sobota, 19 października 2019

„Pytaj albo milcz, ale zawsze słuchaj, o czym mówią ludzie.” O Jarosławie Grzędowiczu



Choć nie napisał zbyt wiele, jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych twórców polskiej fantastyki. Mimo tego zaczęłam go czytać stosunkowo późno, bo (jeśli pamięć mnie nie myli) uczęszczałam wtedy do szkoły średniej. Nie zmienia to faktu, że Jarosław Grzędowicz stał się dla mnie jednym z ważniejszych polskich twórców. Głównie dlatego, że był jednym z pierwszych osób z naszego rodzimego fandomu, którym się zainteresowałam.
Teraz, po tych paru latach, mam za sobą już cały jego dorobek. Dziś więc post poświęcony temu panu: zarówno jego twórczości, życiu, jak i mojej „relacji” z jego dziełami.

Jak go poznałam?
Po raz pierwszy o tym panu usłyszałam… grając w League of Legends. To było gdzieś na przełomie gimnazjum i liceum. Razem ze znajomymi mieliśmy stworzyć sobie drużynę rankingową (bardziej dla fanu, niż „na serio”) i szukaliśmy dla niej nazwy. Wtedy padła propozycja związana z „Panem Lodowego Ogrodu”, bodajże – Drakkainen. Zostało mi wyjaśnione skąd wzięło się to słowo. Dowiedziałam się wtedy, że tylko ci „ogarnięci” ludzie będą wiedzieć o co chodzi i usłyszałam, że po cykl Grzędowicza powinnam sięgnąć.
Ale jak to bywa, książek jest zawsze dużo, a wtedy nie miałam zbyt wielu funduszy na kupowanie nowych. W związku z czym po ten cykl sięgnęłam po dłuższym czasie. Najpierw kupiłam tom pierwszy. Kolejne trzy – rok później. Pamiętam, że któryś z nich czytałam w trakcie Intel Extreme Masters w 2015 roku. I tak, zdarza mi się być na imprezie masowej i czytać, zamiast cieszyć się wydarzeniem. W ramach dygresji mogę dodać, że właściwie nie był to dla mnie najciekawszy z eventów, a po kilku dniach obserwowania wielkich ekranów oczy bolały mnie niemiłosiernie.
„Pana Lodowego Ogrodu” polubiłam i tak jakoś z czasem ubzdurałam sobie, że chcę mieć na swojej półce wszystkie dzieła Grzędowicza. Parę lat minęło… i po prostu je mam, choć z perspektywy czasu muszę przyznać, że nie jestem tak wielką wielbicielką twórczości tego autora, jak myślałam, że będę te parę lat temu.

Kim jest Grzędowicz?
File:Jarosław Grzędowicz Pyrkon 2014.JPGChoć raczej nie ma go w social mediach to wydaje mi się, że w polskim fandomie Jarosław Grzedowicz jest postacią dość znaną. Często bywa bądź bywał na konwentach, a przy promocji nowych książek bez problemu można go spotkać na spotkaniach autorskich. Sama byłam na jednym. Szanowny pan autor wydał mi się osobą całkiem konkretną i inteligentną. Nie rozgaduje się nadmiernie, nie jest może nadzwyczaj żartobliwy, ale po prostu dobrze się go słuchało. Podobne wrażenia miałam w trakcie oglądania nagrań z nim pochodzących z konwentów i wywiadów. Jedno z nich wykorzystałam nawet w pracy magisterskiej. Czemu? Bo Grzędowicz debiutował jeszcze przed 1989. Zaczynał więc swoją karierę w innym systemie, o czym czasem mimo wszystko mówi, a to fantastyki w „tamtych czasach” dotyczyła moja praca.
Jeśli chodzi o same suche fakty: Grzędowicz urodził się w 1965 roku, we Wrocławiu. Jego żona to także dość znana polska pisarka fantastyki, Maja Lidia Kossakowska (właść. Maja Lidia Korwin-Kossakowska Grzędowicz). Z tego co mi wiadomo, mają lub mieli koty, jeśli dla kogoś to interesująca ciekawostka. Autor debiutował opowiadaniem „Azyl” na łamach łódzkiego, lokalnego tygodnika „Odgłosy”. Jest też dziennikarzem. W 1990 założył (wraz z innymi pisarzami) magazyn „Fenix”, który po dziś dzień cieszy się w polskim fandomie sławą wyjątkowego pisma. Sama nigdy nie miałam go w rękach: mimo wszystko, jestem na to za młoda.
Autor ma na swoim koncie parę nagród, m. in. Zajdla, czy Śląkfę.

Co napisał?
W dorobku Grzedowicza znajdziemy na tę chwilę zaledwie 9 pozycji, z czego trzy to zbiory powiadań, a cztery to jego najpopularniejszy cykl. Nie jest więc tego nadmiernie dużo, choć (z tego, co mi wiadomo) ten autor jest jednym z niewielu polskich twórców fantastyki utrzymującym się z pisania właśnie. Teoretycznie tak mała ilość wydawanych dzieł powinna rzutować na jakość tekstów i choć w pewnym sensie się z tym zgodzę (Grzędowicz zdecydowanie grafomanem nie jest) to jednak jak na tak duże przerwy pomiędzy kolejnymi pozycjami, autor wcale nie ma AŻ tak dobrych rzeczy wśród swojego dorobku. No to po kolei!

„Pan Lodowego Ogrodu” (2005-2012)
   

Czterotomowy, najpopularniejszy cykl (a raczej powieść w czterech tomach) Grzędowicza. Opowiada o Vuko, który zostaje wysłany jako ekspedycja ratunkowa na obcą planetę. Miejsce zamieszkuje antropoidalna cywilizacja i przepełnione jest magią. Historia ta jest więc przygodówką utrzymaną w klimatach science-fantasy. Jak wspominałam już wcześniej, to od tej powieści zaczęła się moja przygoda z tym autorem i przez to wspominam ją chyba z największą nostalgią.
W trakcie czytania nie narzekałam na absolutnie żaden szczegół. Ponadto to „Pan Lodowego Ogrodu” pokazał mi, że podgatunki fantastyki można swobodnie łączyć, tworząc z nich coś absolutnie unikatowego. Obecnie nie wiem, jak odebrałabym tę historię. Widziałam wiele opinii dotyczących tego, że kolejne tomy są porozwlekane i nie trzymają poziomu. Ja, w czasie gdy historie poznawałam, nie miałam na tyle dużej wiedzy, aby to stwierdzić, a czasu na wracanie do całości najzwyczajniej w świecie nie mam. W każdym razie, wspominam miło i polecam: te książki warto sprawdzić, choćby przez wzgląd na ilość sprzedanych egzemplarzy.
Co ciekawe, „Pan Lodowego Ogrodu” ma na swoim koncie sporo nagród. Pierwsza część zdobyła aż cztery, a kolejne części także były nagradzane. Jeśli kogoś uniwersum Grzęowicza interesuje to jeśli trochę poszuka bez problemu znajdzie grę planszową, bazowaną na tej historii.

„Księga Jesiennych Demonów”

Lubię tytuł tego zbioru opowiadań. W moich uszach brzmi naprawdę przyjemnie i choćby dlatego bardzo, bardzo chciałam, by mi się ta książka bardzo podobała. Choć jednak zbiera dobre opinie to jednak zbiór nie jest chyba dla mnie.
Nie dlatego, że jest technicznie zły. Zawarte w nim opowiadania pamiętam jako dobre, choć detale ich fabuł po prostu mi się zatarły. Wydaje mi się, że to książka, która przypadnie do gustu szczególnie nieco zmęczonym życiem panom w zupełnie dorosłym wieku. Wiecie, takim z praca, dziećmi, rodziną. Nieco zmęczonym życiem. Odnoszę wrażenie, że ja najzwyczajniej w świecie nie jestem targetem. Chyba też spodziewałam się czegoś innego. Miałam nadzieję na teksty, w których faktycznie będą pojawiać się demony, mieszające w życiach ludzi. Że opowiadania będzie coś łączyć, trochę tak jak w „Necrosis” Jacka Piekary. Niestety, jeśli właśnie czegoś takiego szukacie to w tym zbiorze akurat tego nie znajdziecie.

„Popiół i kurz”

Skończyłam tę książkę czytać w 2018 roku – nie było to więc aż tak dawno. Wystawiłam jej na Lubimy Czytać 7/10…i uwierzycie, że niewiele z niej pamiętam? Nie że w ogóle i nic, ale jednak… mocno zatarła mi się w pamięci. Nawet sama z siebie nie jestem w stanie podać Wam zarysu fabuły i muszę otworzyć jej opis. W każdym razie ta powieść stoi gdzieś na pograniczu horroru i urban fantasy, opowiadając o mężczyźnie, który przenosi się do świata zmarłych, przeprowadzając dusze na drugą stronę. Motyw ciekawy, ale… naprawdę, ja z tej książki obecnie prawie nic nie pamiętam.

„Wypychacz zwierząt”

Kolejny zbiór opowiadań Grzędowicza, tym razem nieco inny w swojej formie. Dłuższe teksty przetykane są bardzo krótkimi, które autor pisał dla „Faktu” albo innego pisma tego typu. Tu znów, oceniłam książkę na 8/10 wg. skali portalu Lubimy Czytać i pamiętam z tych tekstów niewiele. Szczerze przyznam, że bardziej kojarzy mi się z obrazkiem, które Fabryka Słów (wydawca autora) opublikowała na swoim Fanpage. Znajdowała się na nim nowa okładka „Wypychacza…”, na której jakiś człowiek wypychał zwierzęta z pociągu. Choć to był Prima Aprillis, długo wierzyłam, że tytułowe opowiadanie właśnie tego dotyczy. Mały spoiler: to nie o takie wypychanie chodziło.
W każdym razie, opowiadania czytało mi się miło. A że niewiele z nich pamiętam? Przy krótkich tekstach tak po prostu bywa. Trudno przy opowiadaniu przywiązać się do bohaterów, a jeśli coś nie jest absolutnie wyśmienite to prędko z mojej głowy wylatuje. Przypomina mi się teraz, że opowiadanie „Buran wieje z tamtej strony” miało naprawdę dobry klimat. Iii… to chyba byłoby na tyle.

„Hel 3”

Po „Panu Lodowego Ogrodu” Grzedowicz dłuuugo nie wydawał absolutnie nic. Aż w końcu przyszedł „Hel 3”, którego kupiłam bez zastanowienia. Ta powieść czerpie trochę z fantastyki socjologicznej, jest jednak w głównej mierze powieścią akcji, ukazującej stanowisko Grzędowicza do spraw związanych z gospodarką, rynkiem i ogólną budową społeczeństwa. Tyle tylko, że (w moim odczuciu) to powieść trochę wymęczona. Słyszałam plotki, że autor sam „nie miał weny” i faktycznie książkę pisał długo. „Hel 3” ma więc dobre scenki, a niektóre fragmenty czyta się wyśmienicie, ale ostatecznie to powieść bardzo nierówna, z niekoniecznie satysfakcjonującym zakończeniem.
Ponadto, choć poglądy autora są mi w pewnym sensie bliskie, jest tu jednak trochę za dużo o polityce i gospodarce. To wszak miała być rozrywkowa powieść, a nie manifest poglądów autora.

„Azyl”

Ten zbiór opowiadań był swoistą niespodzianką dla fanów Grzędowicza. W tej książce znajdziecie starsze teksty autora, publikowane na łamach pism i magazynów. Tytułowy tekst to właśnie debiut pana Jarosława, który podobno przed laty zaginął… ale jak się okazało – jednak nie. Fabryka Słow jakoś do niego dotarła i opublikowała w zbiorze.
I jego określiłabym mianem dobrego i całkiem ciekawego, ale nie wybitnego. Dobrze było poznać pierwsze teksty autora, a komentarz pisany po latach jest dla mnie zawsze cenny, ale i tu nie poczułam się zachwycona. W trakcie czytania tego zbioru miałam akurat drobną „fazę” na naszego cudownego Zajdla, dlatego szczególnie podobał mi się tekst, będący właściwie krótką powieścią z gatunku fantastyki socjologicznej. Wprawdzie to dzieło raczej wtórne, (jak sam autor przyznaje) pisane na zajdlowskiej fali, ale było przyjemne w odbiorze.

Na koniec...
Jak widzicie, po wyśrodkowaniu moich opinii uznałabym Grzedowicza za autora „dobrego, ale bez szału”. Lubię, przeczytam… ale nie zapada mi w pamięć na dłużej, mimo że „Pana lodowego ogrodu” naprawdę uwielbiałam. Szczerze mówiąc, obecnie chętniej wzięłabym udział w prowadzonej przez niego prelekcji niż wyczekiwała szczególnie na jego kolejną powieść czy opowiadanie. To w końcu autor, który przeżył dwa systemy, zdobył sporo nagród, prowadził pismo i zna wiele osób z polskiego fandomu. Nie wątpię, że ma do powiedzenia wiele ciekawych rzeczy.
Wydaje mi się, że jestem w stanie na pewne kwestie związane z Grzędowiczem przymknąć oko, jako że światopoglądowo chyba więcej nas łączy niż dzieli. Muszę jednak przy tym przyznać, że „Hel 3” wydaje mi się dość emocjonalne i „gimnazjalne” pod kątem prezentacji w nim tez autora. Gdyby jeszcze ta powieść była poważna w tonie! To mogłoby uzasadnić tak intensywne analizy aktualnego systemu. Niestety, nie jest; to dalej powieść akcji, stworzona w stosunkowo podobnym stylu, co inne powieści „Fabryki Słów”.
Sprawdzić Grzędowicza zdecydowanie warto. To jest istotny dla polskiej fantastyki pisarz i takich ludzi warto znać. Daleko mi jednak do wywyższania go na piedestały. Mimo wszystko, są lepsi twórcy od niego, tak po prostu.

14 komentarzy:

  1. Ja być może zabiorę się za któryś jego zbiór opowiadań. Bardzo cenię "Pana..." i uważam, że to zdecydowanie najlepsze dzieło Grzędowicza, mimo, że ma pewne wady. Ale w sumie zachęciłaś mnie do pani Kossakowskiej - zapomniałem, że to żona Grzędowicza, a to jakaś rekomendacja :P.
    Dodam jeszcze, że czytałem "Pana..." niedawno jeszcze raz, po kilku latach. I wciąż się bronił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kossakowska jednak pisze inaczej, niż Grzędowicz. Jest lżejsza, bardziej popkulturalna.
      Próbuj ze zbiorami. W sumie ciekawi mnie, jakbyś odebrał "Księgę jesiennych demonów", bo w tym przypadku naprawdę mam wrażenie, że po prostu nie jestem targetem.

      Usuń
    2. Tak, ale z tego, co kojarzę, to pisze o aniołach. A ja akurat jestem dość drażliwy, jak ktoś to robi... No powiedzmy, zbyt frywolnie. Skoro pisze to żona pana Grzędowicza, to zakładam, że tak chyba nie jest. Ale zobaczymy, z całym szacunkiem, ale mam pilniejsze lektury, niż książki pani Kossakowskiej.
      W sumie okej, mogę spróbować z tą "Księgą...". Chętnie zobaczę, jak mu wyszły te opowiadania.

      Usuń
    3. O aniołach masz tylko jeden cykl, a ona napisała sporo więcej. ;) Nie wiem, co masz do końca na myśli, mówiąc o frywolności, ale nie oczekuj od tej serii jakiegoś górnolotnego podejścia do aniołów. To bardzo lekkie fantasy, o stosunkowo potocznym stylu. :P

      Usuń
    4. Nie no, wiem o tym, że lekkie, ci, co czytali, mi mówili ;). A ciężko mi wyjaśnić, o co chodzi... Może w ten sposób: można jak najbardziej, robić sobie żarty i z aniołów w takiej opowieści, po prostu, wydaje mi się, że w takim temacie, łatwiej osiągnąć żenadę (przynajmniej dla mnie). W "Dobrym Omenie", Gaimana moim zdaniem to dobrze zrobiono. Lekka książka, humorystyczna, ale nie przekracza pewnych granic dobrego smaku :P

      Usuń
    5. Nie znam, więc nie porównam. Pierwszego Gaimana dopiero mam w kolejce. ;)

      Usuń
    6. Najlepszy (choć to niepopularna opinia) dla mnie był "Gwiezdny Pył" :P. Jak masz wątpliwości od czego zacząć, to możesz od tego

      Usuń
    7. Ale mam obecnie "Amerykańskich bogów" na półce i pewnie od tego zacznę. ;) Trochę przypadkiem, ale jakoś do mnie trafiła ta książka.

      Usuń
  2. Fajny artykuł! I zgadzam się z Twoją ogólną oceną autora, oraz z tym, że "Pan Lodowego Ogrodu" to jego najlepsza seria.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pan Lodowego ogrodu podoba mi się jako historia, ale styl pisania jak dla mnie jest nie do przyjęcia niestety. Pewnie po inne książki autora nie sięgnę, ale z jakichś powodów mam ochotę po PLO sięgać (jestem na trzecim tomie).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co Ci się w nim nie podoba?

      Usuń
    2. Autor moim zdaniem pisze bardzo nierówno - miejscami warsztat jest bardzo słaby, za dużo wstawek typu "gdzieś", "kiedyś", "ktoś" co wybija w płynności podczas czytania. Ogólnie ma lepsze i gorsze momenty, ale przy tych drugich skupienie się na narracji graniczy z cudem...

      Usuń
    3. Osobiście tego z PLO nie pamiętam, ale no... czytałam to w 2015, trochę czasu minęło mimo wszystko. :/ Nawet nie mam pod ręką książek, by sprawdzić, ale jak będę miała dostęp do mojego zbioru to pewnie otworzę którąś z książek na chwilę.

      Usuń
  4. Przyznam, że nie znam autora ale nie wiem czy mam ochotę na tą konkretną książkę :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony