Gdy jesteś szpiegiem, wystarczy
niewielki błąd, aby skutki były katastrofalne. Dlatego każdy takowy kończy
wysłaniem niekompetentnego pracownika do Slough House – budynku, w którym
pracują najniżej podstawione osoby, zajmujące się przede wszystkim pracą
papierową. River nie ma jeszcze trzydziestu lat, ale przez swoją pomyłkę w
trakcie testów, traci szansę na karierę. Ale szpieg przecież dalej pozostaje
szpiegiem, nawet jeśli zmienia się w kulawego konia.
Mam na swoim koncie setki przeczytanych
książek, ale do tej pory nie było wśród nich żadnej, która traktowałaby głównie
o szpiegach. Dlatego „Kulawe konie” Micka Herrona wydały mi się co najmniej
interesującą propozycją. Nie nazwałabym się może największą fanką Jamesa Bonda,
ale jest coś klimatycznego w brytyjskich szpiegach. Poza tym skoro czysty
thriller nie do końca mi odpowiada to pomyślałam, że być może książka będąca
raczej sensacją będzie czymś dla mnie?
Kulawe konie Mick Herron wyd. Insignis, 2021 Slugh House, t. 1 |
Bez wątpienia nie pomógł tu początek
książki. Sam wstęp jest naprawdę niezły. Nie dość, że to właśnie do niego
kolorystycznie nawiązuje okładka (świetny pomysł!) to jeszcze ma w sobie
prosty, pozornie oczywisty, ale przy tym kreatywny i wiarygodny koncept.
Problem robi się zaraz za nim, gdy narrator próbuje przedstawić czytelnikowi wszystkie
tytułowe kulawe konie. Co prawda to River pozostaje głównym bohaterem, ale
jednak książka bazuje na grupie bohaterów, a Herron wprowadza ich w tak prosty
i toporny sposób, jak tylko może.
Jak to robi? Po prostu zmienia
perspektywę. W środku rozdziału, bez konkretnego powodu, czy sygnału, że zaraz
to zrobi. Ot, najpierw główny bohater opowiada o swojej przeszłości, potem
chwilę ma jego koleżanka, następnie kolega… Koniec końców, wszystkie postacie
zlewają się ze sobą i nie wywołują większych emocji. Ta ekspozycja nie jest
tragicznie przedstawiona i ma sens w kontekście historii, ale bez problemu
można byłoby to zrobić ciekawiej, zgrabniej i klarowniej.
Dopiero po liczącym ok. 100 stron
wstępie, przechodzimy do głównej akcji. Ta rozplanowana jest po prostu
poprawnie. Nie jest to najbardziej skomplikowana czy zaskakująca fabuła, a
nieco oczytany czytelnik szybko zrozumie, o co w tym wszystkim chodzi, ale
całokształt jakoś trzyma się kupy i właściwie nie mam mu wiele do zarzucenia.
Problemem, niestety, jest dla mnie styl
książki Herrona. A właściwie styl jej tłumaczenia. Jestem rozpieszczonym przez
polskich autorów czytelnikiem i uwielbiam, gdy język ma w sobie coś wciągającego
i charakterystycznego. Niestety, w przypadku tłumaczeń, zwłaszcza
niefantastycznych (w których realizm jednak ogranicza twórcę) ta specyfika po
prostu zanika. Być może oryginalny język Herrona jest fascynujący, może jest w
nim brytyjski klimat (sugerują to niektóre nawiązania) – ale tłumaczenie po
prostu to zabija. Niszczy. Daje kolejną, zwyczajną pod kątem stylu wydmuszkę. Oczywiście
to da się czytać i to nawet całkiem sprawnie, a osoby skupiające się tylko na
literaturze zagranicznej pewnie nawet nie zwrócą na to uwagi, ale cóż, jestem
rozpieszczona i dlatego od książki jednak chcę czegoś więcej.
Wydaje mi się też, że ta książka po prostu
trochę rozminęła się z moimi oczekiwaniami. Pomysł na wykorzystanie „potępionych”
szpiegów nie jest zły, ale też daleko mu do oryginalności. Fabuła z kolei, choć
poprawnie rozplanowana, jednak bardziej przypomina średniej klasy kryminał/sensacje,
niż powieść szpiegowską. Więcej knucia i intryg jest choćby w „Grze o tron”
Martina, a to przecież zaledwie początek cyklu, który jest tym naszpikowany.
Tutaj to nie wybrzmiało dostatecznie, a historia raczej przypomina gonitwę za
uciekinierem, niż coś, co dzieje się w ciszy, poza prawem, w spektakularny
sposób dokonując istotnych dla całego kraju zmian.
„Kulawe konie” są porządnie warsztatową książką. Kto wie, być może nawet skuszę się na kolejny tom, aby sobie nieco urozmaicić czytane lektury? Nie zmienia to faktu, że chciałabym czegoś nieco lepszego. Ale to jestem ja – marudny czytelnik (przede wszystkim) polskiej fantastyki, który chce od autorów tylko więcej i lepiej. Osoba, która po prostu chce przeczytać coś rozrywkowego powinna być zadowolona z lektury.
Brzmi ciekawie, chętnie poznałabym tę historię
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Bardzo rzadko sięgam po tego typu książki. Tej mam ochotę dać szansę, ale to za jakiś czas, bo póki co wykopuję się z mojej hałdy hańby.
OdpowiedzUsuń