czwartek, 21 lutego 2019

Cienie Nowego Orleanu: Polska interpretacja mitologii Cthulhu


Trwa dwudziestolecie międzywojenne. Lata temu John R. Legrasse, mieszkający w Nowym Orleanie policjant, natrafił na dziwną sektę, dokonującą przerażających rzeczy. W trakcie pracy nad jedną ze spraw odkrywa, że ta prawdopodobnie wciąż istnieje. Detektyw robi wszystko, aby położyć kres tym okrutnym praktykom.

Tytuł: Cienie Nowego Orleanu
Autor: Maciej Lewandowski
Liczba stron: 480
Gatunek: kryminał
Wydanie: Uroboros, Warszawa 2019
Choć twórczości H. P. Lovecrafta nie znam jeszcze za dobrze to z czystym zumieniem mogę powiedzieć, że naprawdę lubię i cenię tego klasyka grozy. Zarówno jego świat, jak i klimat twórczości tego pana to coś, co bardzo mi odpowiada, szczególnie że ostatnio wręcz uwielbiam czytać o latach 20. i 30. Po „Cienie Nowego Orleanu” sięgnęłam więc bez wahania: w końcu to książka promowana jest jako pozycja, którą fani Lovecrafta muszą przeczytać. Nie będę jednak oszukiwać – po lekturze nie jestem w pełni zadowolona. Mimo że zaczęło się naprawdę dobrze.
Maciej Lewandowski nie był mi wcześniej znanym twórcą, ale temu akurat się nie dziwie: raczej nie jest pisarzem, którego znają wszyscy. Jednocześnie to autor, który pracując nad „Cieniami Nowego Oreanu” wykonał kawał dobrej roboty… tylko moim zdaniem nie wykorzystał najlepiej wiedzy, jaką zdobył, zbierając informacje do książki.
W tej powieści naprawdę widzę pasję twórcy do tematu. Zdziwiłam się nieco, gdy odkryłam, że „Cienie Nowego Orleanu” właściwie rozgrywają się w świecie Cthulhu, ale było to zdecydowanie pozytywne odczucie. Jednocześnie pierwsze strony powieści wypadały naprawdę dobrze: Lewandowski dobrze tworzył klimat mrocznej, ale kryminalnej historii osadzonej w latach 20. XX wieku. Lewandowski wyraźnie lubi tę tematykę i dobrze się w niej czuje.
Jak już wspominałam – to powieść, w której tworzenie włożono naprawdę wiele pracy. Autor nie tylko wie wiele o mitologii Cthulhu, ale musiał naprawdę dużo czytać o Nowym Orleanie. I mówię tu zarówno o jego historii, kwestiach kulturowych oraz rasowych, jak i konkretnych, prawdziwych opowieściach, które rozgrywały się w USA. Przynajmniej jedna z „kryminalnych historii” wspominanych przez bohaterów naprawdę miała miejsce, bo sama ostatnio o niej czytałam.
Problem „Cieni Nowego Orleanu” moim zdaniem polega jednak na nieumiejętnym wykorzystaniu zdobytych informacji. Lewndowski w narracji próbuje „upchnąć” to wszystko, wrzucając do tekstu ogrom makaronizmów oraz słów, które następnie często wyjaśnia poprzez przypisy. Jednocześnie zwykle używa konkretnych słów tylko raz, lub dwa, nigdy więcej do nich nie wraca, w związku z czym nie ma to jakiegoś szczególnego fabularnego sensu. Osobiście wolałabym, aby wybrał kilka określeń i trzymał się ich przez całą powieść: to z jednej strony pomogłoby jej nadać klimat, a z drugiej nie przytłaczało i nie psuło dynamiki książki.
Jednocześnie zauważyłam, że autor wręcz na siłę próbował wepchnąć do książki polski pierwiastek. Nie jest to może obiektywna wada, ale muszę przyznać, że bawiło mnie bezustanne podkreślanie, że jedna z postaci jest polskiego pochodzenia i bardzo lubi się z Amerykaninem, jakim jest Legrasse.
Sam główny bohater to postać, która szczególnie mnie nie urzekła, ale akurat to u mnie rzecz dość typowa, jeśli chodzi o kryminalne historie: wolę skupić się na samej zagadce  i tajemnicy, nie przywiązując wielkiej wagi do bohatera. W każdym razie osobiście nie widzę w jego przypadku powodu do krytyki kreacji.
„Cienie Nowego Orleanu” to po prostu książka z – moim zdaniem – brakami warsztatowymi, które trochę zepsuły mi zabawę w trakcie czytania. Niektóre sceny wypadały świetnie, ale po dobrym wstępie całokształt na dłuższą metę zaczął mnie męczyć. Niemniej, trzymam kciuki za Lewandowskiego, bo on w tym przypadku naprawdę wiedział, o czym pisze, tylko wydaje mi się, że za bardzo chciał właśnie ten fakt udowodnić.

* * *

Zwykła śmierć nie robiła na nim wrażenia. Dawno obłaskawił jej widmo. Na dnie wypełnionych deszczówką okopów widywał gorsze rzeczy. Mimo to skala bestialstwa wprawiła go w osłupienie. Co innego okrutna i zdehumanizowana wojna, a co innego sadystyczny mord. Ponownie spojrzał na oliwkową skórę, smukłe kształty i plątaninę ran. Przysiągłby, że dostrzega pajęczynę bólu oplątującą ciało.
Fragment „Cieni Nowego Orleanu” Macieja Lewandowskiego


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Uroboros!

6 komentarzy:

  1. Książka nie dla mnie, ale totalnie kocham tą figurkę smoka na pierwszym zdjęciu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam takich więcej (tylko większych), ale są porozrzucane po kilku mieszkaniach, a w obecnym nie mam dla nich dobrego miejsca. xD Kochane są.

      Usuń
  2. Miałam chrapkę na tę książkę, bo skusił mnie i opis i okładka, ale na razie sobie ją odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaciekawiła mnie ta książka i muszę ją przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham Lovecrafta i ta książka mnie fascynuje, zwłaszcza, że stworzył ją rodzimy autor... jednak mankamenty, o których wspominasz trochę studzą moje zapędy. Pewnie w końcu sięgnę, ale nie na cito.


    Pozdrawiam!
    Ewa z www.mybooksandpoetry.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakoś mnie do tej powieści nie ciągnie. Obawiam się, że by mi się nie spodobała :/

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony