środa, 31 marca 2021

Śmiech diabła: udany debiut czy niewarta uwagi książka?



Gdy kilkunastoletni Bertam próbuje wykonać wolę swojego ojca, nie ma pojęcia, że znajdzie rodzinę pod skrzydłami mężczyzny, którego miał pozbawić życia. Znajduje dom w miejscu, którego nie oczekiwał, odnajdując siostrę w rudowłosej Aine, córce swojego wybawiciela. Po latach dochodzi do tragedii i obydwoje tracą rodzinny dom. Jeśli chcą przetrwać w zmieniającym się świecie, muszą odkryć, czym są tajemnicze Ziarna Relenvel.

 

„Śmiech diabła”, czyli pierwszy tom z trylogii „Dzieci starych bogów” Agnieszki Mieli to debiut, choć taki „nie do końca”. Książka pierwszy raz ukazała się nakładem niewielkiego wydawnictwa Kłobook w 2019 roku i dopiero teraz, w 2021, pojawiła się na rynku ponownie w szerszym obrocie, tym razem pod skrzydłami wydawnictwa Zysk i S-ka. Ponownie przeredagowana, okazała się pozycją, która na Bookstagramie czy facebookowych grupach zaczęła niemal wyskakiwać mi zza każdego rogu. Jak to zwykle we takich sytuacjach bywa, pierwsze opinie były nadzwyczaj entuzjastyczne, ale czy aby na pewno ta lektura spełniła akurat moje wymagania?

Śmiech bogów
Agieszka Miela
wyd. Zysk i s-ka, 2021
Dzieci starych bogów, t. 1

Sam początek wydawał się bardzo obiecujący. Autorka zaczęła od nakreślenia nam relacji bohaterów, czyli Aine i Bertama, gdy ci mieli po bodajże sześć i dwanaście lat. Dostajemy więc początkowo kilka scenek, które wprawdzie są aż zbyt przesłodzone i aż zbyt słodkie, ale… spełniają swoją rolę. Sam język wydaje się całkiem niezły. Nie bazuje na samych dialogach i ma trochę opisów, ale ma w sobie pewną ciężkość naprawdę byłam przekonana, że „Śmiech diabła” okaże się naprawdę dobrym debiutem.

Takie wrażenie utrzymałam gdzieś do około 100-200 strony. Po pierwszym rozdziale zaczęłam zauważać w narracji nacisk na złe traktowanie kobiet w świecie przedstawionym, (które zdawać by się mogło: wynikało z potrzeby autorki, a nie samej opowieści,), ale nie było to coś, co wpływałoby na samo czytanie negatywnie. Problemy zaczęły tworzyć się chwilę później, bo miałam wrażenie, że im dalej w las, tym często było po prostu gorzej. Tak, jakby pierwszy rozdział został dopracowany, a pozostała część… już nie do końca.

W „Śmiechu diabła” sporo jest bowiem pewnej niesprawności językowej. Często słowa pojawiają się nie do końca tam, gdzie powinny (np. bohaterka, jadąc na koniu, „ogląda” swoją suknię, zamiast „pilnować”, by nie podwiewała na wietrze). Gdy narracja się na czymś skupi, czasem nie potrafi odpuścić. Tak było już ze wspomnianą już kobiecą kwestią, a potem to samo pojawiło się w przypadku ciągu myślowego jednego z bohaterów. Ponadto, autorka ma dość dużą tendencję do łopatologicznego wyjaśniania poczynań bohaterów, które niewiele wnosi i można byłoby je bez problemu wyciąć.

Kolejną sprawą jest coś, co znana części z Was Moreni nazwała „pamięcią filmową” (jeśli mnie samą pamięć już na tym etapie nie myli) i co jest chyba najlepszym określeniem zjawiska, które w „Śmiechu bogów” się pojawia. Mianowicie, mam wrażenie, że autorka nie przeprowadziła odpowiedniego reascherchu przed pisaniem. Jakby usiadła i spisała to, co zrodziło jej się w głowie, nie weryfikując tych pozornie drobnych detali, które mają ogromny wpływ na światotworzenie. Na przykład, koń w tej powieści uderza kopytami we właśnie otwieraną, okutą żelazem bramę, wbijając człowieka do ściany. Niemożliwe? Przecież Gandalf też coś takiego zrobił!

Tyle że Gandalf dosiadał magicznego konia i zrobił to w filmie, który posługuje się nieco innym językiem, niż powieść. Książkowy koń, bez nadnaturalnych zdolności, musiałby być szczególnie wyszkolony, aby nagle kopnąć bramę. Ponadto, raczej nie otworzyłby aż z takim impetem ciężkiej, żelaznej bramy. A gdyby nawet spróbował to prawdopodobnie po prostu połamałby sobie kończyny. Konie są szybkie, ale to wiąże się z ich dość delikatną budową. Każdy, kto kiedykolwiek robił coś przy tych stworzeniach dobrze wie, jak chucha się i dmucha na ich nogi.

Kolejny przykład? Aine na pewną okazję musi założyć suknie, która jej się nie podoba. Na dworze jest zimno, zaś strój jest cienki i koronkowy. Z opisu wnioskowałam, że sukienka jest typowo współczesną „podfruwajką”. Tyle że w świecie bez centralnego ogrzewania praktycznie nie ma możliwości, aby ktokolwiek wpadł na pomysł ubrania kogokolwiek w tak lekki, przewiewny strój bez ogromnej ilości bielizny i sukni spodnich, gdy na tworze jest ZIMNO (co podkreśla narracja). To po prostu nie ma sensu z punktu widzenia tworzenia świata przedstawionego. Zwłaszcza że koronki byłby automatycznie bardzo drogie (polecam obejrzeć jakieś nagrania z ręcznego tworzenia takich małych dzieł sztuki), a postacie wokół bohaterki mają na sobie m.in. gorsety, które nijak nie przystają do takich koronkowych sukieneczek.

Takie detale sprawiają, że świat naprawdę traci na wiarygodności i wydaje się nieprzemyślany. Zdarzają się oczywiście sytuacje, gdy autor traktuje konwencje bardzo lekko i tego typu elementy nie rzucają się w oczy, ale w tym przypadku niestety tak nie jest.

Jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, że przeciętnemu czytelnikowi, który po prostu chce coś przeczytać, to prawdopodobnie przeszkadzać nie będzie. A jeśli pominie się całą tę kwestię redakcyjną to… dostajemy po prostu przeciętną powieść fantasy o dość sztampowej, zwyczajnej fabule. Ot, mamy grupę bohaterów, którzy mają do wykonania zadanie. Dostajemy silną i niezależną kobietę (Aine), inteligentnego medyka (Gavina), surowego mentora (Lisa), czy męską mimozę-wojownika-nudny-fajny-główny-charakter (Bertama, tak, ja od tego momentu mam zamiar używać tego określenia, bo główne postacie często jednak tak wychodzą. Eragon na przykład). Oczywiście nie obędzie się też bez wybrańców i bez sporej dawki akcji z bogami w rolach głównych lub pobocznych.

Nie wypada to wcale tak źle, choć przez pewien brak płynności w narracji czasem „Śmiech diabła” przypomina bardziej zlepek scenek, które są od siebie dość mocno oddzielone. Bohaterowie zdają się podejmować decyzje dość nagle, bez wystarczającego wcześniejszego podbudowania i historia często nie buduje na tyle pewnych relacji między postaciami, bym ostatecznie była w stanie w to wszystko uwierzyć (np. sprawa Lory). Ale w dalszym ciągu, dzięki pewnemu ciężarowi w języku autorki i stosunkowo prostej osi fabularnej jakoś do się wszystko klei.

Najbardziej chyba boli mnie po prostu to, że ta powieść mogła być dla mnie dobrą powieścią rozrywkową. Naprawdę niewiele jej do tego brakowało i początkowo byłam gotowa tak ją okrzyknąć. W tej chwili zaś waham się, czy w ogóle chcę kontynuować tę przygodę. Z jednej strony obawiam się ponownych problemów ze stylem, z drugiej – debiuty zwykle są najsłabsze (nawet jeśli są pierwszą częścią tej samej serii), a przy tak prostej fabule, coś jeszcze z tego mogłoby wyjść. Zwłaszcza że w moim odczuciu tu najwięcej jest do poprawy właśnie w warstwie językowej książki.

Przy okazji chyba muszę zaznaczyć po raz kolejny: ja jestem człowiekiem z natury czepliwym, który powieści fantasy ma na swoim koncie sporo. Zwracam uwagę na rzeczy, na które nie spogląda przeciętny zjadacz chleba. I jeśli po prostu chcecie opowieści o magii, podróżach, przyjaźni i wielkich bitwach to jest spora szansa, że „Śmiech diabła” będzie czymś dla Was.


(Tak, miałam potrzebę „wygadania się”. Czytanie zajęło mi więcej czasu niż zwykle i naprawdę zdążyłam się tą lekturą mocno zmęczyć.)



Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka!

12 komentarzy:

  1. Warsztat nie zachęca. Tzn pierwszym ostrzeżeniem była wzmianka o tym, że książka musiała być przeredagowana. A jak widać to i tak za dużo nie dało, więc odpuszczam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam taką małą obawę, że skoro tam i tak było dużo zmienione, a to dalej ma sporo problemów ze stylem, to ten oryginał musiał być straszny. Kojarzę książkę z tego 2019 i nawet ciut mnie kusiła, ale cieszę się, że jednak się za nią nie zabrałam.

      Usuń
  2. Mało komu chce się pisać tak wnikliwą analizę, chwała Ci za to! (Dlatego lubię tu wracać.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Huh, dzięki, miło mi, ale akurat ten tekst to wynik mojego zirytowania całym tym czytaniem trochę. XD Bo ja potrafiłam otworzyć tę książkę i w ciągu 40 minut przeczytać 5 stron, analizując problemy stylowe na instastory i w rozmowach. XD

      Usuń
  3. Och, a tak dobrze się zapowiadała :(. Zastanowię się jeszcze, czy się za nią zabiorę, podejrzewam, że w audio brzmiałoby to jeszcze gorzej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biorąc pod uwagę masę pozytywnych recenzji mimo wszystko jest szansa, że by Ci się spodobała. ;) Ja naprawdę czepliwym człowiekiem jestem.

      Usuń
  4. Ktoś musi się tym katować, żeby nie kupił ktoś. Znaczy, Ty się katowałaś, a ja nie kupię :) Fajnie, że są jeszcze blogerzy, którzy nie czują się zobowiązani do zachwalania książki, bo wydawca raczył im wysłać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kłamstwem się raczej nie buduje nic dobrego, więc nie mam zamiaru próbować. Fajnie dostać coś do recenzji, ale jednocześnie to nie oznacza, że mam tylko chwalić autora. Wydawcę mogę - to nie jest brzydka książka i ma kolorową mapę!

      Nie kupuj, nie sądzę, by Ci się spodobało, choć z drugiej strony... porównałabym opinię kogoś bardziej krytycznego do swojej, bo jak widzę same zachwyty to czasem zaczynam wątpić w mój osąd. XD

      Usuń
    2. Od czasu jak się przeprosiłem z bibliotekami, kupuję raczej pewniaków, a autorów nieznanych sprawdzam via biblioteka (teraz mam w koszyku do wypożyczenia Mariusza Przybyłka i Piotra Górskiego). Może i Miela trafi do gnieźnieńskiej.

      Usuń
    3. O, to w sumie dobry sposób. Jak dasz radę ją wcisnąć w grafik i coś napisać to ja się chętnie zapoznam z opinią.

      Usuń
  5. Mnie też ostatnio w oczy zaczęła się rzucać ta książka. Zainteresowała mnie i raczej ją przeczytam, chociaż ja fantastyki czytam dużo i takie nieodpracowane i nielogiczne światy od razu mocno mi się w oczy rzucają - więc ja też mogę się czepiać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że jednak dla Ciebie lektura będzie przyjemniejsza!

      Usuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony