatura kobieca. <3
UsuńPróbuję przebrnąć tak przez Władcę Pierścieni, ale nie wiem, czy mi sie uda. Na filmie zasnęłam, w ksiazce szybko gubię skupienie i odkładam. Chce byc twarda i wreszcie to przeczytać i zrozumieć ten fenomen, ale nie wiem, czy starczy mi życia na to
OdpowiedzUsuńA czyje masz tłumaczenie?
UsuńNie czytałam żadnej z tych pozycji i żadnej też nie miałam w planach szczerze mówiąc. ;) Ja też zawsze staram się skończyć powieść do końca i na ten moment nie przypominam sobie żadnej książki, którą bym opuściła w ten sposób. Jak widać albo jestem "twarda", albo jeszcze nie natrafiłam na prawdziwy koszmar. :P
OdpowiedzUsuńTrudno u mnie o książki, których bym nie doczytała do końca ze względu na treść, przynajmniej z tych które czytałam. Jednak Ziemkiewicza, ze względu na jego społeczne i polityczne wypowiedzi nie tknęłabym palcem choćby nie wiem co. Prawicowo-konserwatywna literatura to chyba jedyne, czego nie byłabym w stanie przetrawić zupełnie, więc nawet do niej nie podchodzę.
OdpowiedzUsuńSzczerze przyznam, że nigdy nie interesowałam się Ziemkiewiczem poza-literacko. Generalnie.. raczej mnie takie postacie nie interesują, bo "mam od tego ludzi", a jak chcę coś wiedzieć to po prostu robię reasherch. Aczkolwiek podejrzewam, że przynajmniej w pewnej części bym się z nim zgodziła [pod kątem ekonomicznym idę raczej w stronę wolnego rynku uznawanego za konserwatywny]. Zaś kwestia społeczna... cóż, to zawsze są te trudniejsze tematy, bo ludzie są bardziej "niestabilni" i zniuansowani niż cyferki w ekonomii.
UsuńU mnie wręcz epizodycznie i to bardzo trafia się niedokończona lektura. Ale miewam, a jak - na chwilę obecną, nomen omen, Niekończąca się opowieść :D
OdpowiedzUsuńNie czytałam żadnej pozycji z tego zestawienia i zdecydowanie nie mam na nie ochoty. U mnie takimi niedokończonymi książkami są zazwyczaj, wstyd przyznać, lektury. Zawsze zaczynam, bo może mi się spodoba, a wtedy warto przeczytać do końca, ale jak mam się męczyć to po prostu odkładam ;)
OdpowiedzUsuńNie znam tych książek, ale już wiem, czego będę unikać na przyszłość :P Z kolei z książek, których ja nie doczytałam do końca... Na pewno trochę takich jest, szczególnie z okresu licealnych lektur!
OdpowiedzUsuńNie znam tych pozycji. Ze mną jest tak, że czytam książki zawsze do końca, daję im szansę, bo czasem dopiero pod koniec pozytywnie zaskakują. No i jakoś nie lubię mieć nieprzeczytanych książek. :D
OdpowiedzUsuńJa też nie lubię i zwykle robię wszystko, aby dobrnąć do końca. Ale czasem po prostu na niektóre rzeczy szkoda czasu.
UsuńLisa nie czytałabym za żadne skarby świata. Tak, wiem, że warto wychodzić ze strefy komfortu, poznawać różne punkty widzenia, ale ten pan stoi gdzieś daleko za moją granicą bezwzględną. Z resztą, od polityki coraz bardziej mnie odrzuca.
OdpowiedzUsuńMoją "książką hańby", której nie byłam w stanie dokończyć, jest "Tajemniczy ogród". W dzieciństwie brałam się za to kilka razy, a i tak chyba nie udało mi się przeczytać nawet 100 stron. Jak byłam starsza spróbowałam ponownie, ale wymiękłam gdzieś po 2/3 książki. No po prostu było to dla mnie zbyt nudne. Ale najgorszy jak dotąd okazał się Proust ze swoim "W poszukiwaniu straconego czasu", które musiałam przeczytać w ramach lektury na studiach. Dobiłam chyba do połowy i rzuciłam, bo w życiu chyba nie spotkałam się z równie męczącą książką. Na szczęście wykładowczyni nie spodziewała się niczego innego ;)
Lisa czytałem "A nie mówiłem". Tyle, że nie jest to stricte książka, ale zebrane felietony Lisa, które, szczerze przyznam, nawet lubię. Także, czytało się dobrze, a przewidywania autora jak najbardziej się sprawdziły. Ale cieszę się, że ktoś Lisa w końcu skrytykował treściwie, nie bełkocząc coś o zdrajcach narodu polskiego ;].
OdpowiedzUsuńZiemkiewicza w ogóle ciężko się czyta - jego publicystyka to koszmar, a już zwłaszcza jego "research" po angielsku. Tego co naskrobał jako pisarz fantasy nie znam, ale mogę spokojnie uwierzyć, że to kiepskie. Chociaż mimo wszystko, mam zamiar spróbować.
Jest parę pozycji, przez które nie przebrnąłem. Ale teraz przypominam sobie tylko "Martina Edena" i "Opowieści mórz południowych" Londona. Nie wiem, jak autor "Białego kła", "Bellew Zawieruchy", czy "Wilka Morskiego", czy mojego ulubionego "Zewu Krwi", mógł przy tym spłodzić takie gnioty.
Pierwsza - zwyczajnie nudna i takie, cholera w zasadzie wie o czym. Bohatera nie sposób polubić i jest po prostu nużący.
Druga - to zbiór opowiadań. Nudne po prostu w większości, zasypiałem przy nich, a czasem też strasznie mętnie napisane. Nieraz nie wiadomo, o cholerę w ogóle chodziło autorowi.