niedziela, 31 grudnia 2017

Stranger Things. Sezon 2: Jest dobrze!

Minął niemal rok odkąd w Hawkins doszło do zaginięcia Willa (Noah Schnapp). Życie mieszkańców miasteczka pozornie wróciło do normy. Im jednak bliżej jest do Halloween, tym bardziej niespokojnie robi się w okolicy. Prędko okazuje się, że Will nigdy do końca nie opuścił Drugiej Strony.

„Stranger Things” to serial, który okazał się niezwykłym hitem. Nie dziwię się temu: sama naprawdę lubię go za lekkość i rodzinny ton, połączony z mroczną zagadką. Sezon drugi lubię nie mniej, niż pierwszy, chociaż należy przyznać, że kontynuacja zdecydowanie różni się od niego pod względem swojego tonu.
„Stranger Things”, sezon 2
serial familijny, horror, science-fiction
Dlaczego? Pierwszy sezon to przede wszystkim horror. Mamy zwykłe, małe miasteczko, zaginionego chłopca i zło, które stopniowo przebija się do naszego świata. Nie wiemy co to, nie wiemy po co to, jak i dlaczego. W drugim sezonie mamy to mniej więcej wyjaśnione, dlatego serial traci na tajemniczości. Idzie za to bardziej w stronę akcji, rozwija też nieco bardziej wątki romantyczne. Nie jest to jednak jego wada: osobiście nie wyobrażam sobie, by twórcy mogli zachować ton z poprzedniego sezonu, nie tracąc na samej historii. Największy atut tej historii jednak został niezmieniony. Dalej główną rolę odgrywa paczka przyjaciół, którzy są gotowi oddać za siebie życie. Wprawdzie ich relacje nie są już nam tak mocno wyjaśniane, ale w końcu już wiemy, jakie zależności między nimi panują. Relacje Willa, Mike’a (Finn Wolfhard), Lucasa (Caleb McLaughlin) i Dustina (Gaten Matarazzo) dalej chwytają za serce, podobnie jak ich związek z Jedenastką (Millie Bobby Brown). Pojawia się tu nam jednak nowa bohaterka, Max (Sadie Sink), której relacja z resztą moim zdaniem nie wybrzmiewa już aż tak dobrze, ale ta ruda nastolatka jest pretekstem do kilku sympatycznych scen.
Poza naszą paczką dzieciaków mamy jednak jeszcze dwie inne grupy bohaterów, tak samo jak w części poprzedniej. Nie możemy przecież zapomnieć o starszym rodzeństwie Willa i Mike’a, Nancy  (Natalia Dyer) i Johnatanie (Charlie Heathon). Ich relacja w tym sezonie jest w bardzo przyjemny sposób budowana, mają też swój własny wątek, nie związany aż tak bardzo z głównym nurtem fabuły. Za to do głównej akcji wplata się chłopak Nancy, Steve (Joe Keery), który doskonale sprawdza się jako opiekun naszej paczki dzieciaków.
Oczywiście, fabułę najbardziej do przodu popychają dorośli, z mamą Willa, Joyce (Winona Ryder) w roli głównej. W porównaniu do części poprzedniej, to w niej zaszło najwięcej zmian: nie jest już wiecznie na skraju załamania nerwowego. Jest spokojniejsza i skupiona na pomocy swojemu synkowi.
Jak wspominałam przed chwilą, mimo tak dużej ilość młodych bohaterów, to dorośli podejmują te najbardziej istotne decyzje. Fabuła ma przede wszystkim dwa główne wątki. Ten „większy” z nich dotyczy właśnie dorosłych, „mniejszy” zaś to działania młodszej grupy, która wspiera i pomaga tej pierwszej. Uważam, że to jeden z lepszych zabiegów w tej serii, bo dzięki temu całość naprawdę zyskuje na realizmie. W końcu to nie dzieci ratują świat, a dorośli przy wsparciu dzieci.
Niestety, moim zdaniem najgorzej wypada wątek Jedenastki. Wprawdzie jej relacja z paczką jest cały czas cudownym wątkiem, ale autorzy postanowili pokazać, jak nasza bohaterka poszukuje siebie, co doprowadza do kilku przygód nie związanych w ogóle z główną linią fabularną. Miałam wrażenie, że ktoś wcisnął to trochę na siłę... bo w końcu musimy się na jakiś czas pozbyć najsilniejszej postaci z głównego wątku, bo inaczej zaraz uratowałaby wszystkich i byłoby po kłopocie, prawda? Gdyby tylko ten zabieg został zrobiony nieco subtelniej!

Chociaż „Stranger Things” nie jest najbardziej ambitną produkcją, to po prostu ogląda się ją z niezwykłą przyjemnością. Jeśli tylko nie wymagacie od filmowej twórczości zupełnej powagi to jak najbardziej polecam zapoznać się z obydwoma sezonami serialu, a jeśli macie za sobą tylko pierwszy, nie obawiajcie się kolejnego. Choć różni się od poprzednika, naprawdę nie jest od niego gorszy.

7 komentarzy:

  1. W pełni się z Tobą zgadzam ;) Drugi sezon zdecydowanie różni się od pierwszego, choć nie jest gorszy. Widać tutaj większy budżet, całość z pewnością ma nieco większy rozmach. Steve w drugim sezonie - mega na plus. To samo można powiedzieć o nowym chłopaku mamy Willa, jedynie Max jakoś nie przypadła mi do gustu. Niecierpliwie czekam na trzeci sezon ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Max po prostu miała do wykonania pewną rolę... i tyle. Liczę, że w kolejny sezonie bardziej ją rozwiną.

      Usuń
  2. Jest dopracowana graficznie, dla oczu i uszu to miodzio po prostu! Łyknąłem drugi sezon błyskawicznie. Na szczęście też nie musiałem długo czekać, bo pierwszy zaliczyłem dopiero w wakacje i to na przełomie sierpnia i września (ach te hotele z dostępem do Netflixa). :D

    Fakt, Jedenastka jest trochę overpower kiedy przychodzi co do czego. Strach się bać co będzie dalej. Za to niemalże wszystkie wątki z chłopcami są świetne, chociaż prym wiedzie chyba Dustin w tym sezonie - humor w jego wykonaniu potrafi powalić. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam już tak dużo seriali do obejrzenia, że kolejny to byłoby samobójstwo dla moich kontaktów z ludźmi hehe. ;)
    Pozdrawiam. :**

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwszy sezon mam już za sobą, pora nadrobić kolejny! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja będę musiała sobie odpuścić i zostać na razie przy oglądaniu swoich trzech seriali, bo jak do tego dołączę czytanie książek i naukę, to przestanę mieć jakiekolwiek życie. ;-)

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony