Myślałam,
aby zrobić na temat tych dzieł odrębny tekst. Naprawdę miałam taki zamiar, gdy
zabierałam się za czytanie książki. W trakcie jednak uznałam, że… to nie ma
najmniejszego sensu. Ale dlaczego – do tego przejdziemy zaraz. Najpierw może
kilka słów o fabule omawianej dziś historii, czyli „Trzech kroków od siebie”. W
wersji filmowej i książkowej.
Od podstaw
„Trzy
kroki od siebie” opowiada o cierpiącej na mukowiscydozę Stelli. Dziewczyna ma
siedemnaście lat. Jest bardzo dokładna i inteligentna: samodzielnie stworzyła aplikację,
która przypomina chorym o braniu leków. Ponadto prowadzi także kanał na Youtube,
gdzie opowiada o swojej przypadłości. Gdy trafia do szpitala z powodu infekcji,
poznaje w nim Willa: zbuntowanego chłopaka, który przypadkiem złapał groźnego
wirusa, będącym właściwie wyrokiem śmierci dla chorych na muko osób. Stella nie
może znieść tego, jak zachowuje się chłopak i próbuje przekonać go do zwracania
większej uwagi na swoją terapię.
Mamy
więc właściwie wszystko, co może „chwycić” za serce nastolatków. Zakazaną miłość.
Chorobę, która na ekranie bądź w literaturze potrafi być pociągająca. Postacie,
które faktycznie mają jakieś zainteresowania i pasje; te są nakreślone bardzo
wyraźnie, zarówno w książce, jak i w filmie. Jednocześnie w tych dwóch dziełach
naprawdę widać, że twórcom zależało na przedstawieniu nie tylko samej historii
Stelli i Willa, ale też charakteru mukowiscydozy. Wyjaśnienia, czym ta choroba
jest i na czym polega. To całkiem sprytny sposób na szerzenie edukacji wśród
młodych ludzi i naprawdę nie mam nic przeciwko samemu zamysłowi „Trzech kroków
od siebie”.
Najpierw film, potem książka
„Trzy kroki od siebie” (2019) ang. Five Feet Apart reż. Justin Baldoni dramat, romans |
Swoją
przygodę z tymi dwoma dziełami zaczęłam od filmu właśnie. To on z resztą z tej
dwójki jest oryginałem: książka jest jego nowelizacją. W każdym razie – sam
seans był dla mnie po prostu całkiem przyjemny. W żadnym razie nie odkrywczy (fabuła
„Trzech kroków… nie jest niczym nowym w świcie nastoletnich romansów), ale
przyjemny.
Miło
było zobaczyć na ekranie Cole Sprouse’a w roli Willa, czy Moisesa Ariasa grającego
Poe, których znam z ekranu od lat, głównie z Disney Channel. Ponadto aktorka
grająca Stellę, Haley Lu Richardson, wydała mi się dość autentyczna, a relacja
głównych bohaterów wypadała całkiem uroczo. Jasne, „Trzy kroki od siebie” są
przerysowane. Przedstawiony szpital wygląda bardziej jak hotel, a w okolicy
finału cała opowieść wyrasta do wręcz nierealnych, epickich momentów. Niemniej,
to film kierowany do nastolatków. On właściwie „musi” mieć takie elementy,
szczególnie jeśli ma się sprzedać i trafić do szerokiej publiki. Z resztą to
się chyba udało. Przy budżecie rzędu siedmiu milionów dolarów, obraz zarobił
prawie dziewięćdziesiąt.
Nie
miałam zamiaru narzekać na ten film. Rzadko się zdarza, bym nie marudziła na
nastoletni romans, ale tym razem… po prostu nie chciałam tego robić. Przekaz całości
jest całkiem mądry, ogląda to się całkiem miło, dla młodzieży (i starszych
lubiących młodzieżową twórczość) jest jak znalazł jako seans na wolny wieczór.
A potem zaczęłam trochę grzebać.
Historia na faktach
Pierwsza
rzecz, a właściwie osoba na jaką wpadłam jest Clarie Wineland. Youtuberka, która
zmarła w 2018 roku. Śliczna, inteligentna i naprawdę charyzmatyczna dziewczyna,
która odeszła z tego świata… zgadnijcie sami na co. Oczywiście, że na mukowiscydozę.
Film
powstawał już w 2017 roku w związku z czym Clarie wtedy na naszym świecie
jeszcze była z moich informacji wynika, że nie tylko wiedziała, że taki film jak „Trzy kroki od
siebie” powstaje. Nawet współpracowała przy tworzeniu go. Tyle, że jeśli obejrzy
się fragmenty „nagrań” vloga Stelli oraz przejrzy się kanał Clarie okaże się,
że… główna bohaterka filmu mówi w słowo w słowo to, co ta prawdziwa dziewczyna. Nawet jej energia, sposób poruszania się, zachowanie ma w sobie wiele
podobieństw. Tak, jakby aktorka właściwie udawała Wineland.
Z
jednej strony nie jest to coś złego, szczególnie, że Clarie wiedziała o
całym projekcie. Z drugiej… naprawdę chciałam pochwalić aktorstwo Richardson. Tyle tylko, że jeśli Haley Lu właściwie „małpowała”
zachowanie prawdziwej osoby to chyba nie zasługuje na aż takie „ochy” i „achy”.
Dużo łatwiej jest skopiować cudze zachowanie niż wykreować swoją własną postać.
Dlatego moje pozytywne emocje względem tej aktorki trochę opadły.
Nowelizacja to chyba zły pomysł
Następnie
postanowiłam sięgnąć po książkę. Nie była długa, jest o niej całkiem głośno,
więc pomyślałam… czemu nie? To lektura, którą można połknąć w jeden wieczór,
więc po prostu ją otwarłam. I wiecie co znalazłam? Scenariusz „Trzech kroków od
siebie”, niemal bez dodanych scen.
Tytuł: Trzy
kroki od siebie
Autor: Rachael
Lippincott
Tłumaczenie: Maciej
Potulny
Liczba
stron: 336
Gatunek: dramat,
romans
Wydanie: Media
Rodzina, Warszawa 2019
|
Teraz
muszę powtórzyć coś, co właściwie powtarzam od lat: nie ma absolutnie żadnego
sensu, by adaptacja była identyczna jak oryginał. Po co się powtarzać, po co
opowiadać drugi raz dokładnie tę samą historię? Film, książka, gra, cokolwiek –
ma być przede wszystkim dobrą całością samą w sobie. Jeśli spełnia oczekiwania
fanów – cudownie. Jeśli nie, bo jest złym filmem/grą/książką/czymkolwiek – gorzej.
Jeśli nie, bo jest złą adaptacją, a świetnym filmem/grą/… – naprawdę, fani, wybaczcie,
ale mam Was gdzieś.
A
książka „Trzy kroki od siebie” jest po prostu cholernie pustą nowelizacją,
napisaną chyba głównie przez względy finansowe. Ewentualnie po to, by szerzyć
wiedzę o chorobie, ale… skoro twórcy mieli tak duże serducho do mówienia o tym
w filmie, czemu przy książce poszli na aż tak dużą łatwiznę?
Nie
chodzi o to, że to kompletnie zła książka, grafomania, coś, czego nie da się
czytać. Absolutnie nie. „Trzy kroki od siebie” w wersji książkowej to bardzo
lekka powieść, która na pewno spodoba się (i już spodobała) sporej grupie osób.
Tyle tylko, że dla mnie osobiście jej istnienie nie ma żadnego sensu. Film by
wystarczył, naprawdę.
Nie
tylko niemal nie dodaje scen do „filmu”, ale również nie zachwyca językiem. Ten
jest tak prosty, jak to tylko możliwe, byleby tylko trafić do szerokiego grona
odbiorców. Postacie zaczynają się wydawać nieco odrealnione. W ekranizacji to
aktor dźwiga sporą część charakteru bohatera, w książce robią to tylko słowa. W
związku z tym pasje głównych postaci niby istnieją – ale jakoś ich nie czuć. To
samo dotyczy chemii między postaciami. Czytając, widziałam sceny z filmu. Widziałam
uśmiech Sprouse’a, widziałam emocje Richardson…
ale nie widziałam tych postaci jako postaci. No wiecie, w trakcie
lektury zwykle tworzy się w głowie twoja-własna-osobista-wizja-bohaterów. Tyle,
że nie w tym przypadku. Ta książka to nieco rozpisany scenariusz, którego role
przynależą do konkretnych aktorów, a chemia wynika z zachowania osób grających bohaterów.
Nie zaś z samych, pustych dialogów, które serwuje nam nowelizacja.
Po
prostu czuje, że straciłam czas. Nabrałam się na sztuczkę marketingową, tylko
po to, by znów poznać dokładnie tę samą historię, tylko w wersji gorszej i
okrojonej, pozbawionej obrazu, dzięki któremu „Trzy kroki od siebie” nawet
działały jako romans/dramat dla młodzieży.
Jeśli
więc interesuje Was ta historia i chcecie ją poznać, ale nie macie czasu na dwa
z tych dzieł, bierzcie się za oryginał. Za film. Podejrzewam, że Ci z Was,
którzy lubią czytać i którym to dzieło się spodoba, sami z siebie sięgną za
książkę, ale… po prostu lojalnie uprzedzam, jak ona wygląda. Jest spora szansa,
że po prostu zmarnujecie kilka godzin na poznawanie dokładnie tego samego, zamiast
poznawać coś bardziej kreatywnego.
Film był piękny, płakałam strasznie :)) Ale ja mam niesamowitą słabośc do tego typu historii. Co do książki - dziękuję za twoją opinię, nie mam zamiaru jej czytać :D
OdpowiedzUsuńMam w planach zapoznać się z tą historią i zastanawiałam się właśnie, od czego powinnam zacząć - książki czy filmu? Tym bardziej, że zazwyczaj, gdy przeczytam książkę, nie umiem od razu sięgnąć po film i na odwrót. Ułatwiłaś mi decyzję, więc pewnie obejrzę film, a książkę raczej odpuszczę.
OdpowiedzUsuńKurcze, a ja właśnie myślałam, że książka okaże się naprawdę dobra. Filmu jeszcze nie oglądałam, ale mam zamiar to nadrobić, a co do książki to uważam, że dam jej szansę.
OdpowiedzUsuńMożesz próbować. :) Ale jak by co to ostrzegałam. :P
UsuńJa przeczytałam i książkę i obejrzałam film i radzę zrobić to samo ponieważ ta historia jest tak piękna że chce się czytać ją i oglądać cały czas :)
UsuńHuh, w takim razie nie ma co sięgać po książkę :/ Film oglądałam, bardzo mi się podobał i wylałam trochę łez.
OdpowiedzUsuńwww.whothatgirl.pl
Oglądałam ten film nie jednokrotnie, za każdym razem jest to lawina łez. Uwielbiam wręcz film a aktorka którą zagrała postać Stelli jest naprawde świetna. Polecam do obejrzenia ❤ daje tez dużo do myślenia.
OdpowiedzUsuńNie da się ukryć, aktorka jest cudowna. <3
Usuń