Charlie idzie przez życie z jednym marzeniem.
Chce być mądry, taki jak inni ludzie. Ma już trzydzieści dwa lata, a i tak
ledwo potrafi pisać, zaś w pracy powierzane są mu jedynie najprostsze zadania. Grupa
naukowców jest jednak przekonana, że za pomocą zabiegu będzie w stanie podwyższyć
iloraz inteligencji mężczyzny, tak samo jak udało im się to z myszą o imieniu
Algernon.
„Kwiaty dla Algernona” Daniela Keyesa
powstały w 1958 roku jako opowiadanie, a gdy tekst wygrał nagrodę Hugo, autor
rozciągnął trochę historię, przerabiając ją na powieść. I tak w 1966 roku
pojawiła się na rynku książka, której udało się zdobyć Nagrodę Nebula. To klasyka
fantastyki naukowej. Aktualny wydawca – Dom Wydawniczy Rebis – pisze o tej
książce jako powieści ponadczasowej. Co prawda sama z takimi stwierdzeniami nie
zawsze się zgadzam, ale… w tym przypadku jak najbardziej tak.
Kwiaty dla Algernona Daniel Keyes wyd. Rebis, 2019 |
Gdybym była w nastoletnim wieku, oprawa
graficzna tej książki bez wątpienia by mnie odstraszyła. Może i słusznie, bo
choć nie jest to powieść trudna w przyswojeniu to porusza dość trudny temat.
Mimo tego warto chyba zaznaczyć, że w tym przypadku „fantastyka naukowa” nie
oznacza ogromnej ilości wynalazków, tez naukowych czy czegoś podobnego. „Kwiaty
dla Algernona” to doskonały przykład soft science fiction. Poza eksperymentami
mającymi na celu zwiększenie inteligencji obiektu nie ma tu żadnych innych
zmian w stosunku do współczesnego dla autora świata.
Chyba między innymi to sprawia, że ta
powieść tak dobrze się starzeje. Bo tak naprawdę… w niej nie ma co się
zestarzeć. Szczególnie, że kwestia tego, w jaki sposób doszło do zwiększenia
inteligencji bohatera nie ma znaczenia. W przypadku tej powieści kluczowe jest
raczej to, co dzieje się z Charlim. To, jak on odbiera zmiany, jak analizuje
podejście ludzi do niego, w jaki sposób sam się zmienia. Fantastyka naukowa
jest w tym przypadku jedynie drobną pomocą dla autora, dzięki której ten może
opowiedzieć dramat psychologiczny, rozgrywający się w hipotetycznie możliwej
sytuacji.
Odbieram „Kwiaty dla Algernona” jako
książkę niezwykle wrażliwą. Tak, tak, ponownie – okładka najnowszego polskiego
wydania wcale tego nie sugeruje. Ale bez wątpienia ta powieść jest opowieścią z
pewnym morałem, nauką. Zmusza do zastanowienia się nad tym, jak traktujemy
osoby słabsze od nas samych, pozornie głupie, jak i tych, którzy są od nas
znacznie inteligentniejsze. Jak patrzymy na takich ludzi, co o nich myślimy?
Czy są dla nas ludźmi, bogami, a może niewartymi uwagi zwierzętami? Do tego
ostatniego trudno się przed sobą przyznać, ale czy tak czasem nie jest? Powieść
Keyesa to też analiza tego, co będzie z nami „potem” – czy gdy się
zestarzejemy, albo ciężko zachorujemy to czy inni będą traktować nas z wystarczającym
szacunkiem? To nie są łatwe tematy, ale właśnie dzięki takim książkom, jak „Kwiaty
dla Algernona” czytelnik dostaje szansę, aby we (w miarę) bezbolesny sposób
zastanowić się nad sobą i swoim życiem.
Bo nie da się ukryć, że ta książka mimo
wszystko pozostaje też dobra po prostu pod kątem „czytelniczym”. Mimo
mijających lat jest intrygująca, ciekawi i sprawia, że po prostu chce się
czytać ją dalej. Nie warto się jednak w jej przypadku spodziewać niezwykłych
zwrotów akcji. Nie o nie w tej opowieści chodzi i choć dzieje się tu wiele, a
tekst ma dobre tempo, to jednak „Kwiaty dla Algernona” mają tylko jedno możliwe
zakończenie.
Niektórych ta książka wzrusza albo porusza w szczególnie gwałtowny sposób. W moim przypadku tak nie było: w trakcie lektury zachowałam stoicki spokój. To jednak nie oznacza, że uważam tę książkę za kiepską. Przeciwnie. „Kwiaty dla Algernona” to kawał świetnego science fiction. Na dodatek, przez to jak mało fantastyki w tej fantastyce jest, może nadać się świetnie także jako lektura dla osób niekoniecznie związanych z tym gatunkiem, ceniącym sobie wrażliwe społeczne treści.
Tą książkę mam w planach od jakiegoś czasu, ale nie wiem jeszcze kiedy znajdę na nią czas. Jestem jej bardzo ciekawa.
OdpowiedzUsuńTo było jedno z pierwszych sf, jakie przeczytałam i dziś pamiętam głównie język i ogólny motyw. Wydaje mi się jednak, że okładka wydania NF choć brzydsza wizualnie, to jednak bardziej pasuje do treści.
OdpowiedzUsuńNie, żeby ta była jakoś szczególnie piękna. Wygooglowałam sobie, faktycznie sama grafika ciekawsza, choć żeby to działało dziś, trzeba by ją porządnie odświeżyć.
Usuń