niedziela, 22 kwietnia 2018

Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?: Ludzkość utopiona w chłamie


Ziemia to tylko zgliszcza dawnego imperium. Większość zwierząt wyginęła, a większa część ludzkości już dawno wyemigrowała na inne planety. Rick Deckard jest jednak jednym z tych, którzy zostali. Pracuje w policji, jako łowca androidów zbiegłych z innych planet. Gdy w jego okolicy trafia sześć z nich, musi je wyeliminować.

Kiedy maszyna staje się człowiekiem, a kiedy człowiek – maszyną? I co sprawia, że my, ludzie, jesteśmy ludźmi? Philip K. Dick stał się jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą osobą, która poruszyła tą tematykę i która zdobyła taki rozgłos. „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach” to niedługa, lecz bardzo treściwa powieść, obok której nie powinno się przejść obojętnie.
Zacznijmy jednak od samego wydania. Książki Dicka wydane przez Rebis wyglądem przypominają „Kroniki Diuny” – jedynie okładka jest srebrna, a nie złota. Jakość papieru oraz układ tekstu jest tak samo przyjemny dla oka. To, co jednak jest w tej książce to przyjemnie napisana biografia autora, która pozwala nam się bliżej z jego osobą zapoznać, a w przypadku takiej postaci, jaką był Dick – dziwaka, ćpuna,  paranoika i pisarza jednocześnie – to po prostu wręcz konieczne, by zrozumieć, czemu jego dzieła są dość specyficzne.
Wydanie omówione, wróćmy więc do treści!
Tytuł: Blade runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Sławomir Kędzierski
Liczba stron: 272
Gatunek: post-apokalipsa
Wydanie: Rebis, Poznań 2012

Philip K. Dick przedstawia nam post-apokaliptyczny świat, który tak naprawdę chyli się ku upadkowi. Zwierząt praktycznie nie ma, dlatego wyrazem największej ludzkiej empatii jest posiadanie żywego pupila. To istotny motyw na tle całokształtu, który jednocześnie nasuwa mi na myśl współczesne dystopie. Zwykle gdy obecnie Europejczycy próbują przedstawiać taki świat, ludzkość przesadza z ekologią i próbą troszczenia się o przyrodę. U Dicka ma to pozornie podobny wymiar, ale w praktyce motywacje ludzi w jego świecie mają naprawdę wiele sensu. Skoro zniszczyliśmy naszą planetę i sprawiliśmy, że umiera, to w ramach zadość uczynienia powinniśmy zająć się tym, co z niej zostało, prawda?
Główny temat tej książki, czyli androidy, to wspaniale wykreowane przez autora jednostki. Przypominają ludzi... ale jednak nie są ludzkie. Brakuje w nich czegoś, co sprawia, że mimo bycia geniuszami, wyróżniają się w tłumie. A co to takiego? Na to pytanie możecie uzyskać odpowiedź tylko czytając tę powieść.
Nasz bohater, Rick, to właściwie przeciwieństwo androida: jest bardzo, bardzo ludzki. Ma proste, ludzkie marzenia. Proste, ludzkie uprzedzenia. Wykonuje swoją prace, stara się postępować słusznie, choć nie zawsze mu to wychodzi. Jednocześnie nie jest bohaterem łzawym i niepewnym siebie: robi to, co ma zrobić, choć często jego motywacje nie są takie, jak powinny by być u idealnego obywatela.
Łącząc te składniki  dobrego bohatera, ciekawą kreacje świata oraz androidów – autor musiałby się chyba nieźle postarać, aby nie stworzyć z tego dobrej historii. Choć dostajemy książkę prostą fabularnie, to dzieje się w niej tyle, że w trakcie czytania trudno się oderwać od kartek. Jednocześnie w trakcie historii cały czas przewijają się filozoficzne rozważania na temat człowieczeństwa, ale są tak naturalnie w to wszystko wplecione, że tego się po prostu za bardzo nie zauważa.
Styl pisania Dicka jest.... co najmniej ciekawy. Z jednej strony mamy język bardzo konkretny: gdyby tak nie było, autor nie rozbudowałby tak świata i nie stworzył takiej historii, mając do dyspozycji niecałe trzysta stron. Tu się nic nie ciągnie i nie wlecze; dobry rytm jest jak najbardziej zachowany. Ale jednocześnie to autor, który ma swoje małe specyficzne pomysły, które doprowadziły na przykład do powstania „chłamu” (w którego istnienie Dick podobno sam wierzył): czyli śmieci pod postacią starych puszek, gazet, kawałków mebli i tym podobnych, które ciągle się rozmnarzają, których ilość przybywa sama z siebie. Człowiek może z tym walczyć, ale nigdy tego nie pokona. Z jednej strony wzmianki o rzeczach tego typu mogą wydawać się abstrakcyjne. Z drugiej: doskonale wpasowują się w nieco dziwaczny świat przedstawiony. Dodają mu klimatu i unikalności, sprawiając, że książka Philipa K. Dicka naprawdę jest jego dziełem. Dziełem paranoika i ćpuna, który nie potrafił żyć normalnie.
Już powoli kończąc, chcę wspomnieć o samym tytule powieści. Do polskiej wersji został dodany tytuł „Blade Runner”, choć w oryginale wcale nie występuje. Tytułem jest po prostu pytanie – „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?” I jest to chyba jeden z ciekawszych, na jaki wpadłam kiedykolwiek. Pozornie wydaje się abstrakcyjny, ale jednocześnie doskonale wpasowuje się w całą treść książki.
„Blade Runner” z 1982 roku to kultowy film science-fiction i to jeden z powodów, dla których zarówno warto obejrzeć jego, jak i przeczytać powieść, na bazie którego powstała. A to właśnie „Blade Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?” jest jej pierwowzorem. Drugi powód jest chyba o wiele bardziej prozaiczny: to po prostu bardzo dobra książka, którą przyjemnie się czyta i która do życia czytelnika może wnieść kilka ciekawych rozważań. Dlatego po prostu warto zwrócić na nią uwagę.

* * *

Chłam to bezużyteczne przedmioty, takie jak reklamy przysyłane dawniej pocztą albo okładki po zużytych papierowych zapałkach, albo opakowanie po wczoraj przeżutej gumie. Kiedy nikogo nie ma w pobliżu, chłam się rozmnaża. Na przykład jeśli pójdzie pani spać, pozostawiając go w mieszkaniu, to kiedy obudzi się pani następnego ranka, chłamu będzie już dwa razy tyle. Ciągle go przybywa.

Fragment „Blade Runnera. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?” Philipa K. Dicka



12 komentarzy:

  1. Słyszałam już gdzieś o tej książce i zaintrygowała mnie. Nie przypuszczałam, że coś takiego może się udać. Z chęcią dam tej książce szansę, a może i film obejrzę.

    Pozdrawiam i zapraszam:
    biblioteka-feniksa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bez powodu książki Dicka są uznawane za klasyki SF :)

      Usuń
  2. Witam cię bardzo serdecznie w ten ciepły kwietniowy dzień przyznam szczerze że ja to bardzo mało czytam książek Aż teraz nastąpiła chwila ciszy i szybka analiza w głowie Myślę że jedną czy też 2 w ciągu roku pochłonę aż wstyd że to tylko taka liczba straszne ale bardzo zaciekawiła mnie ta książka którą tutaj przedstawiasz zapowiada się naprawdę ciekawie chętnie po nią sięgnę pozdrawiam cię bardzo serdecznie oraz Życzę przyjemnego dnia dla ciebie i twoich bliskich :)

    💁 odnowionaja.blogspot.com

    Zapraszam Cię serdecznie na bloga swej Przyjaciółki Agnieszki , która chwyta piękne chwile w swój obiektyw , ale również pisze życiowe przesłania z serca dla drugiego człowieka .

    Pozdrawiam serdecznie Sylwia 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Jednym słowem - warto zapoznać się z literackim pierwowzorem, choć twórczość Philipa K. Dicka nie należy do najprostszych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto pamiętać, że w tym przypadku literacki pierwowzór ma baardzo mało wspólnego z filmem :)

      Usuń
  4. Słyszałam kiedyś, że gość pisze dobre książki, ale też, że nie należą one do tych, które łatwo zrozumieć pod względem języka i fabuły. Motyw wydaje się super i kto wie, może gdybym miała w zasięgu ręki jakiś pdf, spróbowałabym swoich sił, ale chyba nie jest aż tak pilnym molem książkowym ;D

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam na liście do przeczytania, ale na razie się jeszcze za ten tytuł nie zabieram.

    OdpowiedzUsuń
  6. Cóż, możemy tak mówić w chwili, gdy SI na takim poziomie nie istnieje ;P Gdyby naprawdę się pojawiła podejrzewam, że nasze podejście do niej wyglądałoby trochę inaczej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawy pomysł, może kiedyś sięgnę po tę pozycję. Chociaż z drugiej strony nie wiem czy to tak do końca moje klimaty - w antologii Fantazmaty, którą czytałam, opowiadaniami, które najmniej przypadały mi do gustu, były właśnie te sci-fi, o maszynach, elektronikach, androidach itd. Ale i tak może kiedyś! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawa pozycja, mam nadzieję, że uda mi się ją kiedyś przeczytać. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Adaptację filmową uwielbiam całym sercem, za każdym razem wylewam hektolitry łez na ostatniej scenie. Dlatego aż wstyd przyznać, ale nadal nie zapoznałam się z książkowym pierwowzorem. Mam nadzieję nadrobić to w tym roku, bo nie tylko mam ochotę poznać historię w oryginale, ale i na dobrą książkę s-f przyszedł czas w moim czytelniczym życiu:)

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony