poniedziałek, 28 sierpnia 2023

Słowa Światłości: wodolejstwo Brandona Sandersona

Kaladin z mostowego i niewolnika awansował na prywatnego strażnika arcyksięcia Dalinara, na którego życie czyhają skrytobójcy. W tym czasie w ich stronę zmierza Shallan wraz ze swoją nauczycielką. Ich statek zostaje jednak zaatakowany, a dziewczyna cudem uchodzi z życiem.

Słowa światłości
Brandon Sanderson
wyd. Mag, 2014
Cykl Archiwum Burzowego Światła, t. 2


Gdyby Brandon Sanderson dał sobie siana z laniem wody, to może byłby z niego naprawdę bardzo dobry pisarz. Ale niestety, on najwyraźniej po prostu nie może sobie pozwolić na usuwanie z książek niepotrzebnych słów i później trafiają się takie „Słowa światłości” – powieść, która ma naprawdę sporo zalet, ale zdecydowanie powinna być o jakąś połowę krótsza.

Oczywiście nie było to dla mnie żadne zaskoczenie. To w końcu już drugi tom z cyklu „Archiwum Burzowego Światła” i pierwszy, „Droga królów”, miał podobny problem. Tu naprawdę wiele rzeczy bardzo dobrze gra, tylko tym powieściom po prostu przydałoby się porządne cięcie.

Jak na tysiąc stron nie dzieje się tu w końcu szczególnie dużo. Więcej jest tu codzienności bohaterów, niż akcji jako takiej. Rozumiem jak najbardziej, jeśli komuś w wydaniu Sandersona to się po prostu podoba, bo autor pisze lekko, potrafi przy tym przełamywać pewne schematy i zdarzają mu się dobre dialogi, ale uważam, że za dużo jest tu pisania o niczym, połączonego ze stricte komercyjnym stylem i to oceniam jako błąd warsztatowy. Który też przy okazji doprowadził do tego, że osobiście dość często w trakcie lektury czułam znużenie.

Nie uważam też, aby światotworzenie w przypadku tego cyklu było na kompletnie najwyższym poziomie. W moim odczuciu jest po prostu poprawne. To zaś w teorii właśnie z tego słynie Sanderson, ale o ile czułam to w „Z mgły zrodzonym” to świat z tego cyklu jest dla mnie dość zwyczajny jak na powieści fantasy. Albo może ja po prostu go nie do końca czuje. Tak też może być.

To, co Sandersonowi jednak wychodzi na pewno to pisanie „momentów”. Konkretnych kluczowych scen, zwrotów akcji, wymian zdań bohaterów. Wtedy ta dość lekka i rozwleczona historia na moment potrafi przybrać dobry rytm, chociaż uważam, że przy tomie pierwszym bawiłam się lepiej. W moim odczuciu był znacznie bardziej soczysty i więcej wątków mnie złapało. Tutaj wszystkie do pewnego stopnia mnie interesowały (gdzie w tomie pierwszym Dalinar i jego syn mnie zupełnie nudzili), ale żaden konkretny moment raczej nie zapadnie mi w pamięć.

Generalnie dla mnie ta powieść jest na poziomie takiej porządnie napisanej, komercyjnej powieści fantasy, która może bawić, nie obrażając przy tym języka ani inteligencji czytelnika, ale nie jest niczym szczególnie więcej. Najbardziej chyba boli mnie to, że właśnie mogłaby być… Gdyby tylko Sanderson ograniczył swoje wodolejstwo.



1 komentarz:

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony