Przyszłość. Ludzie okazali się nie
być jedynymi mieszkańcami wszechświata: towarzyszą nam setki innych gatunków, a
wszystkie z nich żyją razem w kosmicznym mieście. Valerian (Dane DeHaan) i
Laurelina (Cara Delevingne) są w tym świecie agentami od zadań specjalnych.
Dostają rozkaz, aby uratować ostatniego przedstawiciela pewnego niemal wymarłego
gatunku.
„Valerian
i Miasto Tysiąca Planet” to chyba najdroższa produkcja filmowa stworzona w
Europie. Została wykonana na bazie komiksu, jednak ponieważ nigdy nie miałam z
nim styczności, dlatego nie będę oceniać tego dzieła, porównując go do
oryginału.
„Valerian i Miasto Tysiąca Planet” (2017) ang. Valerian and the City of a Thousand Planets reż. Luc Besson space opera |
Zacznijmy
może od jasnych… a może jasnej strony „Valeriana”: to niezwykle kolorowy film z
bardzo ciekawą koncepcją świata. Choć efekty specjalne raczej niczym się nie
wyróżniają to same projekty świata przedstawionego są cudowne, a niektóre pomysły
potrafią być absurdalne i wspaniałe zarazem. Dzięki temu film ma w sobie coś
pociesznego i naprawdę miło się na niego patrzy.
Miło,
pod warunkiem, że wyłączymy mózg i nie będziemy zastanawiać się nad tym, co się
tu właściwie dzieje. Niestety, choć jest tu sporo ciekawych koncepcji to film
jako całość po prostu nie do końca się klei. Wprawdzie bazowa historia jest
bardzo prosta, ale intryga po prostu została kiepsko poprowadzona.
Na dodatek rady nie dają też
postacie. Chociaż Cara Delevingne jako Laurelina wypada… po prostu „OK” to już
Dane DeHaan kompletnie nie pasuje do swojej roli. Twórcy próbują kreować go na
babiarza, radosnego człowieka, który potrafi wszystko – trochę jak Kapitan Kirk
ze „Star Treka” – ale nie dość, że tego na ekranie nie widać (Valerian ani razu
nie zachwyca się paniami, nie jest też zbyt zabawny) to na dodatek DeHaan ze
swoim wyglądem kompletnie nie pasuje do takiego charakteru. Poza tym między
nim, a Delevingne nie ma absolutnie żadnej chemii i choć już na starcie film
próbuje podsunąć nam romans to on… kompletnie nie wybrzmiewa. Laurelina i
Valerian to co najwyżej partnerzy, a nie zakochana w sobie para.
Poza
tym „Valerian i Miasto Tysiąca Planet” ma… gdzieś życie innych ludzi.
Wyobraźcie sobie, że w trakcie akcji ginie wam cała ekipa. Co robicie po
zakończeniu misji? Wkurzacie się, że ktoś porwał waszą sukienkę. I to nie zdarza
się w tym filmie tylko raz: według twórców agenci bez konsekwencji mogą wybić cudzego
władcę i cały dwór…
Jeśli
liczycie na występ Rihanny to… nie spodziewajcie się po niej niczego
nadzwyczajnego. Gwiazdka dostaje wprawdzie całkiem ładnie nagraną scenkę, ale ta bardziej nadaje się do
teledysku, niż do filmu. Następnie piosenkarka znika z ekranu, podkładając
tylko głos, po czym wątek jej postaci nagle się urywa, jakby producentom zabrakło pieniędzy, aby opłacić dalszy występ Rihanny. Ech.
To
zdecydowanie nie jest dobry film. Wprawdzie nie ogląda się go bardzo źle,
właśnie głównie za sprawą bardzo barwnych zdjęć, które przyciągają wzrok, ale
ma tyle mankamentów, że trudno traktować go jak poważne dzieło. A szkoda… bo
naprawdę lubię space opery i chciałabym, by „Valerian i Miasto Tysiąca Planet”
był czymś, co sprawi, że będę się dobrze bawić.
No popatrz, a miałem iść jak się premiera w tamtym roku pojawiła. To nawet dobrze, że nie poszedłem, bo "wizualnie" to jest mnóstwo dobrych produkcji i właśnie trochę ikry im czasem brakuje. :D
OdpowiedzUsuńNie obejrzałam całego, bo ten chłopak mnie irytował, nie wiem czy to kwestia wyglądu czy zachowania, czy może jeszcze czegoś innego. Cóż jak widać niewiele straciłam.
OdpowiedzUsuńA ja wyłączyłem mózg, dostroiłem wzrok i się całkiem nieźle bawiłem :D
OdpowiedzUsuńFilm wygląda na typowy przykład dzieła, które będzie mnie denerwować swoją sztampowością :) Pozdrawiam, Paweł z http://melancholiacodziennosci.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńCzytałam Valeriana za młodości i choć pamiętam niewiele, to mam wrażenie, że komiks bardzo mi się podobał. Na film do kina jednak wybrać się nie miałam ochoty, bo z góry postanowiłam zobaczyć go na komputerze. Jakoś tak nie spodziewałam się wiele i chyba się nie pomyliłam. A chociaż DeHaana lubię, to pasuje do postaci Valeriana jak pięść do oka.
OdpowiedzUsuńChyba miałam całkiem inne wyobrażenie o tym filmie, kiedy oglądałam reklamy w telewizji, myślałam, że jest on skierowany głównie do młodszej publiczności. :O Nie czuję się zachęcona do oglądania i pewnie nie obejrzę go w najbliższym czasie, może kiedyś spotkamy się jak będę uciekać przed reklamami. ;)
OdpowiedzUsuńWiesz co... to czasami w sumie troche wygląda jak Mali agenci.
UsuńRaczej nie ciągnęło mnie jakoś bardzo do tego filmu, a teraz z pewnością po niego nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Dominika
TheBookMyFantasy
W ogóle nawet nie rozważałam obejrzenia i widzę, że dobrze :D
OdpowiedzUsuńJa też nie miałam w planach oglądać tego filmu, a już teraz to naprawdę wątpię, że to zrobię. :P
OdpowiedzUsuń