Kwarantanna
trwa w najlepsze. Ja chwilowo „utknęłam” w domu rodzinnym, z tylko kilkoma książkami
w zanadrzu. To znaczy – mam tu swoje zbiory, ale wzięłam ze sobą zaledwie kilka
pozycji do przeczytania. W związku z tym musiałam poczynić małe zakupy, by mieć
co robić w razie czego.
Więc…
cóż, poczyniłam największe z zakupów książkowych od dawna. W moje ręce trafiło
w sumie jedenaście książek, z czego jednej na zdjęciu nie ma, bo po prostu przyszła
dzień później. Siedem z nich to rzeczy używane, w większości w całkiem niezłym
stanie, z jednym wyjątkiem. Pozostałe cztery to nowe książki, bo cóż, kolekcje
trzeba zbierać!
Co do mnie przyszło?
· „Co
to jest fantastyka naukowa”, Julij Kagarlicki – używana pozycja z lat 80.
Ponieważ piszę pracę magisterską na fantastyczny temat, może mi się przydać
jako obiekt badawczy.
· „Opowieść
piasków” tomy 1-2, Krzysztof Piskorski – dwa używane, pobliblioteczne tomy, bo w
księgarniach ich już praktycznie nie ma. Od dawna chciałam się zapoznać z
kolejnymi książki Piskorskiego, a że pisać na razie nie będzie to mam zamiar
poznać jego starszą twórczość.
· „List
Pożegnalny” i „Feniks”, Janusz A. Zajdel – pierwsze wydania z lat 80. takiego autora
po prostu mają dla mnie wartość sentymentalną. A że na razie znam tylko jego
powieści to i z opowiadaniami chętnie się zapoznam.
· „Smoczy
jeździec”, Cornelia Funke – używana książka w najgorszym stanie; twarda oprawa
po prostu się rozkleiła. Ale nie ma tego złego! Przeczytać przeczytam. I
sprawdzę swoją pamięć, bo kojarzę, że autorka nieźle dawała sobie radę w
światotworzeniu, mimo że jej twórczość skierowana jest dl młodzieży.
· „W
stronę życia”, Pearl S. Buck – używana, choć wcale na taką nie wygląda! Autorkę
kolekcjonuję, bardziej dla własnej satysfakcji, niż z powodu jej wielkiego
uwielbienia. Niemniej, przeczytam chętnie.
· „The
Expanse”, t. 5-6, James S. A. Corey – jak wiecie, po prostu lubię tę serię. I
absolutnie uwielbiam te wydania Maga. Po prostu kolekcjonuje dalej, by cała
seria mogła pięknie prezentować się na półce. Oczywiście, czytać też będę!
· „Przedksiężycowi
t. 1”, Anna Kańtoch – to chyba jedna z nielicznych polskich autorek, która wydaje
regularnie, jest ceniona, a ja jeszcze niczego od niej nie czytałam. No, prawie
niczego; lata temu poznałam jedno z jej opowiadań, ale pamiętam je jak przez
mgłę. W każdym razie, czas się z nią zapoznać i liczę, że się nie zawiodę.
· „Martwy
sezon”, Aneta Jadowska – to ta książka, której nie ma na zdjęciu. Okazało się,
że jestem słabym człowiekiem. Ta powieść jest kontynuacją „Trupa na plaży”,
który był przyjemny, ale raczej nie wybitny. I nie czuje wielkiej presji, by
czytać tę serię dalej. Ale wiecie, była promocja, będzie ładnie wyglądać na
półce, SQN ogółem po prostu lubię i tak jakoś… powieść trafiła do koszyka.
Przypadkiem zupełnie!
Trochę
tego jest, choć mam nadzieje, że czytanie pójdzie mi raczej szybko. To w większości
nie są bardzo długie lub ciężkie książki.
Poza
tym wiecie jaki jest mój największy ból kwarantanny? Chciałam czytać Wegnera. I
nawet go ze sobą wzięłam… Tyle tylko, że chwyciłam za zły tom i nie mam jak się
za niego porządnie zabrać.
Kot w naturalnym, alkoholowo-pudełkowym środowisku. Bo nikt nie będzie mówił Kotu, że ma spać w posłaniu ze sklepu, jak Kot nie chce. |
Jeśli
chodzi o inne, nie-książkowe sprawy… cóż, sytuacja w kraju nie jest prosta, ale
mam to szczęście, że jeszcze studiuje (czyli tak czy siak jestem częściowo na „cudzym”
utrzymaniu) i przy okazji jestem na wsi. Mam więc ogródek i zwierzaczki, na
dodatek jestem rasowym introwertykiem. Właściwie całkiem mi dobrze z tym, że
nikt nie próbuje mnie wyganiać z domu. A pieski, kotki, owieczki i papużki mogę
głaskać, mi to generalnie po prostu wystarcza. I uwaga, tak – „kotki”! Ten
zwierzak na zdjęciu powyżej to Rota, zwana też Kotem bądź Nieruszajtegodługopisu.
Jest stworzeniem przypadkowo domowym, wychowanym gdzieś na klatce schodowej. Wprosiła się w łaski łaszeniem podczas pobytu u weterynarza, przybyła do domu i nagle
okazało się, że wcale miziać się nie chce. Ale za to poluje. Na wszystko co się
rusza. Jej własny ogon też się rusza, więc na niego też trzeba polować. Jest kociakiem
z motorkiem w czterech literach, który jest wszędzie tam, gdzie ludzie, choć
lepiej na odległość. Niemniej, nie ma w sobie agresji czy wredności. Jak
człowiek chce podnieść czy trzymać to może, byle nie zbyt długo bo się Kot zaczyna
wyrywać.
Problemem
oczywiście, są papugi. Których tu zazwyczaj nie ma, które przyjechały wraz ze mną. Także
generalnie mają areszt pokojowy, chyba że Kot zostaje zamknięty. Niestety, to
małe ptaki i Rota bardzo łatwo mogłaby im zrobić krzywdę. A na zdjęciu tyranosaurus
Iorwreth na drzewie, które dostały w ramach rekompensaty za małą, „tymczasową” (bo
kto wie, ile ten tymczas teraz potrwa) klatkę.
Ja póki co przygotowywuję się do matury i jestem w trakcie czytania,, Przeminęło z wiatrem". Pozdrawiam ❤️
OdpowiedzUsuńOoo, widzę dwie pozycje, które zdecydowanie polecam. „Opowieść piasków” to klasyczne fantasy, ale fajnie się czyta (szkoda, że w trzech tomach, bo to właściwie jedna długa powieść, która w jednotomowym wydaniu i w normalnym formacie powinna mieć jakiś 900 stron).
OdpowiedzUsuńPrzedksiężycowych zdecydowanie warto przeczytać na raz - całą trylogię.
Co do stosunków między kotami i ich ogonami, mam hipotezę: kot nie rozumie, że ogon jest częścią kota - myśli, że to śledzący go prześladowca :D Mój Maurycy potrafi nawet z pół godziny poświecić na polowanie na własny ogon.
Zaczęłam już sobie poczytywać tego Piskorskiego i zapowiada się dobrze, choć klimat jest taki całkiem... gęsty, powiedziałabym. Rozumiem, że takie było założenie, ale jeszcze się nie zdecydowałam, czy mi to w pełni odpowiada.
UsuńRaczej nie dam rady poznać całości na raz, skoro mam tylko tom pierwszy, ale cóż, poczekamy zobaczymy. Wolę nie kupować całej serii na raz, bo to czasem źle się kończy.
A o ogon w sumie trochę się obawiamy, bo przynajmniej u psów to bywa bardzo niebezpieczne. Znam (i moja rodzina też zna, sprawa była w jednej z znajomych hodowli) przypadek owczarka niemieckiego, który ogon sobie praktycznie wygryzł, bo próbował się nim bawić. :/ W pewnym momencie robi się z tego nerwica natręctw z której ciężko wyjść. No ale kot to nie pies.
Jeśli pies sobie wygryzł ogon, to była autoagresja - albo spowodowana nerwicą czy psią depresją, albo świądem (wywołanym przez świerzb, atopowe zapalenie skóry, alergię itp.).
UsuńA koty chyba są gupie (no ile rozumu zmieści się w takiej malej czaszce :D) i nie rozumiom, że ogon jest też kotem :D (błędy zamierzone - bo zaraz ktoś będzie hejtował).
W przypadku tamtego psa problemem była nadmierna energia i chęć "myślenia", której od hodowcy (który psów ma więcej, niż 1-2) po prostu nie dostawał. Wiem, że potem trafił mu się dom u kogoś, kto miał czas, by ze zwierzakiem pracować. To teoretycznie powinno pomóc, ale z tego się w końcu robi nawyk, więc trudno "wyleczyć". Niemniej, nie mam pojęcia jak historia dalej się potoczyła, bo odeszliśmy od hodowli owczarków, więc i kontakty się urwały.
UsuńZ tym Wagnerem to prawdziwa tragedia. ;)
OdpowiedzUsuńI trochę zazdroszczę towarzystwa. :D
Sama sobie zazdroszczę... dopóki nie przychodzi po tym sprzątać. XD
UsuńPiękne zbiory :) Zaciekawiła mnie ta pierwsza pozycja :)
OdpowiedzUsuńDzięki! Dam znać, jak ją sprawdzę, czy warto po to sięgać. ;)
Usuń