czwartek, 9 listopada 2017

Szamanka od umarlaków: Moje Guilty Pleasure

Od następnego wpisu chyba zostanie zmieniony rozkład postów tego typu...  Gdy w 2014 roku ustalałam, jak będą wyglądały uznałam, że pierwszy „segment” tekstu będzie pełnił funkcję dziennika, albo miejsca, w którym będę pisała coś o książce, co niekoniecznie powinno znaleźć się w recenzji. Nie było to bezpodstawne: miałam wtedy nawyk snucia długiej opowieści, jak dana książka wpadła w moje ręce.
Czemu jednak trochę minęło, a ja zmieniłam nieco moje podejście do książek. Wtedy każda nowość była czymś cudownym i wyjątkowym. Teraz to jest po prostu norma. Książki pojawiają się na mojej półce i tyle. Jeśli zaś mam coś ważnego do powiedzenia to przecież nawet ten jeden akapit w tekście mogę zarezerwować. Przy okazji wpisy zwykle pisze z wyprzedzeniem, przez co „dziennikowa” forma wpisu przestała mieć jakikolwiek sens.
Dlatego w kolejnym wpisie „pogadanki” nie będzie. Jeśli macie coś przeciwko: krzyczcie! A teraz zapraszam Was na tekst dotyczący książki pewnej polskiej autorki.

Tytuł: Szamanka od umarlaków
Tytuł serii: Szamanka od umarlaków
Numer tomu: 1
Autor: Martyna Raduchowska
Liczba stron: 402
Gatunek: urban fantasy
Wydanie: Fabryka Słów, Warszawa 2011


Ida zdecydowanie ma Pecha. Choć nie ma ochoty mieć nic wspólnego ze światem magii i wyjeżdża na drugi koniec Polski, by studiować i uciec od swojej rodziny, świat nadprzyrodzony i tak ją znajduje. Gdy przybywa do akademika zaczyna prześladować ją duch dziewczyny, która niegdyś w nim zmarła.

Jakiś czas temu uznałam, że „Rywalki” Kiery Cass to guilty pleasure pełną gębą. W trakcie czytania widziałam jednak błędy w budowie świata i nieco mnie one uwierały. W przypadku „Szamanki od umarlaków” naprawdę musiałam pomyśleć nad tym, co z tą książką jest nie tak. Bo choć nie jest to dobrze napisana powieść to... ja po prostu ją lubię. Sprawiła mi niemało radości, mimo bycia niekoniecznie dobrym kawałkiem literatury.
Dla jasności dodam tylko, że przed tomem pierwszym zapoznałam się z kontynuacją, przez co mniej więcej wiedziałam, czego mam się po tej książce spodziewać. Wcale mi to jednak nie zmniejszyło radości czerpanej z lektury.
Styl Martyny Raduchowskiej jest wybitnie prosty i lekki. Nie jest to jednak ten sam „rodzaj” wybitnie prostego i lekkiego stylu, jaki obserwujemy w tłumaczeniach. Co to, to nie! W nich nie uświadczymy mowy potocznej, a to właśnie jej wszechobecność jest typowa dla stylu autorki. Czytając, miałam wrażenie, że pisanie tej powieści polegało na przelewaniu na papier własnych fantazji, bez zastanawiania się, co w ogóle chce się przekazać w tekście. Przez to z jednej strony widać, że Raduchowska jest bardzo swobodna i naturalna w tym, co robi, ale z drugiej powieść jest chaotyczna i bardzo daleko jej do dobrze napisanej książki. Niemniej, miałam wrażenie, że autorka czerpie ogromną ilość radości z tego, co robi, która z resztą też mi się udzieliła.
„Szamanka od umarlaków” to powieść bardzo naiwna i bardzo prosta, ale przy tym nawet nie próbująca udawać czegoś więcej, niż historię dla młodzieży. Gdybym miała ją namalować, pewnie użyłabym wszystkich dostępnych, jasnych barw: choć Ida wiecznie narzeka i wiecznie jej się coś nie udaje to całość zachowana jest w bardzo optymistycznym klimacie.
W tej powieści dzieje się wszystko – i wszystko jest zupełnie absurdalne. Mimo wszystko mogłabym podzielić powieść na trzy segmenty.
W pierwszym poznajemy Idę i razem z nią uczymy się, o co chodzi z byciem medium w uniwersum Raduchowskiej. Poznajemy w nim ciotkę dziewczyny, jej dwa „zwierzaczki” oraz paru pobocznych bohaterów, którzy mają nam pokazać, jak to wszystko działa. Mimo że mentorka naszej pechowej studentki może być dla niektórych irytującą postacią ja zapałałam do niej pewną, bliżej niewyjaśnioną, sympatią. Ta część jest chyba najdłuższa... i zdecydowanie sprawiła mi najwięcej radości.
W drugiej części Ida jest już po szkoleniu szamanki od umarlaków i musi nauczyć się radzić sobie sama. Ma do wykonania zadanie i zagadkę do rozwiązania. To on był dla mnie najnudniejszym i momentami potrafił mnie znużyć.
Trzecia część różni się od drugiej tym, że do akcji wkracza kilku nowych bohaterów. Niekoniecznie najciekawszych, ale podratowujących historię, która powoli zaczyna wiać nudą.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że w tej powieści znajdziemy gamę różnobarwnych bohaterów. Poza bardzo charakterystyczna Idą i jej ironiczną ciotką postacie albo pojawiają się na jedną scenkę, albo nie wyróżniają się niczym szczególnym. Często mają jedną cechę charakteru i nie są wcale rozwijane. Niemniej, to powieść młodzieżowa, a nie psychologiczna, dlatego pozwalam sobie przymknąć na to oko.
To, co mnie w tej powieści dość zaskoczyło to jej niewinność. Poza jedną z początkowych scenek dotyczącą zachowania studentów w akademiku trudniej chyba o inną książkę napisaną współcześnie, w której nie byłoby odniesień do romansu i seksu oraz w której nawet żarty by się do tego nie odnosiły. W przypadku powieści młodzieżowej uważam to za naprawdę duży atut.

Jeśli szukacie czegoś bardzo lekkiego i młodzieżowego ta książka pewnie się u Was sprawdzi. Może być też dobrą książką „na start”, jeśli temat wydaje się Wam interesujący: ta książka wchodzi po prostu niezwykle łatwo przez bardzo potoczny styl Raduchowskiej. Mi jej lektura sprawiła sporo radości, chociaż nie ma się co oszukiwać: to nie jest powieść wysokich lotów.

* * *

Była jedna rzecz, której nikt o Idzie nie wiedział. 
Za cholerę nie chciała być wiedźmą. Była też jedna rzecz, której nie wiedziała samą Ida - zasadniczo nie miała w tej kwestii nic do powiedzenia. I nie chodzi tu o żadne zarządzenie losu, siłę wyższą, klątwę, życiorys zapisany w gwiazdach w najdrobniejszym szczególe czy przeznaczenie, którego nie da się zmienić ani oszukać. Ida zwyczajnie miała Pecha. Chociaż nie, to nawet nie było tak: Pech miał Idę. Trzymał mocno, nie puszczał, śledził jak cień, czepił się jak rzep psiego ogona, wierny niczym najlepszy przyjaciel, zawsze gotów, by pokrzyżować jej plany i zwalić pod nogi nie kłodę, a cały ich stos.
Rodzina Brzezińskich od zawsze parała się magią. Ten prastary, wpływowy ród od pokoleń zasiadania w loży czarodziejów. Nikt nikt nigdy nie odważył przeciwstawić się tradycji. Ida jest jedynym dzieckiem państwa Brzezińskich jako, że jej matka nie chciała mieć więcej dzieci. Dziewczyna stała się niezbędnym minimum które ma przedłużyć ten wspaniały ród.

Fragment „Szamanki od umarlaków” Martyny Raduchowskiej


10 komentarzy:

  1. Mnie niestety pokonał styl i humor... i brak akcji, porzuconej na rzecz scenek rodzajowych. Nie dałam rady skończyć :( Ale cieszę się, że Ty bawiłaś się dobrze :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to jak najbardziej rozumiem. W przypadku tej pani po prostu zależy, czy człowiek to kupi, czy nie... Mnie pewnie "podratowała" znajomość i wspomnienia z przygody z tomem drugim :D

      Usuń
  2. Sama nie wiem, książka wydaje się specyficzna, ale trochę jestem ciekawa jej ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Kompletnie nie moje klimaty ale muszę przyznać, że trochę mnie ciągnie. Boli mnie tylko to że to będzie ZNOWU seria, czy ludzie już nie piszą pojedynczych książek? :D

    booklicity.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Trochę mnie śmieszy motyw magii w Polsce. To jest tak absurdalne, patrząc na nasz iście magiczny kraj :D
    Swoją drogą, kojarzę ten tytuł, ale za nic nie kojarzę okładki. Jak to możliwe?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to starsze wydanie, które ja czytałam :D Obecnie jest o niej dość glośno.

      Usuń
  5. Tytuł mam już dawno zapisany. Kusi mnie szczególnie ze względu na ten humor, o którym już wiele słyszałam...

    OdpowiedzUsuń
  6. Hah, właśnie ją czytam, ale w tym nowszym wydaniu (chyba bardziej mi podchodzi nowsza okładka tak swoją drogą) i akurat będę wkraczać do tej części, którą uznajesz za nudnawą, (ta po końcu kursu), ech zobaczymy czy się zanudzę. :P

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo lubię książki tej autorki.

    OdpowiedzUsuń

Nie, nie zaobserwuje Twojego bloga w zamian za obserwację mojego - wolę mieć garstkę zainteresowanych blogiem czytelników, niż tysiąc zapychaczy.
Usuwam spam.

Nomida zaczarowane-szablony