sobota, 6 kwietnia 2019

Obudź się i śnij. Tchorosty i inne wy-tchnienia: Dobra książka, tylko nie dla mnie


Zbiór opowiadań i powieść MacLeoda w jednym tomie. Te fantastyczne teksty to triumf ludzkiej wyobraźni, traktujące między innymi alternatywną historię naszego świata, opowiadające o przyszłości zamieszkanej przez prawie same kobiety oraz o znalezionej w lesie, bezdomnej dziewczynie.

Tytuł: Obudź się i śnij. Tchorosty i inne wy-tchnienia
Autor: Ian MacLeod
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Liczba stron: 688
Gatunek: fantastyka
Wydanie: Wydawnictwo Mag, Warszawa 2015
Trafianie na książki złe nie jest przyjemne. Nie jest to jednak najgorsza rzecz, jaka może przytrafić się czytelnikowi: w końcu i z takiej lektury można czerpać radość (określenie guilty pleasure istnieje nie bez powodu) albo naukę. Dużo gorsze jest trafianie na książki dobre… ale takie, których się absolutnie nie lubi.
Zacznijmy jednak najpierw od tego, czym jest „Obudź się i śnij. Tchorosty i inne wy-tchnienia”. To tak naprawdę dwa dzieła zamknięte w jednej książce. To pierwsze jest powieścią osadzoną w alternatywnej rzeczywistości (lata 40. XX wieku, Hollywood. Ludzkość odkrywa specyficzny rodzaj kina), a drugie to po prostu zbiór opowiadań. Mamy tu do czynienia przede wszystkim z fantastyką naukową, ale pojawiają się też treści fantasy, choć nie mamy tu klasycznej historii o magach, czarach i przygodach.
Sam wstęp do tych historii naprawdę mi się spodobał. MacLeod cudownie pisze o fantastyce i powodach jej powstania, dlatego początkowo poczułam, że to naprawdę ciekawy człowiek, którego teksty chce poznać. Problem polegał na tym, że po prostu coś mi w jego opowieściach „nie siadło”. Może to przez to, że mimo wszystko moje serce należy bardziej do fantasy niż fantastyki naukowej?
MacLeod naprawdę pisze jasno. Jego język nie należy do tych najlżejszych, ale jednocześnie jest klarowny, „codzienny” i wydaje mi się, że czytelnikom nieco bardziej obytym nie powinien sprawiać najmniejszej trudności. Na dodatek wszystkie jego treści traktują fantastykę jako wymówkę do opowiedzenia historii postaci z krwi i kości. Autor skupia się na emocjach i uczuciach swoich postaci, opowiadając historie, które w gruncie rzeczy mogłyby się zdarzyć i nam, gdybyśmy tylko usunęli elementy nadprzyrodzone. Zwykle naprawdę lubię takie podejście twórców, ale… niestety, nie w tym przypadku.
Osobiście prędko poczułam się przez całą tę książkę niezwykle znudzona. Mimo że niby czytało mi się ją całkiem przyjemnie, gdy już ją otwarłam, to musiałam się zmuszać, by do niej wracać ponownie. A że z reguły czytam często, ale krótko (bo trudno mi się skupić) to automatycznie tydzień czytania przeciągnął się w dwa tygodnie… trzy… aż poczułam się zmęczona samym faktem, że cały czas jestem w trakcie tej samej książki. Zwykle tego typu tytułu połykam w weekend, albo maksymalnie „tydzień roboczy”.
MacLeod przedstawia nam naprawdę ciekawe wizje. „Tchorost” pokazuje nam świat pozbawiony mężczyzn z bohaterką, która uczy się, kim takowy jest. „Południowa sadzawka” to chyba jedyne opowiadanie, które naprawdę mnie wciągnęło: to delikatna historia muzyka, który przygarnia pod swój dach zagubioną, bezdomną, ale dziką dziewczynę. „Obudź się i śnij” jest zaś ciekawą wizją świata i przy okazji naprawdę niezłym kryminałem. Niestety, ja po prostu tej książki nie potrafię lubić.
Nie żałuję spotkania z MacLeodem, ale jednocześnie… naprawdę mam dosyć tej książki dosyć. Chciałabym, by było inaczej: to naprawdę dobre dzieło pod kątem technicznym. Ale po prostu najwyraźniej nie jest to ani książka, ani twórca dla mnie.

* * *

Skoro wszystkie opowieści są ciekawym kłamstwem i gdyby spróbować ustalić jedną, ogólną zasadę dla całego gatunku historii fantastycznych, mogłaby ona brzmieć: Jeżeli próbujesz kłamać, rób to na wielką skalę. Dlaczego osadzać wydarzenia we własnej wersji istniejącego miasta, skoro można wymyślić całe nowe miasto? A kiedy już zaczyna się sobie to nowe miasto wyobrażać, wydaje się niemal brakiem wyobraźni autora, jeżeli ograniczy się tylko do zwykłej architektury, tradycyjnych nazw ulic, tradycji i sklepowych witryn. Szkoda byłoby się tak zamykać. I gdy raz pójdzie się tą drogą, zawsze – jak sądzę – istnieje pragnienie, by posunąć się nieco dalej. Być może potrzeba owa rodzi się z czegoś tak pospolitego jak naturalna, ludzka tendencja do przesady.
Fragment „Obudź się i śnij. Tchorosty i inne wy-tchnienia” Iana MacLeoda


3 komentarze:

  1. Prędzej wypożyczę niż kupię. Czytałam Pieśń czasu i Podróże również tego autora (taka sama koncepcja wydania - jedna "powieść" i kilka krótszych tekstów) i np. Południowa sadzawka o któej wspominasz ma bardzo podobną koncepcję (a przynajmniej jej elementy) do Pieśni czasu. I w sumie chciałabym jeszcze sięgnąć po coś tego autora, co mi wykrystalizuje stosunek do jego twórczości. Rozważam też Czerwony śnieg w tej roli ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rewelacyjna książka, twórczość McLeoda ze mną akurat współgra doskonale :)

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam jedną książkę Leoda, ale nie miałam okazji się z nią zapoznać, więc nie wiem. Ale po tą bym nie sięgnęła - ani okładka ani tytuł nie krzyczą do mnie: weź mnie...

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony