środa, 29 września 2021

Harda Horda: zjednoczone talenty oznaczają... przeciętne opowiadania?


Grupy literackie wśród polskich fantastów nie wydają mi się obecnie czymś szczególnie głośnym, czy nadmiernie popularnym. Jednak jakiś czas temu polscy czytelnicy mogli poznać Hardą Hordę. W jej składzie znaleźć można 12 kobiet, zarówno tych bardzo popularnych, jak i tych przynajmniej dziś nieco mniej znanych. Łączy je to, że piszą fantastykę (i nie tylko ją). Każda jednak ma swój własny głos, wiele z nich zaś tworzy zupełnie inne treści.

Harda Horda
antologia
wyd. SQN, 2019

I tak też w 2019 roku grupa nakładem wydawnictwa SQN wydała swoją pierwszą antologię. „Harda Horda” to pięknie wydana książka. Jest co prawda w związku z tym trochę „napompowana” i jej 390 stron jest nieco na wyrost, ale to idealny przykład prezentowej pozycji. Ma twardą oprawę, ilustracje, wyjęte z tekstu cytaty (akurat co do nich przekonana nie jestem), jakieś ozdobniki. Ponadto po każdym opowiadaniu można zapoznać się z krótkim biogramem autorki, która napisała dane opowiadanie.

Jeśli dobrze się orientuje, to w tym zbiorze opowiadań nie ma żadnej konkretnej myśli przewodniej. Ot, teksty autorek z grupy literackiej – ale bez konkretnego pomysłu. Zakładałam więc, że w ramach pierwszej antologii, która powinna trochę przedstawić ich twórczość, przedstawią teksty, z których naprawdę są zadowolone. Ciekawe koncepcyjnie i interesujące. A jeśli nie to chociaż takie, które pojawią się w tym zbiorze po raz pierwszy.

Rzeczywistość okazała się trochę inna. Opowiadania z „Hadrej Hordy” są stosunkowo równe poziomem (oczywiście odchyły się pojawiają), ale większość z nich to lekkie i raczej „komercyjne” teksty. Takie, które dobrze się czyta, ale nie wnoszą nic szczególnego. Część z autorek znam i dobrze wiem, że przynajmniej niektóre stać na o wiele, wiele więcej. Może to właśnie był pomysł na antologię – by zrobić ją bardziej komercyjną, niż artystyczną – ale przyznaję, że trochę się zawiodłam. Bo naprawdę ani jedno opowiadanie mnie „nie chwyciło”.

Jest tu kilka tekstów, które uderzają w bardziej delikatne struny. Na przykład Aleksandra Janusz prezentuje opowiadanie o przemijaniu, o starości, o utracie dawnego życia. Z kolei Aleksandra Zielińska, w bardzo mało fantastycznym tekście, opowiada o traumie dziecka. Po podobną emocjonalność sięga też Agnieszka Hałas. One wszystkie były całkiem dobre, ale być może trafiły na zły czas, a być może ja zbyt wiele podobnych opowiadań już czytałam i mimo wszystko nieszczególnie mnie zainteresowały – ale nie zdziwię się, jeśli kogoś poruszą.

Oczywiście chyba nikogo nie zdziwi, że najlepiej bawiłam się przy opowiadaniu Anny Kańtoch, na którą w tej chwili „mam fazę” i najwyraźniej nie przestaje jej mieć. O dziwo, to wcale nie jest tekst fantastyczny, choć to wyraźnie opowiadanie gatunkowe. Przypomina mi trochę to z „Innych światów”, nie jest wyżyną, na którą Kańtoch wzbijać się potrafi, ale po prostu dobrze mi się ją czytało.

Marta Kisiel w „Jaworze” jest dość lekka i młodzieżowa, ale bardziej poważna, niż zwykle. Aneta Jadowska wrzuciła do zbioru opowiadanie o swojej Malinie, czyli magicznej Magdzie Garstce. Choć wiem, że tej autorce opowiadania potrafią wychodzić lepiej, niż powieści, to ta słodko-obyczajowa wersja, w której niewiele się dzieje, nie bardzo mnie zainteresowała.

Trochę zaskoczyła mnie trochę nieznana mi wcześniej Magdalena Kubasiewicz, bo jej tekst o nekromancie Noah jest z tych, które mogą okazać się niezłym komercyjnym sukcesem. To opowiadanie nie było w żadnym razie wybitne, ale wygląda mi to na ten typ opowieści, który po prostu może się spodobać, jeśli zostałby zebrany w większym zbiorze z jednym bohaterem. Mamy tutaj „detektywa”, dość lekki, ale lekko mroczny klimat i zagadkę. To ten typ historii który pisze (a raczej próbuje i czasem jej odrobinkę wychodzi) Jadowska, czy też który w „Szamance od umarlaków” zafundowała Raduchowska.

Poczułam się rozczarowana tekstem Ewy Białołęckiej. Znam ją raczej z „Kronik drugiego kręgu”, więc spodziewałam się ładnego stylu i ciekawej narracji. Dostałam zaś dość potoczny język i proste opowiadanie osadzone w trakcie apokalipsy zombie. No i bohaterkę, która nie wiedzieć czemu wygląda mi trochę jak alter-ego samej autorki.

Największy zawód przyniosła mi jednak Martyna Raduchowska. Jej opowiadanie właściwie opowiadaniem nie jest. To fragment ze wspomnianego już cyklu („Szamanka od umarlaków”), który został jedynie nieco rozpisany – tak, by uzupełnić luki, gdy historia była opowiadana z innej perspektywy. W związku z tym, osoby, które czytały cykl nie odkryją tu niczego nowego, zaś czytelnicy, którzy dopiero mogliby się nią zainteresować, dostają solidny spoiler, psujący całą zabawę. I po co?

Cieszę się, że taka antologia dostała szansę i miała okazję pojawić się na rynku. To ładnie wydany zbiór, który dobrze nada się na prezent, bądź świetnie sprawdzi się, jeśli szukacie lekkich, ale dość solidnych tekstów. Jednocześnie żałuję, że to wnętrze przedstawia się tak, jak się przedstawia – oczekiwałam więcej, bo dobrze wiem, że te autorki na więcej stać.

Opowiadania/autorki niewspominane nie zrobiły na mnie wrażenia i/lub uleciały z pamięci zaraz po lekturze, co też nie świadczy najlepiej.


Ilustracja do opowiadania Anny Kańtoch.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony