Szczerze mówiąc, nie jestem przekonana,
czy powinnam o tej książce w ogóle pisać i w ogóle podejmować się próby jej „recenzji”,
ale wydaje mi się, że tak czy siak, warto po prostu dać znać o tym, że istnieje
i ewentualnie – poddać się pewnej polemice. Dlatego że to w gruncie rzeczy
praca (popularno?)naukowa i nie oszukujmy się, tak naprawdę moja „recenzja”
będzie w tym przypadku jeszcze mniej profesjonalna, niż jest zwykle. W końcu
specjalizacja w literaturze fantastycznej nie od razu oznacza, że znać się będę
na książkach omawiających gatunek. No ale kto, jeśli nie ja?
Kobieca proza science ficion w Polsce. Teoria trzech kręgów Maria Głowacka wyd. Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, 2018 |
Chodzi tutaj – jak pewnie dobrze
widzicie – o „Kobiecą prozę science fiction w Polsce. Teorie trzech kręgów”
Marii Głowackiej. To książka wydana przez Wydawnictwo Uniwersytetu
Wrocławskiego i jeśli chcecie ją znaleźć, znajdziecie ją właśnie na stronie
wydawcy. Ja sama kupiłam ją przez wzgląd na moją pracę magisterską i od razu
przyznam – tak, była w tym względzie przydatna. Dlatego jeśli piszecie
cokolwiek związanego z kobiecą prozą, czy polską fantastyką (głównie z lat 80.
XX w.) ta pozycja może się Wam po prostu przydać.
Ale co to właściwie jest za książka?
Głowacka bada problem niewielkiej liczby pisarek SF w Polsce. Jak zauważa, o
ile współczesne fantasy jest dość popularne wśród autorek, o tyle drugi z
głównych podgatunków fantastyki już nie. Szczególnie jeśli mowa o latach 80. I fakt, z tym trudno się nie zgodzić. Nawet
ja, jako osoba która trochę w tym temacie grzebie, znam z tamtego okresu co
najwyżej pojedyncze autorki fantasy. Głowacka jednak podaje kilka autorek SF z
tamtego okresu. I tu pojawia się mój problem z oceną tej pracy. Autorka skupia
się właśnie na latach 80., podając ówczesne problemy i skandale, a ja osobiście…
kompletnie nie znam osób, o których ona pisze, przynajmniej jeśli o pisarki
właśnie chodzi. Dlatego w tej chwili nie mam narzędzi, by móc obiektywnie
ocenić przeprowadzane przez Głowacka analizy.
Autorka w pierwszej części często
wspomina np. o mężczyznach trzymających ze sobą „sztamę” i nie wpuszczających
kobiet do swojego grona, akceptujących przy tym tylko te panie, które wpasowały
się w ich styl bycia. Z jednej strony być może faktycznie tak było. Męskie grono,
często pijane w trakcie konwentów, nie zawsze musiało pragnąć kobiecego
towarzystwa lub też było względem płci pięknej natarczywe/niemiłe. Nie ma co
się oszukiwać, tak bywa.
Z drugiej strony, zdarzało mi się w
takich męskich środowiskach bywać… i zawsze byłam w nich mile przyjmowana. Oczywiście,
być może te 40 lat temu sytuacja wyglądała nieco inaczej, ale przecież chyba
jako ludzie nie zmieniliśmy się aż tak? Poza tym chyba warto zauważyć, że nawet
dziś nowa osoba wchodząca do grona zgranych ze sobą ludzi musi dopasować się do
zasad grupy. Inaczej nie będzie w niej lubiana. To też wydaje mi się dość
normalne? Z tego względu uwagi Głowackiej wydały mi się często dość jednostronne
oraz – najzwyczajniej w świecie – niezbyt empatyczne. Bo choć rozumiem, że
jakiś problem pewnie był to wydaje mi się, że może autorka nie wzięła pod uwagę
wszystkich czynników związanych z tym, czemu kobiety SF piszą rzadziej (np.
mogą pisać rzadziej, bo STATYSTYCZNIE rzadziej mają ścisły umysł, a ten gatunek
fantastyki tego, na Merlina, wymaga. Ja mocnego SF nie planuje pisać, bo po
prostu NIE UMIEM, nie znam się na technikaliach).
Rzecz jasna w książce nie mogło
zabraknąć też postaci Macieja Parowskiego i konfliktów z nim związanych, a tak
się składa, że o tej wielkiej osobistości dla polskiej fantastyki trochę wiem.
Głowacka przywołuje konflikt z jedną z autorek, zauważając, że mimo mijającego
czasu, redaktor wcale nie załagodził sporu z nią. Dlaczego? Dlatego że w swojej
książce z 2017 roku podkreślał, że choć pomylił się co do Anny Brzezińskiej (z
którą też miał olbrzymi konflikt) to druga pisarka nic ważnego po swoim tekście
już nie napisała. Badaczka wydaje się być poirytowana faktem, że Parowski
stwierdził fakt. A właśnie to zrobił: STWIERDZIŁ FAKT. Nie napisała nic, co by
mu się podobało. Więc czemu ma ją lubić i chwalić po latach?
Miałam tę przyjemność, że redaktora
mogłam spotkać i mogłam z nim porozmawiać. Nie chcę mówić, że zawsze był osobą
sprawiedliwą, że nie popełniał błędów, że czasem nie zdarzyło mu się postąpić
źle. Ale wydaje mi się, że gdyby nie lubił kobiet (co zdaje mu się Głowacka
zarzucać) to mnie (osobę, dla której mógłby być dziadkiem) tym bardziej
traktowałby z góry. A kompletnie nie traktował. Dlatego nie umiem się pozbyć
wrażenia, że badaczka jest w tym przypadku bardzo stronnicza, a NIE POWINNA
taka być, jako osoba pisząca pracę naukową.
Pod koniec pracy można znaleźć ankietę na
pięciu niby-anonimowych współczesnych pisarkach SF, choć tu warto zauważyć, że
faktycznie mamy tak mało pisarek tego gatunku, że osoba „siedząca” w fandomie
raczej domyśli się, która z ankietowanych to jaka pisarka, przynajmniej
częściowo. Sama Głowacka zauważa, że to zbyt mała pula osób, by móc wysnuć
jakiekolwiek większe wnioski, nie wnosi to w sumie zbyt wiele, ale może dać
pewną perspektywę. I właściwie tu chyba nie ma co dodawać.
Mogłabym oczywiście przytaczać więcej
rzeczy, z którymi mam problem, jeśli chodzi o tę pracę, ale po prostu… nie
chce. Nie czuje potrzeby. Podsumowując, wydaje mi się, że Głowacka wzięła się
za analizę ciekawego problemu, bo właściwie czemu by o takich rzeczach nie
mówić, ale jednocześnie odnoszę wrażenie, że przelała w te badanie za dużo
samej siebie. Zbyt wiele swoich poglądów, zbyt wiele swoich myśli, bez
oddzielania ich od części badawczej. Chociaż kto wie, może to ja się nie znam i
się mylę? W końcu żaden ze mnie profesjonalny badacz, a jak wspominałam, lwiej części
autorek nawet nie kojarzę. Ale tak czy siak, naprawdę jestem przekonana, że o
takich pracach warto mówić.
>Autorka w pierwszej części często wspomina np. o mężczyznach trzymających ze sobą „sztamę” i nie wpuszczających kobiet do swojego grona<
OdpowiedzUsuńCzytałem jakieś artykuły tej pani - ona jest chora, jej należy współczuć. Jej artykuły są naszpikowane idiotyczną lewacką nowomową. Jeśli jakieś opowiadanie kobiety jest krytykowane, to - wg tej pani - nigdy dlatego, że po prostu jest do dupy, tylko zawsze dlatego, że kobiety wykluczane są przez męskie środowisko pisarzy i męskie środowisko czytelników/krytyków ("genderowe uwikłanie krytyków"). Dziwne, że nie są wykluczane i nigdy nie były pisarki fantasy, a to dokładnie to samo środowisko.
O paranoi Głowackiej może świadczyć to, co smarowała o opowiadaniu Liedtke. Otóż zostało ono zjechane przez Oramusa i Parowskiego, ale przez Parowskiego łagodniej - Głowacka doszukuje się tu "spisku", mającego na celu ocieplenie wizerunku Parowskiego...
W każdym razie, jakoś kobiety nader rzadko pisują SF i dotąd nie powstała żadna polska kobieca SF, którą można by postawić obok Lema, Dukaja czy Huberatha. Chyba że za SF uznamy "Przedksiężycowych" Anny Kańtoch - ale tu mam wątpliwości (inna rzecz, że nie potrafię też tego "otagować" jednoznacznie jako fantasy; jest to powieść wymykająca się szufladkowaniu). Nie wiem dlaczego, ale tak po prostu jest, że kobiety - przynajmniej w Polsce - dotąd raczej unikają czystej SF, pisują fantasy lub miksty SF i fantasy (np. bardzo dobry "Zakon Krańca Świata" Kossakowskiej). Kobiety zresztą nie tylko rzadko pisują SF, ale chyba też rzadko ją czytają. Teraz to się zmienia, ale z lat 80-90 nie kojarzę ani jednej znajomej, która sięgałaby po takową literaturę.
Ale nie pamiętam też, żeby jakąkolwiek rolę w ocenianiu pełniło kryterium płci - to dopiero teraz wymyślają nawiedzone feministki spod lewej ściany. Kiedyś się czytało fantastykę - a nie mężczyznę czy kobietę. Szkoda tylko, że producentki takich bezwartościowych wypocin wprowadza się w charakterze naukowczyń do uczelni.
A do podobnych bzdur Natalii Lemann odniósł się w Sfinksie Konrad Lewandowski - wrzucił ten tekst na swojego bloga:
http://przewodas.pl/kumpele-zony-i-kochanki/
Ja po to sięgnęłam, bo książka była wspominana w "Historiach fandomowych", a pilnie chciałam sobie uzupełnić bibliografie, więc szczególnego rizerczu przed tym faktem nie robiłam. Ale nie oszukujmy się, teraz nawet wielkiej ochoty na niego nie mam. Mnie w tej książce rozbrajało też trochę to, że ona atakuje nie tylko mężczyzn, ale też kobiety o bardziej konserwatywnych poglądach, uznając, że ich opinia bierze się z np. chęci przypodobania się facetom. No błagam, z jednej strony umniejsza opinii mężczyzn, ale pisarki też obraża, więc to jest... bez sensu. xD
UsuńKobiety po prostu mniej SF lubią i tyle. Rzadziej są nim zainteresowane, więc i jak mają je pisać? By sięgnąć po gatunek, trzeba się nim najpierw trochę zajarać. Znając ludzi z bookstagrama, mam wśród znajomych czytelniczki SF, ale tak "in real life" chyba też nikogo szczególnie nie kojarzę, choć ogólnie wokół mnie nie ma zbyt wielu czytelników po prostu.
Wydaje mi się, że "kryterium płci" jest czasem lekko widoczne w np. starych opiniach Parowskiego z lat 80., ale ja bym to raczej traktowała jako przesadę wynikającą z emocji spowodowanych niepodobającą się mu książką. Nie doszukiwałabym się tam drugiego dna związanego z chęcią zniszczenia kobiet piszących fantastykę. Poza tym o ile on krytykował np. Brzezińską to taką Białołęcką chwalił, a pierwszy lesbijski tekst na łamach NF też pojawił się dzięki niemu, za co mu się oberwało. xD
Też mam sporo problemów z tą książką. Przede wszystkim to, że wydaje mi się, że dawno temu powstała teza i wszystko jej podporządkowano. Mój doktorat miał dotyczyć twórczości Górskiej i jak tak patrzyłam na rozdział Głowackiej i na materiały źródłowe, to mi się to rozjeżdżało, a przecież często korzystałyśmy z tych samych źródeł.
OdpowiedzUsuńCzytałaś "Z getta do maistreamu" Kaczor? To o fantasy, ale kawał naprawdę dobrej analizy i przedstawienia historii w Polsce.
No właśnie tak to z tą tezą trochę wygląda. :/ Dzięki za informację, bo ja Górskiej w ogóle nie znam właśnie, a skoro mówisz, że się rozjeżdżało...
UsuńNie, tam jeszcze nie dotarłam, ale może przy kolejnych zakupach? Zobaczę. Tu głównie interesował mnie konflikt na linii Parowski-pisarki, więc taka książka wydała się oczywistością do zakupu.
W Internecie można znaleźć również recenzję książki Marii Głowackiej, która jest rzetelnym podejściem do tematu. Jej Autorka, Aleksandra Klęczar, badaczka, posiada wiedzę w zakresie literatury przedmiotu i podmiotu, w przeciwieństwie do Autorki powyżej "recenzji". Należałoby jednak zgłębić temat. Co prawda, Autorka przyznaje się do niewiedzy - zatem na jakiej bazie podejmuje się krytyki? Przytaczam link:
OdpowiedzUsuńhttps://ninedin.home.blog/tag/maria-glowacka/
Przepraszam, ale w którym miejscu tego bloga jest informacja o tym, że to profesjonalne i rzetelne recenzenckie źródło? Jako odbiorca mam pełne prawo do wyrażania swojej opinii i krytyki, niezależnie od poziomu wiedzy. W końcu o to chodzi w wolności słowa. Nikt nie opłaca mi badań, nikt też mi za tę książkę nie zapłacił (jeśli bym ją dostała to byłaby adekwatna informacja), nikt mi nie opłacił pisania o niej, blog nie jest w żaden sposób zmonetyzowany - także jak się komuś moja wolna amerykanka nie podoba to nie musi to zaglądać i tyle. ;)
UsuńPraca Głowackiej jest ordynarnie zakłamanym paszkwilem, opartym na pomijaniu niewygodnych faktów i naginaniu pozostałych pod ideologiczną tezę. Może przestańcie wreszcie udawać, że nie widzicie krytyki Głowackiej! Choćby tu:
OdpowiedzUsuńhttp://przewodas.pl/polemika-z-marta-glowacka/
Naprawdę było tak:
http://przewodas.pl/kumpele-zony-i-kochanki/
Przewodas