Magowie przybyli do Farewell sto lat
temu. Osiedlili się w mieście na dobre, znajdując w nim dom. Gdy nastoletnia
Eunice odkrywa w sobie moc, magiczni mieszkańcy Domu Wschodzącego Słońca
roztaczają opiekę nad młodą magini. Nie spodziewają się, że już wkrótce cała
ich społeczność będzie zagrożona.
Tytuł: Dom
wschodzącego słońca
Tytuł
serii: Miasto magów
Numer tomu: 1
Autor: Aleksandra
Janusz
Liczba
stron: 416
Gatunek: urban
fantasy
Wydanie: Uroboros,
Warszawa 2018
|
Zwykle
sięgając po powieści młodzieżowe jestem w stanie wyrazić swoją opinię o nich w
sposób – moim zdaniem – dość chłodny i obiektywny. Nieczęsto angażuje się emocjonalnie
w tego typu historie, bo po prostu ich schematy są mi na tyle dobrze znane, że po
prostu nie jestem w stanie tego zrobić. Muszę przyznać, że „Dom wschodzącego
słońca”, czyli debiut Aleksandry Janusz (po raz pierwszy wydany w 2006 roku)
jest pod tym względem dość wyjątkowy. Wprawdzie
nie jest to książka idealna, ale jednocześnie jest jedną z niewielu powieści
dla młodzieży, która faktycznie sprawiła, że chwilami czułam się naprawdę zaangażowana
w tę historię.
Gdybym
była młodszym czytelnikiem, albo takim, który ma na swoim koncie mniej książek
praktycznie na pewno uznałabym „Dom wschodzącego słońca” za super historię,
której niczego nie brakuje. Czemu? Bo nawet teraz potrafiłam się przyłapywać na
tym, że podchodzę do tej historii kompletnie bezkrytycznie, choć chwilę później
w głowie zapalała mi się lampka, krzycząca, że jednak tak idealnie nie jest.
Dlaczego
więc uważam, że to jest naprawdę dobra powieść młodzieżowa? Przede wszystkim nasza
główna bohaterka, Eunice, nie gra tu głównych skrzypiec. Oczywiście, jest ważna
i to wokół niej obudowana jest narracja, ale w dalszym ciągu pozostaje nastolatką,
która w gruncie rzeczy nie ma aż tak dużo do powiedzenia. Choć pomaga w „ratowaniu
świata” to jednak jest tylko wsparciem, co jak najbardziej jest uzasadnione
przez jej młody wiek. Ponadto to jedna z tych historii, wewnątrz której możemy
znaleźć naprawdę sympatyczne postacie, których relacje są po prostu przyjemne w
obserwacji.
Ponownie,
gdybym miała na karku trochę mniej lat i przeczytanych książek na pewno
kompletnie wsiąknęłabym w sam pomysł świata przedstawionego: Eunice dostaje
paczkę przyjaciół-opiekunów, do których zawsze może przyjść i którzy jej zawsze
pomogą, a którzy nie są ani rodzicami, ani znajomymi ze szkoły. Dla mnie, w
wieku nastoletnim taka wizja „to było coś” – w końcu kto nie chciałby się
pochwalić dorosłymi znajomymi, którzy przy okazji władają magią?
Jak
jednak już wspominałam, nie jest to książka bez wad. Na pewno świat wykreowany
przez Janusz nie jest – przynajmniej teraz – czymś nadzwyczaj nowatorskim. To
po prostu kraina do której zostały wepchnięte różne rasy i których obecność w
naszym świecie została w podstawowy sposób wyjaśniona. Na pewno inne uniwersa
urban fantasy są o wiele bardziej rozbudowane i złożone, choć uważam, że „Dom
wschodzącego słońca” wypada lepiej, niż choćby inny powieściowy debiut, „Złodziej
dusz” Anety Jadowskiej: w porównaniu do niego nie jest aż tak wulgarny, styl
Janusz wydaje mi się przyjemniejszy, a sami bohaterowie nie mniej sympatyczni.
