sobota, 27 kwietnia 2019

Cena szczęścia: Powieść pozbawiona warstwy fabularnej?


Ruchliwa, kanadyjska ulica. Samantha August, pisarka fantastyki naukowej, zostaje porwana przez UFO. Gdy się budzi na pokładzie statku kosmicznego, dowiaduje się, że pozaziemska cywilizacja planuje wspomóc ziemski ekosystem, nawet jeśli będzie oznaczało to usunięcie rodzaju ludzkiego. Ona sama ma być zaś pośrednikiem między kosmicznymi siłami, a Ziemią.


Tytuł: Cena szczęścia
Autor: Steven Erikson
Tłumaczenie: Dariusz Kopociński
Liczba stron: 554
Gatunek: fantastyka naukowa
Wydanie: Zysk i S-ka, Poznań 2019

Co musi zawierać powieść, aby w jakikolwiek sposób zadziałała? Przede wszystkim – jakiś problem. Główny motyw przewodni, do którego rozwiązania będą dążyć bohaterowie. Może to być przeżycie w trudnych sytuacjach, może to być zdobycie miłości, uratowanie kogoś, realizacja jakichkolwiek pragnień. To jednak jest kluczem: powieść bez historii praktycznie nie istnieje. Steven Erikson w swojej „Cenie szczęścia” chyba jednak kompletnie o tym zapomniał… mimo że wcale nie jest początkującym pisarzyną, a osobą, która ma na swoim koncie już naprawdę wiele dzieł.
Początkowo byłam do tej powieści nastawiona naprawdę pozytywnie. Czytało się ją bardzo przyjemnie: styl Eriksona jest „akurat”. Wystarczająco ciężki, by nie być infantylnym, ale na tyle lekki, by dało się przez całość bez problemu przebrnąć. Ponadto same pierwsze sceny powieści wypadają naprawdę dobrze. Dostajemy całkiem ciekawie opisane porwanie Samanthy August, naszej głównej bohaterki, a następnie obserwujemy jej pierwszy kontakt ze sztuczną inteligencją, wykreowaną przez pozaziemską cywilizacje. Jej wymiana zdań z Adamem (bo tak się ta SI nazywa), jej spostrzeżenia i budująca się powoli relacja tych postaci zapowiadała naprawdę przyjemną lekturę.
Prędko jednak okazało się, że… „Cena szczęścia” nie oferuje absolutnie nic poza tę konkretną relacje, która z czasem i tak robi się coraz to nudniejsza, bo do niczego szczególnego nie prowadzi. Erikson w swojej powieści spróbował odwrócić tropy. Zamiast zrzucić na Ziemię groźnych, agresywnych kosmitów, zaprezentował pokojowo nastawione istoty, które chcą nam tylko pomóc. Naprawić ekosystem, zabrać głód i choroby, oduczyć nas agresji…
To niestety był tylko pozornie dobry pomysł. Ludzkość przedstawiona w „Cenie szczęścia” nie ma absolutnie żadnych szans w starciu z pozaziemskimi siłami. Poza tym nie ma też szczególnego interesu: co prawda wokół panuje chwilowy chaos, ale poza tym skoro nie ma głodu, nie ma zanieczyszczonej Ziemi, nie ma wojen… to właściwie nie trzeba absolutnie niczego zmieniać. Przez 550 stron powieści obserwujemy więc ciągniętą na siłę „dramę” tworzoną przez władców i możnych naszego świata, która jednak nie ma szczególnego punktu kulminacyjnego. Ponadto poza Samanthą nie dostajemy tu żadnego mocnego bohatera, skacząc pomiędzy innymi postaciami, których dialogi i dziania są właściwie zupełnie puste, gdy już zrozumiemy, do czego to wszystko dąży.
Śmiem więc twierdzić, że to odwrócenie tropów w „Cenie szczęścia” w żadnym razie nie wyszło. Erikson może miał ciekawy pomysł na opowiadanie, ale na pewno nie na aż tak długą powieść. Miał też dwójkę całkiem ciekawych bohaterów – bo Samantha i Adam naprawdę sympatycznie ze sobą współgrają – ale zmarnował ich potencjał, wrzucając ich do książki kompletnie pozbawionej treści.
Cóż jeszcze mogę dodać? Na pewno warto wspomnieć, że „Cena szczęścia” wydaje się też pomnikiem zbudowanym dla kanadyjskich pisarzy fantastyki naukowej. Erikson bezustannie wspomina o swoich kolegach po fachu, próbując fabularnie robić z nich speców od pozaziemskiej inteligencji i wręcz wychwalając swój lokalny fandom. Nie mam raczej nic przeciwko, choć jednocześnie… szkoda, że swoim przyjaciołom powierzył role w tak nijakiej powieści.
„Cena szczęścia” może zadziałałaby jako opowiadanie; jako powieść nie działa wcale, mimo że raczej nie jest w całości trudna do przyswojenia. Być może komuś, kto nie miał wcześniej styczności z takim odwracaniem tropów, ten koncept sam w sobie po prostu się spodoba. Być może stanie się wystarczającym powodem, aby tą książką się zainteresować i nawet ją polubić. Ja sama chyba mam już na swoim koncie za dużo fantastyki naukowej, aby się tą powieścią zachwycać. Mimo wszystko – taką zabawę motywami już widziałam i to w lepszym wykonaniu, więc podziękuję za taką powtórkę z rozrywki.

* * *

Nie lubimy słuchać przykrych rzeczy, zwłaszcza gdy dotyczą nas samych - to całkiem normalne i tu się z wami zgodzę. Przy czym powszechny wstyd to nie to samo co powszechna radość. Przede wszystkim przezywa się go w ciszy. Bez okrzyków, bez poczucia więzi. Bo wstyd jest czymś, z czym wracasz do domu. Żeby spędzić z nim noc w samotności o poważnie przyjrzeć się sobie w lustrze. Jest bruzdą na wodzie, która napełnia się oczyszczającym żalem. Obyśmy otworzyli oczy z nastaniem świtu mądrzejsi o nowe doświadczenie.
Fragment „Ceny szczęścia” Stevena Eriksona


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Zysk i Sk-a!



2 komentarze:

  1. Trochę szkoda, powieść mogłaby mieć potencjał. Może zabrakło pomysłów ale bardzo chciało się pisać :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałem niestety podobne spostrzeżenia - koncertowo zepsuty bardzo dobry pomysł. Książka wypchana watą, niestety

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony