Ruchliwa, kanadyjska ulica. Samantha
August, pisarka fantastyki naukowej, zostaje porwana przez UFO. Gdy się budzi
na pokładzie statku kosmicznego, dowiaduje się, że pozaziemska cywilizacja
planuje wspomóc ziemski ekosystem, nawet jeśli będzie oznaczało to usunięcie
rodzaju ludzkiego. Ona sama ma być zaś pośrednikiem między kosmicznymi siłami,
a Ziemią.
Tytuł: Cena
szczęścia
Autor: Steven
Erikson
Tłumaczenie: Dariusz
Kopociński
Liczba
stron: 554
Gatunek: fantastyka
naukowa
Wydanie: Zysk
i S-ka, Poznań 2019
|
Co
musi zawierać powieść, aby w jakikolwiek sposób zadziałała? Przede wszystkim –
jakiś problem. Główny motyw przewodni, do którego rozwiązania będą dążyć
bohaterowie. Może to być przeżycie w trudnych sytuacjach, może to być zdobycie
miłości, uratowanie kogoś, realizacja jakichkolwiek pragnień. To jednak jest
kluczem: powieść bez historii praktycznie nie istnieje. Steven Erikson w swojej
„Cenie szczęścia” chyba jednak kompletnie o tym zapomniał… mimo że wcale nie
jest początkującym pisarzyną, a osobą, która ma na swoim koncie już naprawdę
wiele dzieł.
Początkowo
byłam do tej powieści nastawiona naprawdę pozytywnie. Czytało się ją bardzo przyjemnie:
styl Eriksona jest „akurat”. Wystarczająco ciężki, by nie być infantylnym, ale
na tyle lekki, by dało się przez całość bez problemu przebrnąć. Ponadto same
pierwsze sceny powieści wypadają naprawdę dobrze. Dostajemy całkiem ciekawie opisane
porwanie Samanthy August, naszej głównej bohaterki, a następnie obserwujemy jej
pierwszy kontakt ze sztuczną inteligencją, wykreowaną przez pozaziemską cywilizacje.
Jej wymiana zdań z Adamem (bo tak się ta SI nazywa), jej spostrzeżenia i
budująca się powoli relacja tych postaci zapowiadała naprawdę przyjemną lekturę.
Prędko
jednak okazało się, że… „Cena szczęścia” nie oferuje absolutnie nic poza tę
konkretną relacje, która z czasem i tak robi się coraz to nudniejsza, bo do
niczego szczególnego nie prowadzi. Erikson w swojej powieści spróbował odwrócić
tropy. Zamiast zrzucić na Ziemię groźnych, agresywnych kosmitów, zaprezentował
pokojowo nastawione istoty, które chcą nam tylko pomóc. Naprawić ekosystem,
zabrać głód i choroby, oduczyć nas agresji…
To
niestety był tylko pozornie dobry pomysł. Ludzkość przedstawiona w „Cenie szczęścia”
nie ma absolutnie żadnych szans w starciu z pozaziemskimi siłami. Poza tym nie
ma też szczególnego interesu: co prawda wokół panuje chwilowy chaos, ale poza
tym skoro nie ma głodu, nie ma zanieczyszczonej Ziemi, nie ma wojen… to
właściwie nie trzeba absolutnie niczego zmieniać. Przez 550 stron powieści
obserwujemy więc ciągniętą na siłę „dramę” tworzoną przez władców i możnych
naszego świata, która jednak nie ma szczególnego punktu kulminacyjnego. Ponadto
poza Samanthą nie dostajemy tu żadnego mocnego bohatera, skacząc pomiędzy
innymi postaciami, których dialogi i dziania są właściwie zupełnie puste, gdy
już zrozumiemy, do czego to wszystko dąży.
Śmiem
więc twierdzić, że to odwrócenie tropów w „Cenie szczęścia” w żadnym razie nie
wyszło. Erikson może miał ciekawy pomysł na opowiadanie, ale na pewno nie na aż
tak długą powieść. Miał też dwójkę całkiem ciekawych bohaterów – bo Samantha i
Adam naprawdę sympatycznie ze sobą współgrają – ale zmarnował ich potencjał,
wrzucając ich do książki kompletnie pozbawionej treści.
Cóż
jeszcze mogę dodać? Na pewno warto wspomnieć, że „Cena szczęścia” wydaje się
też pomnikiem zbudowanym dla kanadyjskich pisarzy fantastyki naukowej. Erikson
bezustannie wspomina o swoich kolegach po fachu, próbując fabularnie robić z
nich speców od pozaziemskiej inteligencji i wręcz wychwalając swój lokalny
fandom. Nie mam raczej nic przeciwko, choć jednocześnie… szkoda, że swoim
przyjaciołom powierzył role w tak nijakiej powieści.
„Cena
szczęścia” może zadziałałaby jako opowiadanie; jako powieść nie działa wcale,
mimo że raczej nie jest w całości trudna do przyswojenia. Być może komuś, kto
nie miał wcześniej styczności z takim odwracaniem tropów, ten koncept sam w sobie
po prostu się spodoba. Być może stanie się wystarczającym powodem, aby tą
książką się zainteresować i nawet ją polubić. Ja sama chyba mam już na swoim
koncie za dużo fantastyki naukowej, aby się tą powieścią zachwycać. Mimo
wszystko – taką zabawę motywami już widziałam i to w lepszym wykonaniu, więc
podziękuję za taką powtórkę z rozrywki.
*
* *
Nie lubimy słuchać przykrych rzeczy,
zwłaszcza gdy dotyczą nas samych - to całkiem normalne i tu się z wami zgodzę.
Przy czym powszechny wstyd to nie to samo co powszechna radość. Przede
wszystkim przezywa się go w ciszy. Bez okrzyków, bez poczucia więzi. Bo wstyd
jest czymś, z czym wracasz do domu. Żeby spędzić z nim noc w samotności o
poważnie przyjrzeć się sobie w lustrze. Jest bruzdą na wodzie, która napełnia
się oczyszczającym żalem. Obyśmy otworzyli oczy z nastaniem świtu mądrzejsi o
nowe doświadczenie.
Fragment
„Ceny szczęścia” Stevena Eriksona
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Zysk i Sk-a!
Trochę szkoda, powieść mogłaby mieć potencjał. Może zabrakło pomysłów ale bardzo chciało się pisać :P
OdpowiedzUsuńMiałem niestety podobne spostrzeżenia - koncertowo zepsuty bardzo dobry pomysł. Książka wypchana watą, niestety
OdpowiedzUsuń