Warto
też zwrócić uwagę na to, że „Dom wschodzącego słońca” można podzielić na trzy,
zupełnie oddzielne segmenty: czytając, miałam wrażenie, że mam do czynienia z połączonymi
opowiadaniami, a nie jednolitą historią. Zaczynamy więc od poznania przez
Eunice świata magów. Początek historii jest dość chaotyczny i mam wrażenie, że
dosyć skrótowy, nad czym trochę ubolewam, bo… nie będę oszukiwać, to po prostu
moja ulubiona część całości. Następnie mamy po prostu dwa, niekoniecznie
związane ze sobą wydarzenia. Najpierw jedno mniejsze, potem – większe, prawdopodobnie
związane z tym, że finał książki „powinien być” czymś naprawdę wielkim.
Szczerze przyznam, że dwa kolejne segmenty są jednak dość sztampowe i raczej
nie zaskakują, szczególnie, że akcja pędzi w nich na łeb na szyję i w gruncie
rzeczy nie mamy aż tak wiele czasu dla samych bohaterów. A – ponownie –
osobiście miałabym ochotę przede wszystkim obserwować codzienność magów z Farewell,
bo to po prostu bardzo sympatyczne postacie.
Jako
debiut i książkę przeznaczoną dla młodzieży mogłabym swobodnie określić „Dom
wschodzącego słońca” jako powieść bardzo dobrą. Jako po prostu fantastykę –
jako przeciętną, ale bardzo przyjemną rozrywkową historie. Jestem szczerze
ciekawa, jak wypadają nowsze powieści Janusz, bo naprawdę widzę w jej historii niezły
potencjał, zwłaszcza w kategorii lekkich i niezbyt wymagających, ale sympatycznych
opowieści, których moim zdaniem nigdy nie jest za mało.
*
* *
„Wszyscy magowie są ludźmi” – głosiła
pierwsza strona kodeksu – „I wszyscy ludzie mogą zostać magami”. Tyle że,
dodawała w myślach Eunice, na ogół nie chcą. A ci, którzy chcieliby, nie
wiedzą, jak się do tego zabrać. Nie wystarczy, że uwierzą. Nie pomoże im
medytacja pod wodospadem, nauka gotowych formułek, żadna internetowa moda,
żadne diety, newage’owe obsesje i teorie spisku. Są pytania, które należy sobie
zadać, góry i doliny, które trzeba przejść. I każda odpowiedź przyniesie ze
sobą kolejne zagadki.
Fragment „Domu wschodzącego słońca” Aleksandry
Janusz
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Uroboros!
Brzmi całkiem ciekawie - choć mam tyle innych rzeczy do przeczytania, że nie wiem, kiedy miałbym się za nią zabrać :)
OdpowiedzUsuńBrzmi ciekawie chociaż wolę jednak bardziej kryminały:D :*
OdpowiedzUsuńAkurat urban fantasy często ma w sobie kryminalny pierwiastek. :) W przypadku tej książki nie jest tak mocno widoczny, ale no... jakieś zagadki, tajemnice itd. to rzecz typowa dla tego podgatunku.
UsuńFascynuje mnie zarówno fabuła jak i okładka. Twoja recenzja także jest raczej zachęcająca. Jeśli starczy mi na nią życia to chętnie przeczytam :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWolę kryminały, ale czasem lubię też przeczytać coś lżejszego i myślę, że ta książka przypadła by mi do gustu :-)
OdpowiedzUsuńA czy w wulgarności Jadowskiej jest coś złego? Osobiście uważam, że nie. Lubię obydwie książki ale według mnie "Złodziej" był właściwie lepszy :D
OdpowiedzUsuńW wulgarności samej w sobie nie, ale jeśli wspominając książkę pamiętam przede wszystkim marzenia erotyczne głównej bohaterki (gdy sięgałam po kryminał urban fantasy) to... chyba coś jest nie tak. XD "Złodziej..." na pewno jest inny, od "Domu...", choćby dlatego, że jednak target tych książek jest różny, w związku z tym jasne jest dla mnie, że przy tak jednak porównywalnych książkach czytelnicy będą na różne tytuły "stawiać".
Usuń