Wiktoriański
Londyn. Clovis LaFay, nekromanta ze znamienitego rodu, na prośbę przyjaciela,
Johna, dołącza do Scotland Yardu jako specjalista do spraw osób umarłych.
Mężczyźni zaczynają wspólnie pracować nad zagadkami. W tym samym czasie Clovis
odkrywa, że siostra Johna, Alicja, ma niewątpliwy potencjał magiczny. Jako, że
oficjalne nauczanie magii jest niedostępne dla kobiet, LaFay zaczyna pełnić
rolę jej mentora.
Tytuł: Clovis
LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu
Autor: Anna
Lange
Liczba
stron: 448
Gatunek: fantasy,
alternatywna historia
Wydanie: SQN,
Kraków 2016
|
Dobrze
pamiętam, że gdy „Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu” zostały wydane,
podchodziłam do tej książki jak pies do jerze. Eee, to brzmi jak kolejna
młodzieżówka z dzieciakiem w roli głównej – myślałam sobie. I choć kusiło mnie,
by kiedyś książkę sprawdzić, ta myśl sprawiła, że wiecznie było mi szkoda na
nią czasu i finansów. Aż w końcu trafiła w moje ręce. I wiecie co? Jeśli
czytaliście to wiecie. Troszeczkę się pomyliłam.
„Clovis
LaFay…” to może i debiut, ale na pewno nie jest książką typowo młodzieżową, ani
też niekompetentną i głupią. Przeciwnie wręcz. O tak porządną pierwszą książkę
naprawdę trudno. Bo choć może ideałem nie jest, to jako rozrywkowe fantasy
sprawdza się znakomicie.
Przede
wszystkim dostajemy od autorki grupę naprawdę sympatycznych bohaterów. Clovis
to pozornie bogaty dzieciak, ale mimo wszystko swoje o życiu wie. Potrafi być
leniwy, ale gdy się na czymś zna to jest kompetentnym specjalistą. To dobra
dusza, może trochę naiwna, którą chciałoby się mieć w roli własnego
przyjaciela. John jest w pewnym sensie jego przeciwieństwem. Twardo stoi na
własnych nogach, jest konkretniejszy i zdecydowanie mniej rozmarzony, ale ma
swoją moralność i dobre serce. Alicja to zaś dość typowa postać wyrastająca
poza swoją epokę. Ambitna dziewczyna, która nie do końca potrafi zrozumieć,
dlaczego sam fakt bycia kobietą sprawia, że nie może tego czy tamtego. Niemniej,
nie zostało to podane w przesadny sposób. Alicja nie jest typem kompletniej
buntowniczki; raczej po prostu nie waha się korzystać z okazji, jeśli życie jej
takową daje.
Bohaterowie
potrafią więc naprawdę zauroczyć. Zauroczyć też może sam świat. Zwykle magiczny
i steampunkowy, a’la wiktoriański Londyn kojarzy mi się z kiczem, ale nie w tym
przypadku. Być może Lange nie ma rozmachu Tolkiena, ale sensownie ustanawia
zasady i wpasowuje magię w nasze realia, zmieniając je odrobinę. Ale też nie do
przesady: „Clovi LaFay…” jest dalej powieścią osadzoną w naszym świecie. To
urban fantasy, jedynie przeniesione do wiktoriańskich czasów. Nie oszukujmy się
– to ma swój unikatowy klimat.
Językowo
Lange też jest całkiem niezła. Nie ma w jej stylu infantylności. Ma adekwatny
ciężar, ale nie przytłacza. Może nie należy do nadmiernie poetyckich, ale
jednocześnie zachowuje klimat bardziej historycznej ery. Nie oszukujmy się,
gdyby pod kątem językowym ta książka była po prostu zła – nie czytałoby mi się
jej tak dobrze.
Mimo
tego tu zaczynają się już drobne schody. Bo jeśli miałabym się do czegoś w tej
powieści przyczepić to między innymi do doboru scen przez autorkę. Lange w
wielu momentach sięga po ogólne opisy sytuacji, zamiast skupić się na dialogu i
opisywaniu detalicznych relacji między postaciami. Przez to chwilami odnosiłam
wrażenie, jakby albo chciała się pośpieszyć albo czuł się niekomfortowo w
opisywaniu zbliżeń między postaciami. Nie chodzi mi tu, broń Boże, o intensywne
sceny romantyczne. Jedynie czasem przyjaźnie, jakie zawiązują się między
bohaterami, nie wybrzmiewają tak mocno. Rozumiem, że łatwiej jest czasem
napisać, że postacie wspólnie spędziły popołudnie, ale to jednak pozostawia
pewien niedosyt. Szczególnie, że postacie wykreowane przez autorkę są bardzo
sympatyczne i po prostu aż chciałoby się spędzić z nimi kilka nieco bardziej
intymnych chwil.
Drugą
kwestią, która – mam wrażenie – w tej powieści kuleje jest sama fabuła. To nie
tak, że jej nie ma, bo jak najbardziej jest. Ale samo zawiązanie akcji i to, o
co w gruncie rzeczy chodzi nadchodzi dosyć późno i jednocześnie sprawia
chwilami wrażenie zbyt dużego zbiegu przypadków. Nie razi to szczególnie, bo
Lange jest całkiem kompetentna, ale po prostu muszę zwrócić na to uwagę.
Wracając
jeszcze na chwilę do późnego zawiązania akcji dodam tylko, że w związku z tym
„Clovis LaFay…” początkowo sprawia wrażenie bardzo niezdecydowanej powieści.
Czy chce być kryminałem, czy może jednak historią przyjaźni? Oczywiście nic nie
stoi na przeszkodzie, by było i jednym, i drugim, ale najzwyczajniej w świecie
odniosłam wrażanie, że autorce zabrakło warsztatu, by zupełnie płynnie
wprowadzić nas i w świat, i relacje między bohaterami, i intrygę.
Niemniej,
te wszystkie problemy są naprawdę drobne w stosunku do tego, jak przyjemną
powieść dostajemy jako produkt końcowy. „Clovis LaFay. Magiczne akta Scotlnd
Yardu” to naprawdę niezwykle przyjemna, rozrywkowa fantastyka, w której widać i
serducho do tworzonych treści, i dokładność w kreacji całości. Choć kilka lat
minęło już od jej wydania, mam szczerą nadzieję, że autorka pracuje nad kolejną
powieścią, bo chętnie sprawdziłabym, czy w kolejnej książce załata te drobne
minusy i przedstawi coś jeszcze lepszego.
*
* *
(...)
Jacob Snaith miał strasznego pecha. Przyjechać na białym koniu w celu ratowania
księżniczki przed smokiem i najpierw natrafić na przebywającego u niej w
gościnie złego czarnoksiężnika, a potem zostać razem ze smokiem wyrzuconym
przez nią z zamku...
Fragment „Clovisa LaFay. Magicznych
Akt Scotland Yardu” Anny Lange
Okładka tej ksiażki jest świetna!
OdpowiedzUsuńZdecydowanie! I ładna, i adekwatna do treści!
UsuńBardzo mi ta książka podeszła, jest może prosta, ale przy tym niezwykle urocza. Też mam nadzieję, że będzie jakaś kontynuacja.
OdpowiedzUsuńPoczekamy, zobaczymy. Autorka raczej nie żyje z pisania (chyba że wydaje pod innymi pseudonimami), a w takiej sytuacji czasem trudno przysiąść i pisać. :C
UsuńWspaniała recenzja, bardzo zachęcająca do poznania książki bliżej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło ♡
Powiem ci, że gdy czytałam tę powieść te 4 lata temu, byłam nią zachwycona. W tym momencie niczego nie pamiętam poza Clovisem, bo była to tak fajnie skonstruowana postać :D Natomiast fajnie by było coś usłyszeć może o jakiejś kontynuacji? Chętnie bym jeszcze pobyła z Clovisem :D
OdpowiedzUsuń4 lata to nie mało, a to jednak literatura rozrywkowa - taka nie zapada w pamięć na wieki, jeśli nas czymś wybitnie mocno nie chwyci, także się nie dziwię. Ja na ten moment chętnie porównałabym sobie warsztat Lange - ten "współczesny", i ten sprzed tych kilku lat. Ciekawi mnie, czy ona "po prostu tak pisze", czy moje wrażenie odnośnie tego, że bała się chwilami przesadzić z romansem są prawidłowe.
UsuńOch, ja też mam wielką nadzieję, że doczekamy się kontynuacji. :)
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś. Chociaż nie widziałam, by SQN pisało cokolwiek o kolejnej części.
UsuńNie pisało i z tego co wiem, na razie się nie zanosi. Nadzieję jednak mieć trzeba. ;) :P
UsuńTrochę szkoda, bo brakuje mi urban fantasy na polskim rynku. Mamy niby paru autorów, ale jednak ilość jest mocno ograniczona, a nikt nie tworzy chyba czegoś w tym stylu.
Usuń