Matka Sophie (Amanda Seyfried) odeszła
rok temu. Młoda kobieta, aby uhonorować swoją rodzicielkę, postanawia otworzyć
hotel, o którym ta zawsze marzyła. Rozpoczyna więc wielkie przygotowania.
„Mamma Mia! Here We Go Again” (2018)
reż. Ol Parker
musical, komedia
|
Nigdy
nie byłam wielką fanką „Abby”, ale musical „Mamma Mia!” oglądałam przynajmniej
kilkukrotnie przy różnych okazjach. Mam do niego pewną słabość, choć trudno mi
obecnie oceniać go pod względem technicznym: po prostu za dobrze go znam, by to
zrobić. Sięgając po kontynuacje właściwie nie spodziewałam się niczego
nadzwyczajnego. Muszę też przyznać, że ostatecznie też nic takiego nie dostałam.
„Mamma Mia! Here We Go Again” to jednak sympatyczne i miłe dla oka dzieło.
Tak
jak i część poprzednia, tak i ta została stworzona tak, aby piosenki „Abby”
zamykały ten film we w miarę sensowną całość. „W miarę” jest tu słowo kluczem. „Mamma
Mia! Here We Go Again” przypomina swoją konstrukcją bardzo długi teledysk,
którego historie należy traktować z olbrzymim przymrużeniem oka.
Mamy
więc tu masę romansów (w końcu zespoły tak mają, że śpiewają o miłości!)
przeplatanych bardziej dramatycznymi scenkami. Należy jednak pamiętać, że „dramatyczne”
sceny w tej sytuacji na pewno nie byłyby „dramatycznymi” scenami w naszym
życiu. Naprawdę, chciałabym mieć takie problemy, jakie dręczą Sophie, gdy ta organizuje
całe to otwarcie hotelu! Te istotniejsze tematy wprawdzie gdzieś tu też się
pojawiają, ale raczej prędko spychane są na dalszy plan.
W
przeciwieństwie do części poprzedniej w tej odsłonie mamy dwa wątki fabularne.
Wiodący, ten z Sophią i jej problemami związanymi z otwarciem hotelu oraz drugi,
dotyczący jej matki. Twórcy opowiadają nam, jak młoda Donna (Lily James)
postanowiła wyruszyć w świat. Szczerze mówiąc, gdybym miała wybierać, wybrałabym
ten drugi, jednak nie oszukujmy się: obydwa nie należą do najbardziej
sensownych.
Jednak
nie o sens w tym filmie chodzi, a o dobrą zabawę przy hitach „Abby” i to…
wydaje mi się, że swobodnie można tu zrobić. Po prostu widać, że aktorom
sprawia radość sama gra aktorska, taniec i śpiew, w związku z czym jego
atmosfera ma szansę łatwo udzielić się także widzom.
Ponadto
na „Mamma Mię! Here…” po prostu dobrze się patrzy. Film ma mocno nasycone,
wakacyjne kolory, przez co zdjęcia mocno przyciągają wzrok. To wszystko
naprawdę pięknie wygląda w kadrze, szczególnie, że twórcy naprawdę mocno
zadbali o spójność kolorystyczną, ciepłe mury kontrastując z przyjemnym dla oka
błękitem.
Ten
film to świetne dzieło na dni, kiedy nie chcemy się szczególnie wysilać
umysłowo, woląc po prostu popatrzeć na coś radosnego i kolorowego; coś, co
poprawi nam nastrój. Jednocześnie myślę, że dobrze sprawdzi się na spotkanie ze
znajomymi, zwłaszcza, jeśli wszyscy lubicie „Abbę”. Ta produkcja ma szansę dostarczyć
wam dobrej, ale przy tym stosunkowo niewinnej rozrywki. Czy jednak „Mamma mia!
Here We Go Again” jest dobrym filmem sama w sobie? Raczej nie. Ale czy to jest
tak naprawdę istotne przy obrazie, który po prostu ma szansę sprawić komuś trochę
frajdy i radości?
Oglądałam ten film niedługo po premierze. Masz rację, to wesołe, kolorowe muzyczne widowisko, przyjemny film na gorsze dni, taki przy którym nie trzeba myśleć, a można sobie podśpiewywać znane piosenki. No i gra tam Colin Firth ;)
OdpowiedzUsuńNa pewno będę pamiętać o tym filmie, gdy pojawią się gorsze dni. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ;**
P.
www.zycie-wsrod-ksiazekk.blogspot.com
Też nigdy nie byłam fanką Abby, ich styl do mnie przemawia, ale pierwsza częśc filmu bardzo przyjemna. Za drugą jeszcze nie miałam okazji się zabrać :)
OdpowiedzUsuńDla mnie to dzieło - dzieło dobrej rozrywki :D
OdpowiedzUsuńFilm "Mamma mia" kojarzę (kto nie kojarzy? :P), ale, jak z większością znanych dzieł, nie jestem przekonana czy kiedykolwiek widziałam go do końca. Może kiedyś wezmę się za znane filmy i przy okazji zdecyduję się też na drugą część. :)
OdpowiedzUsuń