Zbiór opowiadań i powieść MacLeoda w
jednym tomie. Te fantastyczne teksty to triumf ludzkiej wyobraźni, traktujące
między innymi alternatywną historię naszego świata, opowiadające o przyszłości zamieszkanej
przez prawie same kobiety oraz o znalezionej w lesie, bezdomnej dziewczynie.
Tytuł: Obudź
się i śnij. Tchorosty i inne wy-tchnienia
Autor: Ian
MacLeod
Tłumaczenie: Grzegorz
Komerski
Liczba
stron: 688
Gatunek: fantastyka
Wydanie: Wydawnictwo
Mag, Warszawa 2015
|
Trafianie
na książki złe nie jest przyjemne. Nie jest to jednak najgorsza rzecz, jaka
może przytrafić się czytelnikowi: w końcu i z takiej lektury można czerpać
radość (określenie guilty pleasure istnieje nie bez powodu) albo naukę. Dużo
gorsze jest trafianie na książki dobre… ale takie, których się absolutnie nie
lubi.
Zacznijmy
jednak najpierw od tego, czym jest „Obudź się i śnij. Tchorosty i inne
wy-tchnienia”. To tak naprawdę dwa dzieła zamknięte w jednej książce. To
pierwsze jest powieścią osadzoną w alternatywnej rzeczywistości (lata 40. XX
wieku, Hollywood. Ludzkość odkrywa specyficzny rodzaj kina), a drugie to po
prostu zbiór opowiadań. Mamy tu do czynienia przede wszystkim z fantastyką
naukową, ale pojawiają się też treści fantasy, choć nie mamy tu klasycznej
historii o magach, czarach i przygodach.
Sam
wstęp do tych historii naprawdę mi się spodobał. MacLeod cudownie pisze o
fantastyce i powodach jej powstania, dlatego początkowo poczułam, że to
naprawdę ciekawy człowiek, którego teksty chce poznać. Problem polegał na tym,
że po prostu coś mi w jego opowieściach „nie siadło”. Może to przez to, że mimo
wszystko moje serce należy bardziej do fantasy niż fantastyki naukowej?
MacLeod
naprawdę pisze jasno. Jego język nie należy do tych najlżejszych, ale
jednocześnie jest klarowny, „codzienny” i wydaje mi się, że czytelnikom nieco
bardziej obytym nie powinien sprawiać najmniejszej trudności. Na dodatek
wszystkie jego treści traktują fantastykę jako wymówkę do opowiedzenia historii
postaci z krwi i kości. Autor skupia się na emocjach i uczuciach swoich
postaci, opowiadając historie, które w gruncie rzeczy mogłyby się zdarzyć i
nam, gdybyśmy tylko usunęli elementy nadprzyrodzone. Zwykle naprawdę lubię
takie podejście twórców, ale… niestety, nie w tym przypadku.
Osobiście
prędko poczułam się przez całą tę książkę niezwykle znudzona. Mimo że niby
czytało mi się ją całkiem przyjemnie, gdy już ją otwarłam, to musiałam się
zmuszać, by do niej wracać ponownie. A że z reguły czytam często, ale krótko
(bo trudno mi się skupić) to automatycznie tydzień czytania przeciągnął się w
dwa tygodnie… trzy… aż poczułam się zmęczona samym faktem, że cały czas jestem
w trakcie tej samej książki. Zwykle tego typu tytułu połykam w weekend, albo
maksymalnie „tydzień roboczy”.
MacLeod
przedstawia nam naprawdę ciekawe wizje. „Tchorost” pokazuje nam świat pozbawiony
mężczyzn z bohaterką, która uczy się, kim takowy jest. „Południowa sadzawka” to
chyba jedyne opowiadanie, które naprawdę mnie wciągnęło: to delikatna historia
muzyka, który przygarnia pod swój dach zagubioną, bezdomną, ale dziką dziewczynę.
„Obudź się i śnij” jest zaś ciekawą wizją świata i przy okazji naprawdę niezłym
kryminałem. Niestety, ja po prostu tej książki nie potrafię lubić.
Nie
żałuję spotkania z MacLeodem, ale jednocześnie… naprawdę mam dosyć tej książki
dosyć. Chciałabym, by było inaczej: to naprawdę dobre dzieło pod kątem
technicznym. Ale po prostu najwyraźniej nie jest to ani książka, ani twórca dla
mnie.
*
* *
Skoro
wszystkie opowieści są ciekawym kłamstwem i gdyby spróbować ustalić jedną,
ogólną zasadę dla całego gatunku historii fantastycznych, mogłaby ona brzmieć:
Jeżeli próbujesz kłamać, rób to na wielką skalę. Dlaczego osadzać wydarzenia we
własnej wersji istniejącego miasta, skoro można wymyślić całe nowe miasto? A
kiedy już zaczyna się sobie to nowe miasto wyobrażać, wydaje się niemal brakiem
wyobraźni autora, jeżeli ograniczy się tylko do zwykłej architektury,
tradycyjnych nazw ulic, tradycji i sklepowych witryn. Szkoda byłoby się tak
zamykać. I gdy raz pójdzie się tą drogą, zawsze – jak sądzę – istnieje
pragnienie, by posunąć się nieco dalej. Być może potrzeba owa rodzi się z
czegoś tak pospolitego jak naturalna, ludzka tendencja do przesady.
Fragment
„Obudź się i śnij. Tchorosty i inne wy-tchnienia” Iana MacLeoda
Prędzej wypożyczę niż kupię. Czytałam Pieśń czasu i Podróże również tego autora (taka sama koncepcja wydania - jedna "powieść" i kilka krótszych tekstów) i np. Południowa sadzawka o któej wspominasz ma bardzo podobną koncepcję (a przynajmniej jej elementy) do Pieśni czasu. I w sumie chciałabym jeszcze sięgnąć po coś tego autora, co mi wykrystalizuje stosunek do jego twórczości. Rozważam też Czerwony śnieg w tej roli ;)
OdpowiedzUsuńRewelacyjna książka, twórczość McLeoda ze mną akurat współgra doskonale :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Mam jedną książkę Leoda, ale nie miałam okazji się z nią zapoznać, więc nie wiem. Ale po tą bym nie sięgnęła - ani okładka ani tytuł nie krzyczą do mnie: weź mnie...
OdpowiedzUsuń