czwartek, 12 kwietnia 2018

Król magii: A gdyby tak połączyć Pottera i Narnię?

Fillory to magiczna kraina, w której rządzą dwie królowe i dwóch królów. Wśród nich jest nastoletni Quentin. Gdy chłopak dowiaduje się, że jedna z wysp nie płaci podatków wybiera się na nią wraz z Julią. Będąc na niej, przez przypadek znów trafia na Ziemię.

Czytając pierwsze strony „Króla magii” od razu nasunęło mi się jasne skojarzenie: czy to nie jest przypadkiem końcówka ostatniego tomu „Opowieści z Narnii”? Prędko okazało się, że moje wrażenie było jak najbardziej słuszne. Książka Grossmana wydaje się być połączeniem serii C. S. Lewisa i Harry’ego Pottera, tylko… w o wiele gorszej wersji.
Ponieważ powieść wygrałam w konkursie nie miałam wcześniej styczności z tą serią, mimo że „Król magii” jest już tomem drugim. Jest to jednak tak prosta i jednocześnie tak głupiutka historia, że…  naprawdę nie miałam ani problemu ze zrozumieniem jej, ani nie czuje się źle z tym, że zabrałam się za jej ocenianie.
Tytuł: Król magii
Tytuł serii: Fillory
Numer tomu: 2
Autor: Lev Grossman
Tłumaczenie: Monika Wyrwas-Wiśniewska
Liczba stron: 472
Gatunek: młodzieżowe fantasy
Wydanie: Sonia Draga, Katowice 2012
Zacznijmy od rzeczy, która zawsze najbardziej irytuje mnie w powieściach tego pokroju. Mianowicie, styl powieści sugeruje, że autor próbuje stworzyć coś dla tej młodszej młodzieży. Tekst jest głupi, mało kreatywny, ale jednocześnie napisany bardzo prosto i pewnie do takiej grupy wiekowej trafi bez problemu. Z drugiej strony mamy tu sporo wulgarnych treści, dorosłych bohaterów (Quentin ukończył szkołę średnią) i naprawdę dużą ilość śmierci. Na podobny problem cierpi „Dwór cierni i róż” Maas, ale jednak autorka, chyba przez płeć, robi to zgrabniej i w pewnym sensie delikatniej. „Król magii” zaś potrafi być wręcz obrzydliwy, jeśli uświadomimy sobie dla jakiego czytelnika jest większa część tej powieści.
Przy tym wszystkim osobiście nie widzę w tej książce nic ciekawego. Styl autora niby jest prosty, ale jednak dość opisowy, a przez to może niektórych czytelników męczyć. Dialogi bohaterów są bardzo toporne, podobnie jak linia fabularna. Tak naprawdę autor potrzebuje bardzo dużo czasu, by dojść do głównej opowieści. Jednocześnie gdy ta już staje się wątkiem wiodącym, połowę przygód mamy już za sobą i zostaje nam tylko „wielki finał”.
Samo tłumaczenie też nie wydaje mi się najlepszym. Pomijając już wspomniane toporne dialogi (które mogą być winą właśnie tłumacza), tłumaczka nawet nie próbuje przełożyć gier słownych na język polski, a przynajmniej dla mnie właśnie to często pokazuje poziom przekładu.
Połączenie „Opowieści z Narnii” i „Harry’ego Pottera” mogłoby wydawać się ciekawym zabiegiem, ale… nie w wykonaniu Leva Grossmana. Dostajemy od niego szkołę magii, świat czarodziejów, zbudowany jeszcze bardziej losowo, niż ten od Rowling oraz utopijny „drugi wymiar”, który kradnie z C. S. Lewisa nawet fakt, że czas na Ziemi, i czas w Fillory płynie inaczej.  Tyle, że zamiast ciekawej i interesującej historii, jaką dał nam autor tej klasycznej serii, dostajemy nudną i schematyczną opowieść, która kompletnie nie interesuje.
Do samych bohaterów też nie zapałałam sympatią. To po prostu głupie dzieciaki, którym często tylko jedno w głowie… ech, zdecydowanie nie są to postacie, które można naśladować i którymi można się inspirować, a przecież to w powieściach dla młodzieży jest najbardziej istotne.
„Król magii” mnie znudził i zirytował tym, jak bezwstydnie kopiuje niektóre ze sprzedających się od dawna pomysłów. Nie jest niczym nowym, nie jest niczym świeżym. Choć nie mam zamiaru narzekać na zapoznanie się z samą książką to osobiście kompletnie nikomu jej nie mam zamiaru polecać. Naprawdę, na półkach stoi o wiele ciekawszych powieści, czy serii, utrzymanych w podobnej konwencji…

* * *

Nie zawsze był królem, Fillory, czy czegokolwiek. Podobnie jak pozostali. Wychował się jak normalny, niemagiczny i niekrólewski chłopak w Brooklynie, w świecie, który mimo swoich wad nadal uważał za prawdziwy. Sądził, że Fillory to nierzeczywista, zaczarowana kraina, gdzie się rozgrywa akcja cyklu powieści fantastycznych dla dzieci. Potem jednak studiował magię w sekretnym college’u o nazwie Brakebills i wraz z przyjaciółmi odkrył, że Fillory istnieje naprawdę.

Fragment „Króla magii” Leva Grossmana

14 komentarzy:

  1. Czytałam pierwszy tom, "Czarodziejów", i choć miałam sporo wątpliwości co do tej książki, to nie aż tyle, co Ty do drugiej części
    Pierwsza była zdecydowane zaadresowana do licealistów i studentów, więc dorosłe tematy były kak najbardziej na miejscu. To był bardziej Harry Potter w mniej ugłaskanym, realnym świecie, gdzie dzieciaki imprezują i eksperymentują, a szkolne zadania magiczne są o wiele bardziej na krawędzi moralności. Już dawno jednak postanowiłam nie czytać dalej tej serii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co... tu treść niby też jest skierowana do licealistów/studentów. Ale jednocześnie styl autora sam w sobie sugeruje, że pisze dla dzieciarni.

      Usuń
  2. Nie czytałam ani pierwszego, ani drugiego tomu, ale obejrzałam w sumie może z pięć odcinków serialu i... o matko, wiem, co masz na myśli. W sumie śmiesznie wiedzieć, że Quentin-pierdoła został królem Fillory, ale ta wiedza w zupełności mi wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie myślałam, czy by z ciekawości się za niego nie zabrać. Warto? xD

      Usuń
    2. Z natury nie jestem miłośniczką seriali i ich unikam, bo często mam tak, że jak zacznę oglądać pierwszy odcinek, to kończę po ósmym... trzeciego sezonu. Nawet jak coś jest durne :D Tu obejrzałam jakieś pięć czy sześć odcinków, więc jakoś bez szaleństw (był chyba jeden sezon, nie wiem, jak jest teraz). Nie wiem, czy pojawiał się w drugiej części, ale całkiem fajny był ten koleś, co wędruje(?). Bo to chyba nie jest do końca teleportacja. Dogryzał Quentinowi, więc może dlatego wzbudził moją sympatię. Ale z magii to tam jest właściwie tylko seks i przemoc w absurdalnym wydaniu. No nie poczułam się oczarowana.

      Usuń
    3. Szczerze przyznam, że gościa nie pamiętam czyli albo go nie było, albo zapomniałam, bo jednak ten tekst ma już parę miesięcy. Ale w takim razie oleję - gdyby było żałośnie zabawne to pewnie bym sobie obejrzała xD

      Usuń
  3. Eeeej, skusiłaś tytułem, a tu takie coś! :D.

    OdpowiedzUsuń
  4. No nie urywa mi nic, więc odpuszczę tę serię bez żalu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rzeczywiście mógłby to być ciekawy zabieg i szkoda, że się nie udał :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Patrzę Potter i Narnia no to niezły miks, a tu kurna oklapły miks jednak. No cóż ponoć jak kopiować to od najlepszych, tylko czy warto?

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie słyszałam o tej książce, ale skoro jest tak źle wykonana, to wcale się nie dziwię. Denerwuje mnie, kiedy autorzy bardzo mocno inspirują się powstałymi już książkami i w zasadzie tworzą coś bardzo podobnego, dodając lub zmieniając tylko pewne elementy. A fakt, że tu autor połączył mojego ukochanego HP i "Opowieści...", do których także mam sentyment, sprawia, że na pewno nie sięgnę po tę pozycję, bo w jej recenzji mogłabym nie zostawić na niej suchej nitki :P

    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Tytuł posta mnie zaciekawił, bo Potter i Narnia to serie, które miło wspominam, niestety raczej odpuszczę sobie tę pozycję, jeśli nie dorównuje ona tym seriom.

    OdpowiedzUsuń
  9. Kolejna seria, która ciekawie brzmi, ale jej wykonanie jest już jakościowo wątpliwe...szkoda, ale nie mówię jej definitywnie nie. ;)

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony