Sunday bierze udział w kosmicznej misji.
Budzona co kilka milionów lat na swoją zmianę, prawdopodobnie wraz ze swoją
załogą przeżyła pozostałych ludzi. Po załamaniu się jednej z członkiń swojej wachty zaczyna rozumieć, że załoga szykuje się do rewolucji.
Po kilku latach nadszedł czas na moje
drugie spotkanie z twórczością Petera Wattsa. Przyznaję, że po tym czasie ledwo
kojarzę, o czym było „Ślepowidzenie”, jednak wiem, że mimo swojej dziwności,
bardzo przypadło mi do gustu. Jaka jednak jest „Poklatkowa rewolucja”? Przede
wszystkim należy zacząć od tego, że to właściwie nie powieść, a nowelka, która
ledwo przekroczyła magiczne anglosaskie 40 tysięcy słów (co pozwala ją
kwalifikować jako powieść). Daje to nieco ponad 150 stron w wydaniu Maga.
Poklatkowa rewolucja Peter Watts wyd. Mag, 2018 Sunflower Cycle, t. 1 |
Zwykle twórczość Wattsa jest bardzo
mocno zakorzeniona w zdobytej przez ludzkość wiedzy. I choć w tym przypadku
także mamy do czynienia z hard SF to jednak autor sam przyznaje, że z powodu
tego, o jak odległej przyszłości pisze, nasza współczesna wiedza nie ma z tym
wiele wspólnego. Wydaje mi się jednak, że tą warstwę „hard” widać choćby w samym
stylu, ale jednocześnie jeśli ktoś nie ma specjalistycznej wiedzy to wydaje mi
się, że, tak czy siak, samą książkę zrozumie. Bo w gruncie rzeczy, ona fabularnie
zbyt trudna nie jest. Nic zresztą dziwnego, zważając na jej długość.
„Poklatkowa rewolucja” to po prostu
ciekawy koncept. Bo choć to niby „zwykła” historia o rewolucji (jak sugeruje
tytuł) to jednak jej bohaterzy mają utrudnione zadanie. Są wybudzani w
wachtach, zawsze w tych samych grupach. Jeśli chcą cokolwiek zorganizować,
muszą wykazać się dużą kreatywnością. Zwłaszcza że nowoczesny statek przecież
jest wszędzie!
Nie powiem, ta historia mocno kojarzy mi
się z fantastyką socjologiczną. Choć w tym przypadku „społeczeństwo” jest
ograniczone do (dość licznej) załogi to samo założenie jest bardzo podobne:
bohaterowie muszą poradzić sobie z reżimem. Tyle że w jeszcze mniej codziennych
warunkach. Zwłaszcza że od rozpoczęcia misji minęły już miliony lat i z
ludzkości mieszkającej na Ziemi prawdopodobnie niewiele już zostało.
To, co lubiłam w „Ślepowidzeniu” i to,
co pojawia się tutaj, to fakt, że mimo naukowego podejścia, autor naprawdę
nieźle buduje postacie. Chemia między nimi naprawdę dobrze gra. Są ludzcy, a
ich interakcje naprawdę dobrze się obserwuje. Nie będę jednak udawać: mam
słabość do relacji człowieka ze sztuczną inteligencją i ten motyw w przypadku
tej książki również sprawił mi trochę radości.
Watts uchodzi raczej za trudnego pisarza. I choć przyznaje, że niekoniecznie jest świetnym twórcą na start z fantastyką naukową to mam wrażenie, że jest owiany złą sławą. Bo przecież „Poklatkowa rewolucja” wcale aż tak trudna nie jest. Owszem, trzeba się przy niej nieco skupić i ponad poetyckość języka stawia konkretne opisy i naukowe sformułowania, ale przy odrobinie chęci ze strony czytelnika zrozumienie tego nie powinno być większym problemem.
Hm, nie czuję się zainteresowana tą książką, choć koncept na pewno ciekawy.
OdpowiedzUsuń