Trwa dwudziestolecie międzywojenne. Lata
temu John R. Legrasse, mieszkający w Nowym Orleanie policjant, natrafił na
dziwną sektę, dokonującą przerażających rzeczy. W trakcie pracy nad jedną ze
spraw odkrywa, że ta prawdopodobnie wciąż istnieje. Detektyw robi wszystko, aby
położyć kres tym okrutnym praktykom.
Tytuł: Cienie
Nowego Orleanu
Autor: Maciej
Lewandowski
Liczba
stron: 480
Gatunek: kryminał
Wydanie: Uroboros,
Warszawa 2019
|
Choć
twórczości H. P. Lovecrafta nie znam jeszcze za dobrze to z czystym zumieniem
mogę powiedzieć, że naprawdę lubię i cenię tego klasyka grozy. Zarówno jego
świat, jak i klimat twórczości tego pana to coś, co bardzo mi odpowiada,
szczególnie że ostatnio wręcz uwielbiam czytać o latach 20. i 30. Po „Cienie
Nowego Orleanu” sięgnęłam więc bez wahania: w końcu to książka promowana jest
jako pozycja, którą fani Lovecrafta muszą przeczytać. Nie będę jednak oszukiwać
– po lekturze nie jestem w pełni zadowolona. Mimo że zaczęło się naprawdę
dobrze.
Maciej
Lewandowski nie był mi wcześniej znanym twórcą, ale temu akurat się nie dziwie:
raczej nie jest pisarzem, którego znają wszyscy. Jednocześnie to autor, który
pracując nad „Cieniami Nowego Oreanu” wykonał kawał dobrej roboty… tylko moim
zdaniem nie wykorzystał najlepiej wiedzy, jaką zdobył, zbierając informacje do
książki.
W
tej powieści naprawdę widzę pasję twórcy do tematu. Zdziwiłam się nieco, gdy
odkryłam, że „Cienie Nowego Orleanu” właściwie rozgrywają się w świecie Cthulhu,
ale było to zdecydowanie pozytywne odczucie. Jednocześnie pierwsze strony
powieści wypadały naprawdę dobrze: Lewandowski dobrze tworzył klimat mrocznej, ale
kryminalnej historii osadzonej w latach 20. XX wieku. Lewandowski wyraźnie lubi
tę tematykę i dobrze się w niej czuje.
Jak
już wspominałam – to powieść, w której tworzenie włożono naprawdę wiele pracy. Autor
nie tylko wie wiele o mitologii Cthulhu, ale musiał naprawdę dużo czytać o
Nowym Orleanie. I mówię tu zarówno o jego historii, kwestiach kulturowych oraz rasowych,
jak i konkretnych, prawdziwych opowieściach, które rozgrywały się w USA. Przynajmniej
jedna z „kryminalnych historii” wspominanych przez bohaterów naprawdę miała
miejsce, bo sama ostatnio o niej czytałam.
Problem
„Cieni Nowego Orleanu” moim zdaniem polega jednak na nieumiejętnym wykorzystaniu
zdobytych informacji. Lewndowski w narracji próbuje „upchnąć” to wszystko, wrzucając
do tekstu ogrom makaronizmów oraz słów, które następnie często wyjaśnia poprzez
przypisy. Jednocześnie zwykle używa konkretnych słów tylko raz, lub dwa, nigdy
więcej do nich nie wraca, w związku z czym nie ma to jakiegoś szczególnego fabularnego
sensu. Osobiście wolałabym, aby wybrał kilka określeń i trzymał się ich przez całą
powieść: to z jednej strony pomogłoby jej nadać klimat, a z drugiej nie
przytłaczało i nie psuło dynamiki książki.
Jednocześnie
zauważyłam, że autor wręcz na siłę próbował wepchnąć do książki polski
pierwiastek. Nie jest to może obiektywna wada, ale muszę przyznać, że bawiło
mnie bezustanne podkreślanie, że jedna z postaci jest polskiego pochodzenia i
bardzo lubi się z Amerykaninem, jakim jest Legrasse.
Sam
główny bohater to postać, która szczególnie mnie nie urzekła, ale akurat to u
mnie rzecz dość typowa, jeśli chodzi o kryminalne historie: wolę skupić się na
samej zagadce i tajemnicy, nie
przywiązując wielkiej wagi do bohatera. W każdym razie osobiście nie widzę w
jego przypadku powodu do krytyki kreacji.
„Cienie
Nowego Orleanu” to po prostu książka z – moim zdaniem – brakami warsztatowymi,
które trochę zepsuły mi zabawę w trakcie czytania. Niektóre sceny wypadały
świetnie, ale po dobrym wstępie całokształt na dłuższą metę zaczął mnie męczyć.
Niemniej, trzymam kciuki za Lewandowskiego, bo on w tym przypadku naprawdę
wiedział, o czym pisze, tylko wydaje mi się, że za bardzo chciał właśnie ten
fakt udowodnić.
*
* *
Zwykła
śmierć nie robiła na nim wrażenia. Dawno obłaskawił jej widmo. Na dnie
wypełnionych deszczówką okopów widywał gorsze rzeczy. Mimo to skala bestialstwa
wprawiła go w osłupienie. Co innego okrutna i zdehumanizowana wojna, a co
innego sadystyczny mord. Ponownie spojrzał na oliwkową skórę, smukłe kształty i
plątaninę ran. Przysiągłby, że dostrzega pajęczynę bólu oplątującą ciało.
Fragment
„Cieni Nowego Orleanu” Macieja Lewandowskiego
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Uroboros!
Książka nie dla mnie, ale totalnie kocham tą figurkę smoka na pierwszym zdjęciu :D
OdpowiedzUsuńMam takich więcej (tylko większych), ale są porozrzucane po kilku mieszkaniach, a w obecnym nie mam dla nich dobrego miejsca. xD Kochane są.
UsuńMiałam chrapkę na tę książkę, bo skusił mnie i opis i okładka, ale na razie sobie ją odpuszczę.
OdpowiedzUsuńZaciekawiła mnie ta książka i muszę ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńKocham Lovecrafta i ta książka mnie fascynuje, zwłaszcza, że stworzył ją rodzimy autor... jednak mankamenty, o których wspominasz trochę studzą moje zapędy. Pewnie w końcu sięgnę, ale nie na cito.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ewa z www.mybooksandpoetry.blogspot.com
Jakoś mnie do tej powieści nie ciągnie. Obawiam się, że by mi się nie spodobała :/
OdpowiedzUsuń