poniedziałek, 25 lutego 2019

Przebudzenie Lewiatana: Poznaję oryginał serialu „The Expanse”



Ludzkość zasiedliła Układ Słoneczny. Statek Jima Holdena w trakcie jednego ze swoich kursów odbiera wołanie o pomoc. Mężczyzna, razem z trójką innych członków załogi wyrusza, aby sprawdzić co stało się ze statkiem Scopuli. Wkrótce później ich statek-matka zostaje unicestwiony. W tym samym czasie detektyw Miller pracujący w Pasie Asteroid dostaje zlecenie: ma odszukać i porwać Julie Mao, młodą i bogatą, lecz zbuntowaną dziewczynę, która według swojej rodziny może być w dużym niebezpieczeństwie.

Tytuł: Przebudzenie Lewiatana
Tytuł serii: Expanse
Numer tomu: 1
Autor: James S. A. Corey
Tłumaczenie: Marek Pawlec
Liczba stron: 544
Gatunek: space opera
Wydanie: Mag, Warszawa 2018
Gdy poznałam serial „The Expanse” początkowo nie byłam zachwycona, ale z czasem historia zaczęła nabierać rozpędu, a ja naprawdę zżyłam się z jej bohaterami. Dlatego właściwie gdy tylko dowiedziałam się, że Wydawnictwo Mag wznawia „Przebudzenie Lewiatana”, czyli pierwszy tom z cyklu na bazie którego powstała ekranizacja od razu miałam na niego wielką ochotę. Zwłaszcza, że nowe wydania mają naprawdę przepiękne okładki. Spotkania z twórczością dwóch panów ukrywających się pod pseudonimem James S. A. Corey uważam za udane, chociaż muszę dodać, że w przypadku tej konkretnej historii absolutnie nie potrafię być obiektywna i absolutnie nie potrafię oceniać tej powieści w zupełnym oderwaniu od serialu.
Dlaczego? Sprawa jest prosta – dwa pierwsze sezony „The Expanse” bardzo wiernie oddaje treść „Przebudzenia Lewiatana”. Zmiany w samej historii są naprawdę niewielkie (a przynajmniej ja większych nie zauważyłam, będąc już jakiś czas po obejrzeniu serialu), dzięki czemu po prostu nie mogę mieć do samej fabuły innego podejścia w przypadku oryginału, czy serialu. Tak, jak lubiłam adaptację, tak lubię oryginał – i już. „Przebudzenie Lewiatana” to utrzymana w dość poważnym tonie space opera, do której treści jestem naprawdę przywiązana.
Omawianie książki to jednak nie sama historia, ale też język, jakim posługuje się autor, czy w tym przypadku – autorzy. Muszę przyznać, że z tym po prostu nie miałam żadnych większych zgrzytów. Być może wynika to właśnie ze znajomości historii samej w sobie, ale w moim odczuciu duet pisarski Daniela Abrahama i Ty Franck’a pisze poprawnie i przejrzyście. Ich styl jest po prostu „w sam raz” – nie jest lekki w sposób infantylny, panowie nie boją się opisów, nie próbują być zabawni na siłę, ale jednocześnie dobrze wyważają akcję, kończą rozdziały w kulminacyjnych momentach i po prostu nie pozwalają na nudę. W „Przebudzeniu Lewiatana” bezustannie coś się dzieje, coś wybucha, ktoś kogoś goni.  Tempo tej historii naprawdę mi odpowiadało, choć – przypominam ponownie – może to częściowo wynikać ze znajomości wersji serialowej.
Warto dodać, że narracja „Przebudzenia Lewiatana” poprowadzona jest dwutorowo: autorzy oddają głos tylko Millerowi i Holdenowi z wyjątkiem prologu i epilogu historii. Ich rozdziały bezustannie przeplatają się, dynamizując historię.

A co z samymi bohaterami książki? Muszę przyznać, że w trakcie czytania miałam przed oczami bezustannie twarze serialowych aktorów, choć oczywiście – ich charaktery w drobny sposób się różnią. Miałam wrażenie, że serialowy Holden jest mniej konkretny i częściej wygląda jakby zaraz miał się rozpłakać (przez co wolę „oryginalnego”), a książkowy Miller to postać bardziej zniszczona przez życie. Relacja Amosa i Naomi w „Przebudzeniu Lewiatana” wydała mi się skromnej zarysowana, a Aleks… Aleks jest po prostu świetnym pilotem i elementem, który czasem potrafi rozładować napięcie. W jego przypadku chyba zauważyłam najmniej zmian.
Mam wrażenie, że ta space opera jest przy okazji tytułem, który nie wymusza czytania o olbrzymiej ilości technologii, raczej skupiając się na „przygodzie” i relacjach bohaterów. Dzięki temu „Przebudzenie Lewiatana” może okazać się książką dobrą także dla osób, które właśnie tego technicznego podejścia obawiają się z science-fiction. Jakby nie patrzeć już sam gatunek tej serii wymusza jej mocno rozrywkowy charakter, choć sam ton książki należy raczej do poważnych.
Dla mnie „Przebudzenie Lewiatana” było powtórką z rozrywki i cudownym powrotem do bohaterów, których naprawdę lubię. Cieszę się, że oryginał nie okazał się dla mnie smutnym zderzeniem z rzeczywistością i na pewno nie raz polecę ten tytuł osobom szukającym podobnej rozrywki.


* * *

Miller zamknął oczy. Jego skafander przypominał, że zostało mu tylko dwadzieścia minut tlenu.
– Nie możesz zabrać Finwala! Nie ma jej i nie ma, i nie ma!
– O szlag – rzucił Miller. – O Jezu.
Puścił wózek, zawracając w stronę rampy, światła i szerokich korytarzy stacji. Wszystko się trzęsło, sama stacja drżała jak ktoś na skraju hipotermii. Tylko, oczywiście, wcale tego nie robiła. Całe drżenie pochodziło od niego. To wszystko było w głosie Erosa. Było tam przez cały czas. Powinien był wiedzieć.
Może wiedział.
Fragment „Przebudzenie Lewiatana” Jamesa S. A. Corey’a



1 komentarz:

  1. Nie słyszałam ani o książce, ani o serialu, ale zwyczajnie lubię ten klimat i myślę, że jak trafi się okazja, to się skuszę :)

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony