Po dniu buntu policjant Jared Quinn
cudem uszedł z życiem Maya, android i jednocześnie jego partnerka udała się za
mur. Jednak tylko ona wie, w jakich okolicznościach do tego doszło.
Tytuł: Spektrum
Tytuł
serii: Czarne światła
Numer tomu: 2
Autor: Martyna
Raduchowska
Liczba
stron: 416
Gatunek: cyberpunk
Wydanie: Uroboros,
Warszawa 2018
|
Nim
zabiorę się za ocenę „Spektrum” muszę na chwilę wrócić do części poprzedniej,
czyli „Łez Mai”. Czytałam ją wcale nie tak dawno, bo w tym roku, choć jeszcze
przed wydaniem części pierwszej. Muszę jednak przyznać, że… niewiele pamiętam z
lektury. Pamiętam, że uznałam ją za całkiem fajną, rozrywkową pozycje, ale
fabuła? Większa jej część uciekła mi z pamięci. Część wróciła przy lekturze „Spektrum”,
ale… no właśnie, ale. Nie do końca, nie w całości. A to w przypadku tej
konkretnej książki wydaje mi się dość istotne. Dlaczego?
„Spektrum”
jest powieścią nierozerwalnie związaną z tomem pierwszym serii. Akcja tej
książki rozgrywa się w tym samym czasie, co „Łzy Mai”, jednak obserwujemy
wszystkie wydarzenia z innej perspektywy. Tym razem to Maya jest naszą główną
bohaterką, wokół której kręci się sama historia, która jednak nieco odbiega od
tego, co przeżywał Jared: wprawdzie oczywiście, obydwie historie łączą się i
splatają to jednak nie mamy w tym przypadku dokładnej powtórki z rozrywki.
Czy
jednak Maya jest ciekawszą postacią niż Jared? Wydaje mi się, że tak, choć mam
przy tym wrażenie, że jest… zbyt ludzka. Zbyt zwyczajna. Choć jest androidem,
który powinien wzbudzać pewien strach, lęk, niepokój, to… Maya wydaje się być
po prostu kobietą. Niemniej, na pewno ta część jest o wiele bardziej skupiona
na samej bohaterce. Poznajemy ją naprawdę bardzo dokładnie, ta książka jest
wyraźnie o niej. Kryminalne elementy schodzą trochę na drugi plan; ważniejsze
są jej emocje, uczucia, czyny.
Raduchowska
w „Spektrum” kontynuuje też analizę sztucznej inteligencji. Zadaje pytania bardzo
typowe dla science-fiction dotyczące tego, kiedy maszyna staje się człowiekiem
i na ile można sobie względem niej pozwolić. Muszę jednak przyznać, że przy jej
naprawdę lekkim stylu pisania (jak na tego typu literaturę) mam wrażenie, że
nie wybrzmiewa to tak mocno, jak wybrzmieć by mogło. A może po prostu sama
poznałam już tyle książek poruszający to zagadnienie, że przestało to na mnie
robić wrażenie? Nie przeczę, jest to możliwe.
No
właśnie, skoro wspomniałam już o stylu to muszę dodać, że „Spektrum” czyta się
naprawdę błyskawicznie. Sama byłam zaskoczona tym, jak szybko „lecą” mi kartki
– zwykle nawet przy lekkiej fantastyce naukowej spędzam trochę czasu. Tekst
Raduchowskiej, mimo że ma stosunkowo dużo opisów czyta się bardzo płynnie i
bardzo dobrze. Pamiętam też, że w przypadku „Łez Mai” bolała mnie nieco duża
ilość angielskich wtrąceń. W „Spektrum” tego problemu w żadnym razie nie
zauważyłam.
Muszę
przyznać, że jednak o ile czytało mi się tę powieść naprawdę dobrze i o ile
przez samo zakończenie chętnie sięgnę po kolejny tom to niekoniecznie czułam się
w pełni zaangażowana w fabułę. Mam wrażenie, że ma to związek z moimi lukami w
pamięci związanymi z „Łzami Mai”, dlatego naprawdę szczerze polecam czytać te
książki jedna po drugiej, w odpowiedniej kolejności. Obydwie są tak mocno ze
sobą związane, że po prostu to coś naprawdę koniecznego.
Należy
dodać, że ulokowanie historii „Spektrum” w Dark Horizon, części miasta wyjętej
spod prawa, nadaje jej ciekawego klimatu. Wszelkiego rodzaju gangi i mafie, wszechobecny
brak ufności i różnego typu układy to coś, co w takich miejscach występuje
zawsze i w tym przypadku nie możemy mówić o jakimkolwiek wyjątku. A w końcu
chyba nic nie fascynuje bardziej, niż ta ciemna strona świata, do której
większość z nas jednak nie ma wstępu.
Jak
już wspominałam, chętnie sięgnę po kolejny tom „Czarnych świateł”, bo nie
wątpię, że takowy się ukaże. Chyba jednak przed lekturą będę musiała wrócić do „Łez
Mai”, by nie mieć wciąż wrażenia, że coś mi umyka. Samego „Spektrum” nie
potrafię uwielbiać, ale niewątpliwie to ciekawa pozycja, udowadniająca, że
Raduchowska wciąż się rozwija i doskonali swój warsztat. Mam nadzieję, że teraz,
po znalezieniu nowego wydawcy, jej kariera zacznie rozkwitać i spod jej pióra
wyjdzie jeszcze wiele ciekawych książek.
*
* *
–
Izzie, zanim mnie wyłączą, pozwól mi zrozumieć. Dlaczego?
Kobieta
siedzi w kucki pod ścianą i kiwa się lekko w przód i w tył, wpatrzona w
podłogę, z dłońmi przyciśniętymi do czoła i palcami wbitymi w rozczochrane
włosy.
–
Bo nie chcę go stracić – mówi niewyraźnie, nie podnosząc głowy, nie patrząc mi
w oczy.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Uroboros!
Hmm, zastanawia mnie ta seria. Niby mam ochotę ją przeczytać, ale jednak nie ma w sobie tego czegoś, co kazałoby mi zrobić to już, teraz. Natychmiast. Jak ostatnio wybierałam pozycje z Uroborosa, to wybrałam jednak inne tytuły. Ale może kiedyś :)
OdpowiedzUsuńmrs-cholera.blogspot.com
Po kontynuacji "Łez Mai" spodziewałam się czegoś innego... Ale taki POV też nie był zły. Przynajmniej mieliśmy okazję bliżej poznać Mayę. Również czekam na kolejny tom.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Tak, książkę czyta się błyskawicznie. A czy Maya była zbyt ludzka? Ciężko powiedzieć... Ja miałam wrażenie, że ten balans między człowiekiem a androidem został zachowany, ale byłam w zasadzie tuż po "Łzach...".
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o tej serii, wiec chętnie ją poznam!
OdpowiedzUsuńCiekawie zapowiada się świat:)
OdpowiedzUsuńRaczej nie w moim guście :c
OdpowiedzUsuńhttp://whothatgirl.blogspot.com
Uwielbiam Raduchowską, ale nie trawię sf, więc za Łzy Mai na pewno się nie wezmę :D
OdpowiedzUsuń